Wizjoner

Andrzej Grajewski

|

GN 22/2008

publikacja 06.06.2008 07:22

Sługa Boży ks. Franciszek Blachnicki był jedną z bardziej znaczących postaci polskiego Kościoła w poprzednim stuleciu. Wreszcie otrzymaliśmy monografię poświęconą jego życiu i dziełu.

Wizjoner Ks. Franciszek Blachnicki w czasie jednej ze swych akcji duszpasterskich ARCHIWUM GŁÓWNE RUCHU ŚWIATŁO ŻYCIE W LUBLINIE

Książka ks. Adama Wodarczyka „Prorok żywego Kościoła” (Wydawnictwo Emmanuel, Katowice 2008) jest pierwszą tak obszerną i wszechstronną próbą opisania tej niezwykłej postaci oraz wpływu, jaki miała na swoje czasy. Najważniejsze fakty z biografii ks. Blachnickiego są znane. Zasługą ks. Wodarczyka jest, że stara się je uporządkować oraz uzupełnić na podstawie niezwykle obszernej bazy dokumentalnej, choć przeważnie kościelnej proweniencji.

Autor prowadzi nas przez najważniejsze chwile życia Sługi Bożego – harcerską młodość, uwięzienie w 1940 r. przez gestapo, pobyt w KL Auschwitz, a później oczekiwanie na wykonanie wyroku śmierci, dojrzewanie do kapłaństwa w stalinowskiej Polsce, ponowne uwięzienie w 1961 r., pierwsze doświadczenia pracy z młodzieżą, studia naukowe na KUL, wreszcie dzieło ruchu oazowego i lata spędzone na emigracji po wprowadzeniu w Polsce stanu wojennego. Życiorys tak gęsty, że można nim obdarzyć kilka postaci, a każdej starczyłoby na pełne wrażeń życie. Jest w nim także epizod związany z pracą w redakcji „Gościa Niedzielnego”, gdzie został zatrudniony w 1956 r. i redagował dodatek „Niepokalana Zwycięża”.

Na własne ryzyko
Z perspektywy lat opis licznych dzieł, które ks. Blachnicki stworzył w Kościele, wygląda imponująco. Nie ulega jednak wątpliwości, że w swej działalności publicznej, ale i duszpasterskiej, był często osamotniony. Gdy władze likwidowały Krucjatę Wstrzemięźliwości, a on sam został w marcu 1961 roku zamknięty w więzieniu, jedyną reakcją były mdłe wewnętrzne pisma, kierowane w jego obronie przez Kurię Diecezjalną w Katowicach. Nikt nie upomniał się o niego publicznie, nazywając rzecz po imieniu, że siedzi w więzieniu ksiądz, którego jedyną winą było, że w rozpitym narodzie próbował propagować zasady abstynencji.

Dwuznaczne było także zachowanie wobec niego władz Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego, które najpierw w 1973 roku nadały mu tytuł doktora habilitowanego, a później, gdy władze państwowe warknęły i nie uznały tej decyzji, potulnie się temu werdyktowi podporządkowały. Szkoda, że ks. Wodarczyk nie próbuje wyjaśnić wszystkich okoliczności tamtych wydarzeń. Wymaga to podjęcia rozległej kwerendy w archiwach państwowych, gdzie z pewnością zachowało się wiele nieznanych jesz-cze dokumentów dotyczących ks. Blachnickiego. Należało także porozmawiać ze świadkami, m.in. ks. prof. Mieczysławem Krąpcem, rektorem KUL, gdy ks. Blachnicki w rozgoryczeniu opuszczał szeregi naukowe pracowników tej uczelni. Dzisiaj, niestety, takiej możliwości autor już mieć nie będzie.

