50 minut od Ostrej Bramy

Barbara Gruszka-Zych, zdjęcia Jakub Szymczuk

|

GN 29/2008

publikacja 30.07.2008 07:56

Kiedy siostra Dominika Sokołowska została przeoryszą wileńskich dominikanek, postawiła Bogu warunek: „Moja kadencja trwa trzy lata. Przez ten czas muszą być nowe powołania, inaczej klasztor trzeba będzie zamknąć”.

Klasztor dominikanek istnieje w Wilnie od 70 lat (właśnie świętują jubileusz). Mniszkom udało się w podziemiu przetrwać nawet sowieckie czasy, kiedy Litewska Socjalistyczna Republika Radziecka wchodziła w skład ZSRR. Stale wypraszają łaski dla całego Kościoła. Dziś to jedyny dominikański klasztor kontemplacyjny na Litwie. – Szkoda, że nasz charyzmat na tym terenie nie jest do końca wykorzystany, tutejsi mało o nas wiedzą – martwi się przeorysza, która w Polsce otrzymywała setki listów i maili z prośbami o modlitwę. – Dobrze by było, gdyby przekonali się, że mają w nas wsparcie duchowe, nie są sami w kłopocie, samotności, bólu.



Siostra Teresa dzieli swój czas między modlitwę i pielęgnację przyklasztornego ogrodu

Została przełożoną wileńskiego zgromadzenia 1 kwietnia tego roku. – To nie żart – zastrzega. Przyjechała po 9 latach kierowania wspólnotą w św. Annie pod Częstochową i 6 latach w Radoniach, gdzie zbudowała nowy dom zakonny. Zanim w 1974 r. wstąpiła do klasztoru, wykładała fizykę na Politechnice Gliwickiej. W Wilnie zastała wspólnotę kameralną, liczącą dziesięć sióstr. Najstarsze – 88-letnia Dominika i 85-letnie Bronisława oraz Sabina są mocno schorowane i wymagają stałej opieki. Czwarta z seniorek – s. Teresa, 80-latka, opiekuje się chorymi siostrami, a resztę czasu dzieli między modlitwę i pielęgnację przyklasztornego ogrodu. Tu dosłownie każde źdźbło zna jej rękę. O 10 wieczorem przełożona musi ją gonić, żeby skończyła kosić trawę. Dużo młodsze są siostry Teresa z Białorusi i Faustyna z Wilna.

Choć jedna dziewczyna
Stąd do Ostrej Bramy trzeba iść 50 minut. Ale w domu mniszek dominikańskich temperatura modlitwy jest taka sama jak w sanktuarium. Mimo że na kolanach trwa tam kilka sióstr, a nie setki pielgrzymów. Mieszkają w domku przy ul. Kalvos, na obrzeżach Wilna, na skraju Antokolu, tuż pod lasem. – To miejsce nas wybrało – opowiadają. Przyciągnął je stojący przed domem wysoki betonowy krzyż, który Polak Antoni Tumas, właściciel tych ziem, postawił w 1919 r. z radości, że Polska odzyskała niepodległość. Potem czepiali się go Sowieci, ale wyjaśnił, że to w intencji zmarłego syna, którego tak naprawdę nie miał.

I nic nie przeszkadzało temu centrum życia duchowego, że w sąsiedztwie znajduje się jednostka wojskowa. Ci, którzy znają przeoryszę, twierdzą, że musi się jej udać uratowanie klasztoru. – Wystarczy, żeby wstąpiła do nas choć jedna dziewczyna, najlepiej stąd, ale może przyjechać też z innego kraju – mówią mniszki. S. Dominika żartuje, że przyjechała tu podciągnąć się w modlitwie. Przykład gorliwości dają zwłaszcza seniorki. – Te starsze kobiety stale modlą się u siebie w celi i kilka razy dziennie z wysiłkiem wchodzą na drugie piętro do kaplicy św. Józefa – opowiada przeorysza. – Uczę się od nich, nie mogę być gorsza. Gdy ze świętymi się przestaje, takim się staje. Najstarsze siostry Bronisława i Dominika już nie wkładają białych habitów, ale w chustkach na głowach i skromnych sukniach drobnymi kroczkami mijają nas w drodze do kaplicy.



