Blisko ludzi

Andrzej Grajewski

|

GN 47/2007

publikacja 21.11.2007 13:19

Jako biskup nie przestał być proboszczem, śląskim farorzem, wymagającym, ale i przejmującym się losem księży i wiernych. W Niedzielę Chrystusa Króla abp Damian Zimoń obchodzi 50-lecie kapłaństwa.

Blisko ludzi Henryk Przondziono

W seminarium przebywał w trudnych czasach wygnania biskupów, gdy diecezją rządził narzucony przez władze wikariusz kapitulny. Klerycy wiedzieli jednak, że sam urząd nie tworzy biskupa i czekali na prawdziwego rządcę diecezji, bpa Stanisława Adamskiego, który powrócił w listopadzie 1956 r. 21 grudnia 1957 r. ks. Damian otrzymał święcenia z rąk katowickiego sufragana Juliusza Bieńka, biskupa niezłomnego, który dla Kościoła w tamtych czasach znaczył więcej niż niejeden biskup diecezjalny.

Przez Morze Czerwone
Młody ksiądz trafił do Tychów, najbardziej burzliwie rozwijającego się w tych czasach miasta w Polsce. Był pełen zapału, energii, a przede wszystkim wielkiej życzliwości i optymizmu, które udzielały się także innym. Komunizm traktował chyba jako dopust Boży, dolegliwy, ale jakoś oswajany przez codzienność. Pozostało po prostu robić swoje, nie oglądając się specjalnie na to, jak oceni to władza.

Takim zapamiętałem go w Tychach, gdy jako młody wikary w parafii pw. św. Marii Magdaleny przygotowywał nas, czyli „bandę z piątki” (chodziło o szkołę nr 5) do Pierwszej Komunii Świętej. Właśnie usunięto religię ze szkoły i byliśmy pierwszym pokoleniem katechizowanym w salkach parafialnych. Były to czasy ostrej konfrontacji ideologicznej, a szkoła była miejscem mniej lub bardziej otwartej ateizacji. Ksiądz Damian nie walczył z sekretarzami, tylko na przykładzie opowieści biblijnych starał się nas przekonać, że w historii upadały największe imperia, a lud ufający Panu kiedyś przejdzie przez swe Morze Czerwone. Zostało to zauważone przez czujnych funkcjonariuszy służb bezpieczeństwa. Zdaniem tajniaków, krytykował władze za propagowanie aborcji i nawoływał do ochrony życia, co było oceniane jako działalność antypaństwowa. W ubeckich materiałach zwracano też uwagę, że jest oddany biskupom i pracowity, co zostało mu w latach późniejszych.

W 1975 r. bp Herbert Bednorz powierzył ks. Zimoniowi parafię Mariacką w Katowicach, jedną z najważniejszych w mieście. Relacje między nimi skomplikowały się, gdy proboszcz zajął miejsce biskupa. Wielu wówczas jednak zauważyło, jak wielkim szacunkiem otaczał nowy biskup schorowanego seniora. Pozwolił mu nadal mieszkać w reprezentacyjnej willi, ordynariacie, sam zaś zamieszkał w skromnym mieszkaniu w kurii biskupiej. W parafii Mariackiej ks. Damian uczył się pracować ze świeckimi, organizując grupy parafialne oraz opiekując się zaniedbaną młodzieżą, której w centrum miasta nigdy nie brakowało. Miał szczęście do ludzi, gdyż często przyszło mu tam pracować z dobrymi księżmi, których zresztą gonił do pracy bez wytchnienia. To wówczas stworzył grupy ludzi świeckich, z których część pomagała mu także, gdy został biskupem.

Stanu wojennego doświadczył w całej grozie tamtych chwil, gdy 17 grudnia do kancelarii parafialnej przyszła rodzina jednego z górników zabitych w kopalni „Wujek”, prosząc o zorganizowanie mu pogrzebu. Dlatego później, w latach 80., już jako biskup katowicki, uczestniczył w uroczystościach pod krzyżem postawionym na miejscu zbrodni, choć władze wielokrotnie starały się nie dopuścić do przemarszu z kościoła na kopalnię. Historia dopisała zaskakującą puentę tej historii. W grudniu 1989 r. do Katowic przyjechał prezydent Wojciech Jaruzelski, który także chciał oddać hołd poległym górnikom. Obawiał się jednak reakcji ludzi zgromadzonych pod kopalnią „Wujek”.

Dlatego poprosił biskupa katowickiego, aby towarzyszył mu w drodze do krzyża. Biskup nie odmówił. Tym gestem chciał stworzyć przestrzeń dla pojednania narodowego, idei bardzo mu bliskiej, która jednak nie została wykorzystana. Biskup przekonał się o tym boleśnie, gdy przyszło mu kilka razy komentować wyroki katowickiego sądu, uniewinniające członków plutonu ZOMO, który strzelał na kopalni. Nie bolało go, że zomowcy nie zostali skazani, ale fakt, że w czasie procesu zachowywali się butnie i arogancko, bez cienia skruchy i poczucia żalu.

