Lot do Lusaki

Barbara Gruszka-Zych

|

GN 51/2007

publikacja 20.12.2007 01:54

Chcę się nauczyć pokory wobec życia – mówi Ania Pająk. Za kilka tygodni zmieni się dla niej wszystko. Porzuci domowe wygody i będzie pomagać misjonarkom w Zambii opiekować się sierotami.

Lot do Lusaki Tu jest Zambia – pokazuje Ania Pająk. Henryk Przondziono

Pisać o mojej siostrze, chyba świat się kończy – rozkłada ręce Jaś, zwany „Bobem”, młodszy o sześć lat brat Ani Pająk. – Na oko – zwykła dziewczyna, chodzi na uczelnię, spotyka się z przyjaciółmi. A tu nas zaskoczyła i zaczęła realizować swoje marzenia. Chociaż znajdzie się jeden powód, żeby powstał o niej artykuł – dowcipkuje. – Ona jest moją siostrą.

Ania od dzieciństwa nie miała żadnych autorytetów ani idoli. Dla młodszych braci – Dominika, urodzonego dwa lata po niej, i Jasia – była mocną osobowością. – Nie matkowałam im, ale ich ustawiałam – śmieje się. – A w szkole Dominika broniłam. I od początku, czyli od czasu dorastania, buntowała się przeciw zastanej rzeczywistości, schematom i oczywiście... rodzicom. – Jak czegoś chcieli, to z góry było złe – wspomina. – Wszystko wiedziałam lepiej.

– Ania nauczyła mojego męża pokory – opowiada mama Dobromira, do której dzieci zwracają się „Dobra”. – Najpierw chciał z niej zrobić pianistkę, bo ma słuch absolutny. A ona powiedziała: „Będę kochać Bacha, ale po swojemu”, i skończyła tylko 6 klas szkoły muzycznej. Potem uważał, że musi być wierząca tak jak on. Ale kiedy Anusia szła z nami do kościoła, to rysowała coś paluszkiem na ławce. – Dla mnie wiara moich dzieci jest najważniejsza – wyznaje tata Jan, który każdego ranka przed pójściem do pracy w dużym pokoju czyta Brewiarz, a potem robi to też wieczorem. Wszyscy to widzą i w domu jest w miarę cicho, żeby mu nie przeszkadzać. – Ale zrozumiałem, że nie mam prawa osądzać, co się w nich dzieje. Na podstawie tego, że ja klęczę pół godziny, a Ania pół minuty, nie mogę oceniać jej relacji z Bogiem. Może jest lepsza niż moja.

Dziś Ania bez skrępowania przyznaje, że rodzice są dla niej autorytetami. Mama jest ważna, bo wszystko dla nich zrobi, zapomina o grzeszkach i wierzy w każdego. Tata, bo wiele ich nauczył. – A my jego, dał się wychować – dodaje ze śmiechem. Od dziecka razem chodzili w góry. – Kiedy odwracałam się, żeby zobaczyć, ile przeszłam i wzdychałam: „Jaka jestem zmęczona!”, uczył patrzeć na wędrówkę z innej perspektywy: „Przestań sapać jak pies i zobacz, ile już przeszłaś” – wspomina. Przypominał, żeby stale przekraczać swoje możliwości. No to Ania je przekracza. Codziennie rano po przebudzeniu patrzy na bilet lotniczy do Lusaki, leżący na biurku. W styczniu poleci do stolicy Zambii, żeby w pobliskiej wiosce Cassisi pomagać siostrom misjonarkom w opiece nad dziećmi osieroconymi. – Chciałabym tam dostać ciężką pracę, żeby coś mnie mocno zaabsorbowało – marzy.