Siostra Faustyna wstąpiła do dominikanek w roku beatyfikacji s. Faustyny Kowalskiej. Po niej ma zakonne imię

Krzyż w ogrodzie
Historia wileńskiego zakonu mogłaby posłużyć za scenariusz sensacyjnej powieści. Nową fundację w Wilnie wymyśliły mniszki z krakowskiego klasztoru Matki Bożej Śnieżnej „Na Gródku”. Kiedy abp wi-leński Romuald Jałbrzykowski wyraził zgodę, za posag wilnianki – s. Jordany, kupiły 6-hektarową dział-kę w Kolonii Wileńskiej, na wschód od centrum miasta, aby wznieść tam klasztor pw. Opieki św. Józefa i kościół. 10 czerwca 1938 r. osiem zakonnic, z przeoryszą s. Jordaną Ostreyko na czele, przyjechało po-ciągiem z Krakowa do Wilna. Zamieszkały w skromnym domku w Kolonii z wielkimi marzeniami o swoich planach. Zdążyły zbudować mur wokół posiadłości. Przetrwały jego betonowe szczątki, bo drewniane szczebelki się rozpadły. We wrześniu 1939 r. do Wilna wkroczyła Armia Czerwona, w 1940 r. Litwę wcielono do ZSRR, a w czerwcu 1940 r. Wilno zajęli Niemcy. Majątek sióstr został znacjonalizowany, ale zakonnice nadal prowadziły wspólnotowe życie zakonne. Narażając się, przechowywały kilku Żydów w klasztorze. Ówczesna przeorysza, s. Bertranda Siestrzewitowska, wspierała młodzież z wileńskiego getta, która przedostawała się do Warszawy, żeby przygotować powstanie w żydowskiej enklawie.

Krążyły opowieści, że sama zakonnica nosiła do wileńskiego getta granaty. Po wojnie kilka tutejszych dominikanek zostało uhonorowanych za pomoc Żydom medalem Sprawiedliwy Wśród Narodów Świata. W 1942 r., po aresztowaniu abp. Jałbrzykowskiego i innych księży, siostry opuściły dom i zamieszkały w różnych miejscowościach Wileńszczyzny. Wróciły do pierwszej siedziby pod koniec 1944 r. w zmniejszonym składzie. Po ogłoszonej w 1945 r. ewakuacji Polaków z Wileńszczyzny zaczęły stopniowo wracać do Krakowa. Ostatecznie z postulantkami Janią, Zosią i Bronią została s. Imelda Neugebauer, malarka i organistka. To za „jej czasów”, w 1948 r., mniszki przeszły do podziemia. Mieszkały w miastach i wsiach dzisiejszej Litwy i Białorusi. Pracowały w kołchozach, szpitalach, domach dziecka. Raz w miesiącu, niby przypadkowo, znajdowały się w lesie Kolonii Wileńskiej i spotykały w domku „dominikańskim” na rekolekcjach prowadzonych przez też – niby przypadkowo – trafiających tu księży. Dopiero w 1991 r., po odzyskaniu wolności, znów rozpoczęły życie wspólnotowe w czteropokojowym mieszkaniu w bloku, pod przewodnictwem s. Miriam Jedynak. W 1996 r. przeniosły się do dzisiejszego domu z krzy-żem w ogrodzie.



Od lewej siostry: Teresa, Faustyna, przeorysza Dominika

Rozmodlona buchalterka
S. Teresa pochodzi z Białorusi, z Zasławia pod Mińskiem. Wstąpiła do dominikanek w 1982 r. – Kiedy byłam dziewczyną, myślałam, że tylko za mąż można wyjść, wszyscy wkoło świeckie życie prowadzili – wspomina. – Na początku chciała iść do benedyktynek, ale ksiądz, od którego potrzebowała zaświadczenia, kazał wszystko przemyśleć. – No to przez pięć lat ślubowałam czystość, na swój prywatny sposób ofiarowałam się Bogu – mówi. Koledzy zachęcali ją, żeby wstąpiła do Trzeciego Zakonu św. Dominika i pojechała z nimi do Szumska.