W latach 80. bp Zimoń, kontynuując działania swego poprzednika bp. Herberta Bednorza, angażował się na rzecz rozwiązywania konfliktów społecznych na Górnym Śląsku. Wielokrotnie w tym czasie mówił, że fundamentem pokoju społecznego jest zapewnienie światu pracy własnej reprezentacji. Z pewnością było w tym czasie w diecezji katowickiej kilkunastu kapłanów, znacznie dobitniej aniżeli biskup występujących w obronie represjonowanych działaczy podziemia oraz domagających się poszanowania prawa i wolności. Biskup unikał otwartego zwarcia, aby zachować pole manewru w rozmowach z władzą, która do końca systemu była silniejsza i nigdy nie było wiadomo, czy znów nie sięgnie po represje. Gdy działaczy „Solidarności” zamykano albo władze groziły represjami co bardziej niepokornym księżom, wszyscy w końcu do niego zwracali się o pomoc.

Wówczas cierpliwie podejmował dziesiątki interwencji, wiele skutecznych. Trzeba dodać, że po drugiej stronie miał odpowiedzialnego partnera w osobie wojewody gen. Romana Paszkowskiego. Wojewodzie zależało przede wszystkim na jednym: aby kopalnie fedrowały. Gotów był więc na wiele gestów pod adresem lokalnego Kościoła, aby mieć w nim lojalnego partnera. Dlatego Kościół mógł być mediatorem w czasie wielkich konfliktów lat 80. Tak było w czasie wielkiej fali strajków w sierpniu 1988 r., gdy władze znów były bardzo blisko użycia siły do stłumienia górniczego oporu. Mediacja biskupa, którego w najbardziej trudnych chwilach reprezentował wówczas ksiądz kanclerz Wiktor Skworc, walnie przyczyniła się do pokojowego zakończenia strajków. Wałęsa mógł w Warszawie zacząć rozmowy, które po kilku miesiącach przyniosły wielki przełom.

Z tej ziemi
Dzieciństwo i młodość spędzone w górniczej osadzie Niedobczyce koło Rybnika ukształtowały głęboko jego osobowość. Niedaleko stamtąd znajduje się sanktuarium maryjne w Pszowie, gdzie czczony jest wizerunek Uśmiechniętej Madonny, wzorowany na obrazie Matki Boskiej Częstochowskiej. Wiara prostych ludzi, nieskłonnych do łamania sobie głowy zawiłościami teologicznymi, ale głęboko ufających Opatrzności Bożej oraz Bożemu Miłosierdziu, tworzyła klimat duchowy, w którym wzrastało powołanie późniejszego metropolity górnośląskiego. W formowaniu tej pobożności szczególną rolę odegrała jego matka, o czym wielokrotnie wspominał, podkreślając bliską z nią więź duchową i emocjonalną, świadectwo ojca górnika, ale i szkoła, kościół parafialny, wreszcie krąg przyjaciół i znajomych. Późniejsze losy tylko wzmocniły jego szacunek dla tego doświadczenia. Już jako biskup zawsze z dumą podkreślał swe korzenie Ślązaka o polskiej orientacji, a jednocześnie ze zrozumieniem odnoszącego się do ludzi o innych przekonaniach i podejmujących inne wybory.

Gdy w latach 90. na Górnym Śląsku rozpoczęła się dyskusja o narodowości śląskiej, metropolita z dystansem odniósł się do takich przejawów regionalizmu. Jeszcze bardziej krytycznie oceniał głosy na temat odtworzenia autonomii śląskiej. Jednocześnie wielokrotnie w swej działalności publicznej upominał się o sprawy regionu, zarówno wobec władz lokalnych, jak i w Warszawie. Bardzo osobiście przeżywał dramat bezrobocia. Na Śląsku tym bardziej odczuwany, gdyż praca była tu często nie tylko sposobem na zarabianie, ale i na życie. Z jego inicjatywy parafie poprzez Kluby Pomocy Koleżeńskiej „Praca” zaczęły wyrywać bezrobotnych ze stanu opuszczenia i niewiary, że cokolwiek jeszcze mogą w swym życiu zmienić. Mniej uwagi poświęcano początkowo pracy supermarketów w niedzielę, dopiero po kilku latach stało się to tematem wielu wystąpień i interwencji Kościoła.

Żałować należy, że gdy w latach 90. odbywała się kolejna dyskusja nad reformą administracyjną kraju, zaprzepaszczona została szansa odtworzenia Górnego Śląska w jego historycznym kształcie. Nadzieją na odbudowę jedności w wymiarze kościelnym było powstanie w 1992 r. metropolii górnośląskiej, łączącej archidiecezję katowicką z diecezjami opolską i gliwicką. Warto także podkreślić, że to właśnie abp Alfons Nossol z Opola przynajmniej dwukrotnie odegrał ważna rolę przy podejmowaniu decyzji w tej sprawie.To jego stanowisko wpłynęło na decyzję o obecnym kształcie metropolii górnośląskiej ze stolicą w Katowicach. Bardzo także pomógł metropolicie katowickiemu w staraniach o powołanie Wydziału Teologicznego na Uniwersytecie Śląskim.