Tata dzwoni dwa razy
– Nigdy nie mieliśmy wideo ani DVD, tylko kilka dozowanych programów w telewizji – opowiada Ania. – Teraz doceniam to, że nie dorastałam w szumie seriali i tańców z gwiazdami. Zostawało nam dużo czasu, żeby rozmawiać. Dziś mogą sobie powiedzieć prawie wszystko. I nikt się nie obraża ani nikogo nie wyklucza. – Kiedy rozmawiamy z mężem i mówię: „To niemożliwe, żeby któreś z naszych dzieci mogło zrobić to i to...”, on mi przerywa: „Wszystko jest możliwe” – opowiada Dobromira. – Kilka lat temu tak by nie powiedział, teraz przyjął, że nie wszystkie postępki dzieci da się przewidzieć i zrozumieć. Ale trzeba im towarzyszyć i w dobrym, i w złym.

Tata, prywatny przedsiębiorca, większość czasu spędzał poza domem. Mama, z wykształcenia psycholog, zajmowała się dziećmi. – Kiedy narzekałam, że może brakuje im ojca, mąż odpowiadał: „Jak się będziemy kochać, dzieci zrozumieją, co jest najważniejsze” – zapamiętała. Pierwsze wspomnienie Ani z dzieciństwa dotyczy oczekiwania na tatę.

Kiedy z Dominikiem słyszeli dwa szybkie dzwonki domofonu, natychmiast zaczynali z radości śpiewać, tańczyć i obejmować powracającego. „Dzieci się cieszą, bo tata wrócił” – mówiła z przekąsem sąsiadka, słysząc krzyki za ścianą. Na wakacje jeździli w ukochane Tatry ojca, pod Zakopane. – Dziś nie wiem, jak w piątkę mieściliśmy się w maluchu – dziwi się Ania. – Ale nikt nie narzekał i wszyscy byli szczęśliwi. To był znak czasu, ale wtedy tego się nie doceniało – dodaje z nostalgią.

Potem była szkoła muzyczna w Będzinie, do której musiała dojeżdżać ze swojej Dąbrowy Górniczej. – Kuzynka tatusia, Klara Langer-Danecka, była świetną pianistką, tatuś chciał, żebym poszła w jej ślady – wspomina. Ćwiczyła na pianinie i cierpiała, kiedy koleżanki pytały: „Czy Ania wyjdzie na dwór?”, a tata odpowiadał: „Jak odrobi lekcje”. – Wiedziałam, że nie wyjdę – mówi.

– Za to dziś znam się trochę lepiej na muzyce. Uwielbia Możdżera, Richarda Bona i jazz etniczny. Odkąd pamięta, w domu zawsze słuchało się muzyki poważnej. Radio jest nastawione na ulubioną Dwójkę taty. Ania uwielbia rodzinne rytuały, kiedy w sobotę rano tata przychodzi do niej po radiomagnetofon, żeby zabrać go do kuchni. Tam, razem z mamą, przy muzyce poważnej jedzą na śniadanie pieczywo z twarogiem i miodem. – Nie mam nic przeciwko temu, żeby mój przyszły mąż słuchał Dwójki – śmieje się Ania.

„Patrzcie, chomik”
Uważa się za niepoprawną idealistkę. Żeby widzieć efekty swojej pracy, poszła na resocjalizację, jeden z praktyczniejszych kierunków. A tu okazało się, że i studentom, i wykładowcom niewiele się chce. Na zajęciach z psychoedukacji pani doktor czytała im napisane przez siebie podręczniki. O bezdomności mówili, nie wychodząc z ciepłej sali. Dopiero Ania zawiozła ich do wspólnoty „Betlejem” w Jaworznie, gdzie ks. Mirek Tosza zamieszkał z bezdomnymi. Cała jej grupa była poruszona. – Przez pięć lat studiowania spotkałam tylko trzech wykładowców z pasją – opowiada. – Moi koledzy już na samym starcie są sfrustrowani. Narzekają, że dostaną niskie pensje, że nie docenią ich przełożeni, nie doczekają wdzięczności wychowanków. Uczymy się, żeby nieść pomoc innym, a okazuje się, że to nam jest ona potrzebna – odkryła kiedyś ze zdziwieniem.