Posłuszny inaczej
Niełatwe były także relacje ks. Blachnickiego z biskupami. Ks. Wodarczyk dostrzega to, starając się wyjaśnić powody tych problemów. Mam wrażenie, że jednak nie do końca potrafi nazwać rzecz po imieniu. Wielu biskupów obawiało się jego pomysłów, ponieważ próba ich realizacji mogła wywołać konflikty z władzami państwowymi, gdyż często oznaczała łamanie prawa. Oczywiście prawa totalitarnego państwa, wymierzonego w całą społeczność ludzi wierzących.

Niewielu także rozumiało potrzebę odejścia od tradycyjnych form duszpasterstwa i próby budowania Kościoła od dołu, przez formowanie i organizowanie ludzi świeckich. Do tego dochodziła bardzo drażniąca wielu z nich maniera ks. Blachnickiego pożyczania pieniędzy na kolejne dzieło, bez mocnego przekonania, że długi wewnątrzkościelne także trzeba oddawać. Jemu wystarczyło, że rozliczał się w sumieniu z każdego grosza, przez całe życie był ubogi jak mysz kościelna, a do papierowej dokumentacji nigdy serca nie miał.

W jakimś sensie był człowiekiem antysystemowym, genialnym twórcą działań alternatywnych, który odrzucał nawet to minimum legalizmu, które musieli akceptować wszyscy biskupi w PRL, aby normalnie funkcjonować w komunistycznym państwie. Ks. Blachnicki starał się być posłuszny biskupom, choć z pewnością to pojęcie rozumiał nieco inaczej aniżeli wielu z nich. Na szczęście jego praca była wspierana przez metropolitę krakowskiego kard. Karola Wojtyłę. Bez tego ruch oazowy w Polsce być może nie przetrwałby kontrowersji wewnątrzkościelnych i represji administracji państwowej w latach 60. i 70.

Ks. Blachnicki stale żył i pracował z przekonaniem, że jego inicjatywy potrzebne są Kościołowi i należy mierzyć siły na zamiary, a nie odwrotnie. W najgłębszych pokładach swej duszy był chyba ostatnim wielkim polskim romantykiem, mistykiem i wizjonerem, głęboko przekonanym o konieczności realizacji swej misji. Może dlatego potrafił uwieść tak wielu młodych, świeckich i duchownych, którzy nie zważając na praktyczną kalkulację, niewygody życia codziennego, a nawet niebezpieczeństwa, poszli za nim. Siła tego świadectwa była ogromna. Gromadząc w oazowym Ruchu Światło–Życie już w latach 70. najbardziej wartościową część ówczesnego pokolenia młodych katolików, przełamał monopol ateistycznego państwa na wychowanie dzieci i młodzieży. Tylko Opatrzność wie, ile w trakcie spotkań z nim, rozmów, wspólnych modlitw narodziło się powołań kapłańskich i zakonnych, jak wiele serc i sumień zostało zahartowanych.

Wobec spraw społecznych
Ks. Wodarczyk bardzo wszechstronnie analizuje dorobek naukowy, ale także całe intelektualne dziedzic-two ks. Franciszka w odniesieniu do jego rozumienia Kościoła oraz propozycji stworzenia nowych form duszpasterstwa, odpowiadających potrzebom nowych czasów. W znacznie mniejszym stopniu przedstawia go jako niezwykle oryginalnego myśliciela społecznego i politycznego. To, niestety, jest pewna nie-dobra prawidłowość.

Chyba w żadnej analizie polskiej myśli społeczno-politycznej z lat PRL nie wymienia się nazwiska ks. Blachnickiego. Tymczasem stworzył on niezwykle ważną polską szkołę teologii wyzwolenia, którą próbował realizować praktycznie zarówno w kraju, jak i w czasie pracy na emigracji, głównie w Carlsbergu w RFN, gdzie działała centrala Chrześcijańskiej Służby Wyzwolenia Narodów Prawda Krzyż Wyzwolenie. Fundamentem jego nauczania było głębokie przekonanie, że bycie chrześcijaninem zobowiązuje do świadectwa w życiu publicznym.

