Chłopiec do bicia

Wiesława Dąbrowska-Macura

|

GN 14/2008

publikacja 03.04.2008 12:00

Na okładkach poświątecznych wydań „Polityki” i „Newsweeka” zagościł Kościół. Punkt zaczepienia jest ten sam - tzw. sprawa szczecińska

Chłopiec do bicia

Czytając poruszające tematykę kościelną artykuły, trudno oprzeć się wrażeniu, że użyte przez ich autorów argumenty zostały tak dobrane, by potwierdziły z góry ustaloną tezę. A teza jest mniej więcej taka: Ko-ściół katolicki przeżywa głęboki kryzys, bo kierują nim nieudolni biskupi, którzy nie umieją właściwie ocenić tego, co się w Kościele dzieje, i nie chcą widzieć zła, które psuje go od środka, a którego spraw-cami są głównie księża. I ci nieudolni biskupi nie zamierzają słuchać nawet dominikanów, których „Newsweek”, wbrew ich woli, postanowił wykreować na jedynych sprawiedliwych wśród duchownych. A poza tym Kościół katolicki zajmuje uprzywilejowaną pozycję w społeczeństwie i wtrąca się do polityki.

Konflikt, którego nie ma
„Dominikanie przeciw biskupom” – krzyczy tytuł na okładce „Newsweeka”. Skąd taki sensacyjny wnio-sek? To proste: o konflikcie między zakonem a Episkopatem świadczy przecież rola, jaką dominikanie odegrali w tzw. sprawie szczecińskiej. Przypomnijmy, że to dominikanin spisał wyznania chłopców, rzekomo molestowanych przez dyrektora schroniska św. Alberta, i poinformował o tym szczecińskich biskupów. O jego zaangażowaniu w sprawę, łącznie z ujawnieniem jej „Gazecie Wyborczej”, wiedział prowincjał. Autorzy okładkowego tekstu w „Newsweeku” ocenili, że w ten sposób „dominikanie dają polskiemu Kościołowi przykład, jak odnaleźć się w realiach społeczeństwa XXI wieku”. I ubolewają, że „biskupi często nie chcą ich słuchać”.

Co na to dominikanie? W swoim oświadczeniu prowincjał, o. Krzysztof Popławski, zajawkę artykułu na okładce „Newsweeka” uznał za „oburzającą i niezgodną z prawdą”. „Wykorzystywanie różnicy zdań między abp. Z. Kamińskim a dominikanami w jednej sprawie (...) i uogólnienie tego w formie tyleż wywołującego poczucie sensacji, co z gruntu nieprawdziwego tytułu w celu, jak sądzimy, podniesienia sprzedaży tygodnika uważamy za niedopuszczalne. Oświadczamy również, że jako część Kościoła pragniemy jedynie głosić Ewangelię. W Kościele odpowiedzialni za to są zawsze w pierwszym rzędzie bi-skupi – teza zawarta w artykule, jakobyśmy występowali przeciw nim, jest więc niedorzeczna” – oświadczył. Myślę, że dominikanie bardzo łagodnie potraktowali „Newsweek”, sprowadzając sprawę jedynie do „nie-przyjemnego incydentu”, bo zadaniem dziennikarza jest przedstawianie i komentowanie wydarzeń i zjawisk, które się dzieją, a nie ich wymyślanie, kiedy – ich zdaniem – wieje nudą albo pismo gorzej się sprzedaje.

Przywileje wg „Polityki”
„Gdzie powinna przebiegać granica między państwem a Kościołem?” – pyta na okładce poświątecznego numeru „Polityka”. Odpowiedź znalazł Krzysztof Burnetko i przedstawił w artykule zatytułowanym „Państwo konfesyjne?”. Znak zapytania pojawił się tu chyba tylko dla zachowania wrażenia obiektywizmu, bo autor – jak się wydaje – nie ma wątpliwości, że Polska to państwo konfesyjne. „Kościół katolicki dostał w wolnej Polsce niemal wszystko – użala się K. Burnetko. – Wciąż jednak silne są w nim pokusy, by sprawy kluczowe bądź drażliwe załatwiać obok lub poza powszechnie obowiązującym prawem”.

Są i starannie dobrane dowody na poparcie tej tezy: sposób przyjęcia konkordatu, przywrócenie katechizacji w szkołach, zwracanie Kościołowi majątku przejętego przez komunistyczne państwo, przywileje w sprawie lustracji, dotowanie z budżetu państwa KUL-u i PAT-u... Sposób postępowania wobec księdza oskarżonego o molestowanie nieletnich w Szczecinie jeszcze raz – zdaniem publicysty „Polityki” – po-twierdza, że „Kościół i jego ludzie próbują korzystać z wygodnej drogi na skróty”

W ciągu 19 lat istnienia wolnej Polski w relacjach Kościoła z państwem wiele się wydarzyło. Nie brak pozytywnych przykładów, jak choćby zaangażowanie Kościoła w pracę charytatywną, pomoc niepełno-sprawnym, czy działalność opiekuńczo-wychowawcza. Publicysta „Polityki” tego nie zauważa. Przytacza zarzuty, na które wielokrotnie już odpowiadano, lub dawno nieaktualne. Jako jedyny przykład dobrze układających się relacji państwo–Kościół podaje sprawy sądowe wobec duchownych i instytucji kościelnych oraz „weryfikowanie nienależnych przywilejów”.

Takie stawianie sprawy wywołuje wrażenie, jak-by Kościół był bolesnym wrzodem na zasadniczo zdrowej tkance polskiego społeczeństwa. A przecież tak nie jest. „Polityka” zarzuca Kościołowi, że chce mieć wpływ na życie publiczne, a politycy nie chcą z nim zadzierać. Na czym ten wpływ polega? Na stosunku posłów, jawnie deklarujących się jako katolicy, do rozwiązań prawnych dotyczących aborcji, sztucznego zapłodnienia czy związków homoseksualnych. Czy politycy, którzy podzielają stanowisko Kościoła w drażliwych społecznie kwestiach, nie mają prawa do wyrażania swoich poglądów? Czy posłowie powinni słuchać tylko tych, którzy nie są związani z Kościołem katolickim: organizacji proaborcyjnych czy homoseksualnych albo ateistów?

Małe oczekiwania
Nie twierdzę, że świeckie pisma nie mają prawa pisać o Kościele, także krytycznie. Nie chcę powiedzieć, że nie powinny komentować wydarzeń, których Kościół jest „bohaterem”, także tych negatywnych czy wprost grzesznych. Tylko dlaczego media interesują się Kościołem głównie wówczas, gdy wybucha jakiś skandal? Na przykład gdy kapłaństwo, albo i Kościół, porzuca ksiądz o znanym nazwisku lub gdy duchowny jest oskarżany o współpracę z SB albo pedofilię. Ale jeżeli już się za to zabierają, niech to robią rzetelnie. Chyba nie jest to zbyt wygórowane oczekiwanie? Inaczej pomyślę, że Kościół jest wygodnym chłopcem do bicia.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.