Odpowiedziała na ogłoszenie w poradni psychologiczno-pedagogicznej, kiedy poszukiwali wolontariuszy do pomocy dzieciom z ADHD. – Te zaburzenia utrzymują się całe życie, cała sztuka w tym, żeby zmniejszyć ich objawy – wyjaśnia. Dostała pod opiekę Rafałka. Raz w tygodniu chodziła z nim na lekcje do pierwszej klasy. Siadała obok w ławce i pomagała skupić się na zajęciach. – Najpierw wyjaśniłam dzieciom, kim jestem, nie traktowałam ich infantylnie – opowiada. Dla kolegów Rafałek był kozłem ofiarnym. Zrzucali na niego każdą winę. Krzyczeli: „Patrzcie, chomik”, kiedy nagle biegał między ławkami. Uspokoili się pod wpływem perswazji Ani. Gorzej było z nauczycielką. Krzyczała na malca, nie zwracając na nią uwagi. – A po lekcjach przekonywała, żeby nie przyszło mi do głowy pracować w szkole, bo to najgorszy zawód – pamięta.

„Co za koleś?”
Od pięciu lat Ania uczy Rafałka angielskiego. Przychodzi do domu chłopca i wymyśla inspirujące go formuły lekcji. Raz on staje się jej nauczycielem, innym razem wymyślają grę, przy okazji ucząc się słówek. Ani przez chwilę nie może być nudno. Te lekcje to dla niej zadanie bojowe. Siedzi z podopiecznym w pokoju, w którym brakuje drzwi, i słyszy, jak bezrobotny tata strofuje młodszą siostrę Rafałka – Kasię. Do ich głosów dołączają się stale włączone dwa telewizory. Kiedy do „lekcyjnego” pokoju kolejny raz wpada rozkrzyczana Kasia, Ania ćwiczy własną cierpliwość: – W domu bywam wybuchowa, krzyczę na braci, rodziców, tu czasem myślę, że stałam się idealna – opowiada. – Po cichu myślę o ojcu Rafałka: „Co za koleś, dlaczego nie zajmie się córką? Zaraz mu coś zrobię”.

A głośno mówię: „Kasieńko, idź do tatusia”. Te zajęcia nauczyły ją, że efekty nie przychodzą zaraz, ale po czasie. I że najważniejsze jest pielęgnowanie relacji z innymi. – Ta rodzina jest inna od mojej, co innego się dla nich liczy – mówi. – Mogłabym im zwracać uwagę, że przeklinają, źle wychowują dzieci, ale wolę im towarzyszyć, radzić w drobnych sprawach. Nie chce udawać panienki, która ma przewagę, bo wychowała się w lepszej rodzinie.

Dziś Rafałek darzy ją zaufaniem jak starszą siostrę. Kilka razy wyjeżdżała do pracy do Londynu i Manchesteru jako opiekunka dzieci. – Raz trafiłam na rozwód rodziców piątki maluchów – wspomina. – Jak w filmie – mieli dom, basen, kilka samochodów, ale brakowało im ciepła i zrozumienia. Stale kłócili się o pieniądze, a to był dla nich akurat najmniejszy powód do zmartwienia.

Zadeptałam mrówki
Kiedy była mała i przygotowywała się do pierwszych spowiedzi, radziła się taty, jakie ma wymienić grzechy. „Jestem nieposłuszna rodzicom, zaniedbuję modlitwę” – podpowiadał. A ona dodawała: „Zadeptałam mrówki”. „Może nieumyślnie? – chciał ją usprawiedliwić. Stanowczo zaprzeczała, krytycznie patrząc na siebie. Teraz też jest krytyczna. Wobec siebie, kiedy mówi: – Nigdy nie będę religijna tak jak rodzice; i Kościoła: – W Polsce większości wiernych brak refleksji nad swoim życiem, kierują się albo emocjami, albo intelektem. Pełnię wiary według niej przeżywają zakonnicy w Taizé. Jeździła tam kilka razy. To był dla niej przełom. Nie tylko dlatego, że ona, przyzwyczajona do zupki w domu i zasłanego przez mamę łóżeczka, musiała tam czyścić łazienki. Jest pewna, że w tej wspólnocie ekumenicznej spotkała ludzi świadczących o Bogu własnym życiem.