Tamtejszy dominikanin zawiózł ich do sióstr w Kolonii Wileńskiej. – Tam było więcej starszych sióstr, z młodzieży nikogo – pamięta ten dzień skupienia. – Ja pomyślała: „Bóg chciał, że ja tu trafiła”. I w swoje urodziny wyjechała z Zasławia do Wilna. Pierwsze śluby złożyła w 1983 r. – To było podziemie, my chodziły bez habitów, kto studiował, kto pracował, ja była buchalterką – opowiada. – Teraz mam więcej uregulowanego bycia z Bogiem: modlitwa, brewiarz, medytacje, Różaniec. Siostry z zakonów czynnych widzą owoce pracy. Ja ofiarowuję modlitwę, pracę i cierpienie za konających, za tych bez Boga, za potrzebujących, tylko owoców nie widzę. Bóg je pokaże w wieczności.



Kaplica św. Józefa to najważniejsze miejsce w klasztorze

Poprawianie fresków
Siostra Teresa, seniorka, przez lata komunizmu pragnęła zostać dominikanką. – A teraz można mówić, że się jest zakonnicą i nikt nie zwraca uwagi – uśmiecha się. – Od małych lat chciałam być w zakonie, ale jak przyszli bolszewicy, nie było gdzie się zwrócić. Z Oszmian mieliśmy 20 km do kościoła, a potem kościół zamknęli i lata mijały. Dopiero w święto Miłosierdzia Bożego trafiła do dominikanek w Kolonii Wileńskiej, na dzień skupienia prowadzony przez dziś 102-letniego ks. Józefa Obrembskiego. – Pomyślałam: „nigdzie stąd nie pójdę” – wspomina. S. Faustyna przyjęła imię świętej związanej z Wilnem. – To ona wzięła mnie pod opiekę – wierzy. – Wstąpiła do dominikanek w roku beatyfikacji s. Faustyny Kowalskiej. Jeszcze udało jej się pojechać na uroczystości do Rzymu. Najpierw skończyła metodykę, ale rodzice dziwili się, że nie podejmuje pracy.

Chodziła do duszpasterstwa akademickiego przy kościele Świętego Ducha w Wilnie. – Wtedy to nie była żywa parafia – wspomina. Spotykali się tylko na przygotowanie do I Komunii, ale przed bierzmowaniem już nie. – Wiara przetrwała w ludziach prostych, bo inteligencja była szykanowana i wyniszczona – opowiada. – Po odwilży zaczęłam mieć dużo pytań i wtedy do Wilna przyjechali dominikanie.
 



Wileńskie dominikanki mieszkają na skraju Antokolu. Do tego domu przyciągnął je duży betonowy krzyż w ogrodzie

Chodziłam na kursy katechetyczne dla uzupełnienia wiedzy religijnej. Jej rodzice wierzyli w średniowieczne stereotypy, że klasztor to koniec kontaktów ze światem, biczowanie, spanie w trumnie. Stopniowo przekonali się, że nie stracili córki. Śluby złożyła w 1993 r., a do Wilna wróciła w 1995 r., kiedy siostry jeszcze mieszkały w bloku. Teraz przygotowuje się do pisania pracy o roli pokory w przyjęciu Miłosierdzia Bożego. Ich dzisiejsza wspólnota przypomina jej freski, odkrywane w wileńskich kościołach zniszczonych w czasach komunizmu. – Trzeba uzupełnić braki, coś domalować, poprawić – mówi.


Adres mailowy sióstr dominikanek: mop@centras.lt

Konto, na które można przesyłać ofiary:
Siostry Dominikanki w Wilnie,
Radonie, Widok 4, Grodzisk Mazowiecki,
Bank PKO S.A. 58 1240 3350 1111 0000 3553 1281

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.