Indeks ksiąg głupich

Franciszek Kucharczak

|

GN 20/2008

publikacja 16.05.2008 12:15

Matury. W szkole urszulanek w Rybniku wszystko idzie jak w zegarku. Ustalony rytm dnia przerywają tylko telefony od dziennikarzy. Materiał chce też robić telewizja. Nie, nie o maturach. O „aferze w bibliotece”.

Indeks ksiąg głupich Kto ma decydować o zawartości szkolnych bibliotek? Fot. HENRYK PRZONDZIONO

Książkę „Mały Książę” znajdziesz tam! – bibliotekarka pokazuje chłopakowi w granatowej bluzie odpowiednią półkę. – Przecież on nie powiedział, czego szuka – dziwię się. – Lata praktyki robią swoje – robi oko rozmówczyni. Rzeczywiście, Gabriela Bonk od lat perfekcyjnie prowadzi bibliotekę szkolną gimnazjum i liceum sióstr urszulanek w Rybniku. To najlepiej zaopatrzona taka placówka w rejonie. Ma ponad 24 tysiące woluminów. Wszystko w tej bibliotece jest, nawet katalog zawartości czasopism. Nie ma tylko jednego – wydzielonej kanciapy dla bibliotekarza. I ten właśnie brak przyniósł rybnickiej szkole urszulanek niechciany rozgłos. Gdyby bowiem pani Bonk miała swój pokoik, nikt niepowołany by tam nie zaglądał. I żaden uczeń nie zauważyłby pudełka z napisem „dla dorosłych”. – Źle zrobiłam, że to napisałam. Ale cóż, stało się – uśmiecha się gorzko.

Afera z niczego
A co się stało? Oczywiście napis uczniów zaintrygował i – prawdopodobnie – sprawdzili zawartość. A było tam pięć książek. Wśród nich „Kod Leonarda da Vinci” Dana Browna i „Fantastyka” Borisa Akunina. W katalogu figurowały z adnotacją „tylko dla nauczycieli”. Były też dwie książki, po których zakupieniu bibliotekarka zorientowała się, że zawierają treści nieprzyzwoite. Uznała, że młodzież nie powinna tego czytać i postanowiła je usunąć. I jaka to sensacja? Właściwie żadna, ale ktoś z uczniów wyniósł tę informację do jednego z lokalnych tygodników, a ten zrobił z niej temat numeru. Opisujący sprawę tekst był mocno podlany poprawnym politycznie sosem niechęci do instytucji katolickich, co zwiększyło jego medialną atrakcyjność. Toteż przed kilkoma dniami sprawą zajął się ogólnopolski dziennik „Polska”. Gazeta sprawę omówiła, przytoczyła zróżnicowane opinie, a własny stosunek wyraziła wytłuszczoną czcionką: „Bestsellery trafiły na listę ksiąg zakazanych”.

Dobre ośmieszyć
Można by to przemilczeć, bo to sprawa na pozór drobna. Ale temat dotyczy zbyt ważnej kwestii, żeby bez komentarza przechodzić nad nią do porządku. Bo tu chodzi o sprawę zasadniczą – o wychowanie młodzieży. Jakoś nie przeszkadzają mediom „postępowym” próby zawładnięcia duszami młodych, jakie podejmuje lobby homoseksualne i ludzie zawiadujący rynkiem aborcji i antykoncepcji. Przeciwnie – można tam wyczytać pochwały dla inicjatyw takich środowisk i zachęty do opanowywania przez nie szkół. W tej sytuacji nie dziwią próby ośmieszania szkół katolickich, gdzie takie rzeczy z definicji nie przejdą. Takim placówkom jak rybnickie urszulanki nie można zarzucić złych wyników nauczania i nierzetelności, ale można rozpowiadać, że siostry cofają edukację w mroki średniowiecza.

Tymczasem prawda jest taka, że każda szkoła – a już zwłaszcza katolicka – nie tylko może, ale wręcz ma obowiązek troszczyć się o to, co czytają jej uczniowie. Pewnie, że każdy może dowolną książkę kupić lub wypożyczyć gdzie indziej – ale właśnie chodzi o to, żeby niewłaściwych książek nie można było zdobyć w szkole. Ich dostępność – lub nieobecność – w bibliotece szkolnej jest swoistym świadectwem. Oczywiście można się spierać, jakie książki uznamy za niewłaściwe, ale to szkoła odpowiada za wychowanie uczniów. Szkoła – a nie ludzie, którzy za świętość uważają każdy hit jednego sezonu, okrzyknięty bestsellerem zanim się jeszcze ukazał. Zwłaszcza taki, który drwi z chrześcijaństwa, kłamie i wykrzywia jego największe świętości.