Dlatego, gdy w drugiej połowie lat 70. powstały różne inicjatywy dysydenckie, nawet w środowiskach dość odległych od Kościoła, jak KOR, gorąco je wspierał, uważając, że wymuszają większy zakres wolności również dla Kościoła. Trudno także ukryć, że z tego powodu dość krytycznie oceniał postawę biskupów w latach 70., kiedy nie dość stanowczo, jego zdaniem, upominali się o przestrzeganie praw człowieka. Dał temu wyraz m.in. w bardzo radykalnym wystąpieniu w listopadzie 1980 r., skierowanym do moderatorów Ruchu, które stało się później powodem jego problemów w relacjach z kard. Stefanem Wyszyńskim.

Moim zdaniem, te napięcia miały głębszy powód i nie były spowodowane wyłącznie tym, że Ksiądz Prymas przez działającą w jego otoczeniu agenturę mógł być fałszywie informowany o prawdziwych intencjach ks. Blachnickiego. To były dwa różne sposoby postrzegania rzeczywistości kościelnej i społeczno-politycznej. Ksiądz Prymas inaczej odczytywał możliwość realizacji w Polsce reform Soboru Watykańskiego II, a także znaczenie ruchu ekumenicznego. Widział także różne zagrożenia polityczne i obawiał się, aby zbyt radykalne działania nie spowodowały dodatkowych zagrożeń dla Kościoła i kraju.

Ks. Blachnicki przeczuwał, że koniec komunizmu jest bliski i od naszej postawy będzie zależeć, czy wkrótce będziemy wolni i jaki będzie kształt tej wolności. Uczył, jak mądrze ją zagospodarować. Wiedział także, że wolność w obozie najlepiej zdobywać wspólnie, dlatego tak wielką wagę przywiązywał do pojednania z Niemcami oraz Ukraińcami, a w Rosjanach widział przede wszystkim naród zniewolony przez totalitarny system.

Jego wizje geopolityczne były bezkompromisowe, odrzucały realizm porządku jałtańskiego, odwoływały się do braterstwa narodów Europy Wschodniej, a nie paktowania z komunizmem. Stąd jego głośna polemika z tezami Prymasowskiej Rady Społecznej z 1982 r., której zarzucił kapitulanctwo i kolaborację z reżimem stanu wojennego. W latach 80. występował na wielu fo-rach politycznych, przedstawiając całościową wizję nadchodzących zmian w Europie Wschodniej. Wkrótce miało się okazać, jak trafnych było wiele jego ocen.

Byli z nim
Nie byłoby dzieła ks. Blachnickiego bez wielu ludzi świeckich, którzy go stale otaczali. Byli jego najbliższymi współpracownikami i wiernie przy nim trwali. Szkoda, że ks. Wodarczyk poświęca im niewiele uwagi. Najczęściej są bezimiennymi bohaterami tej wartościowej książki. Nawet dziewczyny, które stworzyły Instytut Niepokalanej Matki Kościoła, pierwsze znaczące dzieło ks. Franciszka. Bez ich poświęcenia nie byłoby dzieła Sługi Bożego ani nawet tej książki.

Mogła zostać napisana dzięki temu, że od wielu lat ogromna spuścizna po ks. Blachnickim jest systematycznie gromadzona i porządkowana w archiwach Ruchu w Lublinie i Krościenku. Książka ks. Wodarczyka jest nie tylko biografią ks. Blachnickiego, ale także ważnym przyczynkiem w dyskusji o dziejach Kościoła w czasach PRL. Z pewnością nie odpowiada na wiele pytań, ale sam fakt, że skłania do ich postawienia, ma istotne znaczenie. Zasługą autora jest także to, że nie omija trudnych wątków w biografii swego bohatera. Książka na tym tylko zyskuje, gdyż dopiero poznając wszystkie uwarunkowania życia Sługi Bożego, jesteśmy w stanie docenić wielkość jego dzieła.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.