Była przy śmierci brata Rogera. – Ale wtedy nie wybuchła panika. Tysiące ludzi pozostały na modlitwie, to było niesamowite. Wieczorem, kiedy dzwoniła do rodziców, rozpłakała się do słuchawki. Chciała wyjechać. Ale tata ją powstrzymał. Dobrze, że go posłuchała i została, żeby pomagać w organizacji pogrzebu. To ją uspokoiło. Jej tata też świadczy o Bogu życiem. Raz w tygodniu jeździ na adorację do wspólnoty „Betlejem” w Jaworznie. Razem z synami kilka razy do roku zaszywa się w Tyńcu na rekolekcjach. Stale czyta książki religijne, żeby nie zestarzeć się duchowo (to takie jego przygotowanie do starości). Dziś go za to podziwia, ale na początku denerwowało ją, że rodzice są tacy „kościelni”.

W drodze do Cassisi
W tej wyprawie do Afryki też jakoś pośredniczył tata. Kilka lat temu podjął duchową adopcję dzieci mieszkających w ośrodku w Cassisi, prowadzonym przez siostry misjonarki. Zaczął otaczać je opieką finansową i modlitewną.

A siostry przysyłały mu listy, w których informowały o swojej pracy. – To duży kompleks, w jednym skrzydle przebywają niemowlęta, w drugim dzieci z wirusem HIV, w trzecim nastolatki – opowiada Ania, która oglądała placówkę w Internecie. Już od dawna chciała wyjechać gdzieś, gdzie będzie musiała zmierzyć się z sobą samą. Wakacyjne podróże były wstępem do tej najważniejszej. Kiedy tego lata z kolegą jechali stopem do Taizé, zatrzymany kierowca zapytał: „Nie boicie się ludzi?”. „Nie” – odpowiedziała zgodnie z prawdą.

Z dnia na dzień, po przeczytaniu listu od sióstr Służebniczek NMP, zdecydowała się pojechać do ich domu zakonnego w Bieszczadach. – Co robi teraz Ania? – pytał jej rodzeństwo tata. – Siedzi w celi i czyta życiorys ojca założyciela – chichotali domownicy. Do kraju przyjechały właśnie siostry Maria i Janina, pracujące w Cassisi. Inne siostry narzekały, że nie kwapią się jechać na misje a Ania dostała jakiegoś zapału. Zapytały o zgodę siostrę przełożoną z Cassisi (tam Internet działa przez radio). Zgodziła się, choć bez entuzjazmu, bo okazało się, że wcześniej kilka osób przyjechało tam nie na wolontariat, ale na wakacje.

– Chciałabym, żeby siostry mnie nie oszczędzały, nie traktowały jak dziewczynki, która przyjechała z Polski i nie może jej być za ciężko – zastrzega się. – Już mi powiedziały: „Aniu, mamy tu dużo małych dzieci, ale nie mamy pampersów”. – Chcę się nauczyć pokory wobec życia. Tu stoję pół godziny pod prysznicem, a tam z innymi będę chodzić 200 metrów po litr wody – mówi. – Teraz wsiadam do auta i narzekam na korki. Krytykuję konsumpcyjny tryb życia, a następnego dnia zaglądam do supermarketu.

Szczepi się przeciw wirusowemu zapaleniu wątroby, żółtej febrze i durowi brzusznemu. Wylatuje 16 stycznia o 6.50, a w Lusace będzie o 18.40. Na drzwiach jej pokoju wisi karteczka z czasów podstawówki z prośbą: „Obudźcie mnie o 7.45 rano”. Tego dnia niepotrzebna, bo to ona ich wtedy obudzi.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.