Droga wolna
Dzięki instytucji, która daje wychowankom czytelny sygnał „to uważamy za dobre, a to za złe”, rodzice mogą być spokojni. Mają pewność, że w szkole, do której posyłają swoje dzieci, otrzymają one treści zgodne z oczekiwanymi. Dziś, wobec nadpodaży idei i ataków „komand tolerancji”, nie we wszystkich szkołach jest to już takie oczywiste. Na szczęście rybnickiej szkoły to nie dotyczy. – Dla nas to jest bardzo ważne, żeby i uczniowie, i rodzice byli świadomi, że z katolickości tej szkoły wynikają określone wymagania – zauważa siostra Blandyna Boch, dyrektor rybnickiej szkoły urszulańskiej. – Każdy, kto tu przychodzi, zanim zostanie przyjęty, otrzymuje bardzo jasny komunikat, że jest to szkoła katolicka. Z każdym kandydatem odbywa się rozmowa w obecności przynajmniej jednego z rodziców – dodaje.
– Jeśli widzimy, że dziecko ma opory, mówimy: „Może wybór szkoły trzeba jeszcze przemyśleć” – wtóruje jej przełożona klasztoru, siostra Aleksandra Stachnik.

Dodać należy, że przecież nikt nikogo w takiej szkole nie więzi. W każdej chwili można odejść.
Ciekawe, że nikogo nie dziwią ograniczenia wiekowe w dostępności filmów kinowych. Podobnie z oznaczeniami w telewizji, ostrzegającymi, że są programy przeznaczone tylko dla dorosłych widzów. Tymczasem, gdy sprawa dotyczy doboru książek w bibliotece szkolnej, podnosi się krzyk – o ile tego doboru dokonuje się według klucza moralności chrześcijańskiej. Ten klucz jest nie do przyjęcia dla ludzi rozumiejących prawa człowieka jako wolność od jakichkolwiek ograniczeń. Dla takich osób szokiem będzie wiadomość, że w szkołach katolickich dobiera się nie tylko książki, ale nawet nauczycieli. To nie mogą być ludzie przypadkowi, nieprzekonani do wartości chrześcijańskich. Czy to źle? Jeśli katolik uważa, że źle, powinien poszukać sobie innej nazwy dla swojej wiary.

Zbawienie ważniejsze
Dla człowieka wierzącego nic nie jest bez znaczenia, a szczególnie treści, jakie kształtują jego myślenie. Na przykład za pośrednictwem książek. Wielu ludzi przez nieodpowiednie lektury stoczyło się na dno. Ale wielu też dzięki odpowiednim książkom znalazło właściwą drogę. Nawrócenie jednego z największych świętych – Ignacego Loyoli – zaczęło się od tego, że w jego domu NIE BYŁO książek, których szukał. A szukał romansów rycerskich. Zaczął więc czytać te książki, które były – „Życie Chrystusa” i żywoty świętych. To go przeobraziło. Jednym z fundamentalnych jego stwierdzeń były słowa: „Człowiek jest po to stworzony, żeby Boga chwalił, czcił i Jemu służył, a przez to zbawił swoją duszę. Inne rzeczy na ziemi są stworzone dla człowieka, żeby mu pomagały do osiągnięcia celu, dla którego jest stworzony”. Te „inne rzeczy” to również książki. Jeśli pomagają do osiągnięcia zbawienia, dobrze, że są. Jeśli szkodzą – niech ich nie będzie. Przynajmniej tam, gdzie ludzie myślą o zbawieniu, a nie tylko o zabawieniu. – Czy po całej „aferze” zamierzają siostry wprowadzić jakieś zmiany w funkcjonowaniu biblioteki? – zapytałem na koniec. – Nie! – odpowiedziały stanowczo siostry. No i chwała Bogu. Rodzice, możecie posyłać swoje dzieci do urszulanek. Nie znajdą tam niczego głupiego, nawet jeśli bardzo będą chciały.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.