Brzemię biskupstwa
Ilekroć przebywałem w wielkim gabinecie arcybiskupa Damiana w ordynariacie, a także w kurii metropolitalnej, miałem wrażenie, że są one dla niego zbyt duże. Jest człowiekiem skromnym, nieszukającym splendoru władzy, dlatego zdawał się w nich gubić, choć zapewne przez tyle lat zdążył już do nich przywyknąć. Nieodłączną towarzyszką każdej władzy jest samotność, gdy trzeba podejmować trudne decyzje, także personalne, przeżywać gorycz porażek i zawodów, brać na siebie odpowiedzialność. W przypadku biskupa samotność jest jeszcze większa. Odpowiada nie tylko wobec ludzi i historii, ale i Pana Boga. Jeżeli odpowiedzialnie myśli się o swoim urzędzie, strapień starcza na wiele bezsennych nocy. Z pewnością doświadczał tego także metropolita górnośląski. W takich trudnych momentach szukał serdecznego powiernika, z którym całkowicie szczerze mógłby o wszystkim porozmawiać. Przez wiele lat taką osobą był ks. Stanisław Tkocz, wieloletni redaktor naczelny „Gościa Niedzielnego”. Z naszą redakcją ks. Zimoń był związany od 1974 r., gdy wszedł w skład kolegium redakcyjnego. Później często publikował na naszych łamach, a na podstawie cyklu artykułów o liturgii powstała jedna z jego książek.

Zaglądał często do redakcji, jako proboszcz parafii Mariackiej, czy też później, gdy został biskupem. Ksiądz Tkocz z właściwą mu szczerością, prostu z mostu, mówił o najtrudniejszych sprawach i w czasie rozmów w redakcji, i podczas długich spacerów po katowickiej Dolinie Trzech Stawów, z dala od zgiełku i ludzi. W latach 90. taką rolę zaczął także pełnić ks. Roman Kempny, sekretarz biskupa, kapłan całkowicie mu oddany. Obaj już nie żyją. Natomiast ważnym punktem odniesienia byli zawsze dla niego biskupi pochodzący ze Śląska, a to całkiem liczne grono, którego duszą był niezapomniany bp Ignacy Jeż, senior z Koszalina. Arcybiskup zawsze potrafił pracować zespołowo, umiejętnie wykorzystując talenty innych. Radził się specjalistów, zarówno ludzi świeckich, jak i teologów, gdy przygotowywał najbardziej znane dokumenty społeczne: prekursorskie listy pasterskie o ekologii i bezrobociu. Ta umiejętność odegrała wielką rolę w czasie starań o powstanie w Katowicach Wydziału Teologicznego Uniwersytetu Śląskiego. Nie byłoby go bez zaangażowania wielu ludzi świeckich i duchownych, ale także i osobistej decyzji metropolity, który w pewnym momencie powiedział, że bierze za wszystko odpowiedzialność.

Z pewnością bolesną sprawą była dla niego lustracja w Kościele. Miał dobre rozeznanie w zawiłości tej kwestii, apelował o ostrożność w sądach. Sprawę powierzył grupie fachowców, która sprawnie wywiązała się z zadania. Jej raport był ważnym krokiem w rozliczeniach z przeszłością. Ale osad goryczy z powodu konieczności zmiany niektórych ocen chyba pozostał. Jego droga do biskupstwa nie wiodła przez katedry uniwersyteckie, lecz przez codzienną pracę duszpasterską. Jako biskup nie przestał być proboszczem, śląskim farorzem, wymagającym, ale i przejmującym się losem księży i wiernych. Lubi być wśród ludzi. Jak mówi, wizytacje są dla niego czasem wypoczynku. Wraca z nich często z nową energią, powtarzając, że tylu jest wokół nas wspaniałych ludzi, którzy pozostają anonimowi. Ceni sobie zwłaszcza spotkania z nauczycielami i chyba nie było wizytacji, aby przy okazji nie doszło do rozmowy z miejscowym gronem nauczycielskim. Zwraca uwagę na sposób sprawowania liturgii, co zawsze było także jego naukową pasją.

Zdziwienie budził, gdy chodził po kolędzie w bloku sąsiadującym z ordynariatem albo gdy przez jakiś czas zastępował proboszcza w wiejskiej parafii, aby tamten mógł pojechać na urlop. Zna dobrze chyba wszystkich swych księży, często także ich historie rodzinne. Jest po prostu biskupem stąd. Nie zapomniał, skąd przyszedł ani tego, co tej ziemi i jej ludziom zawdzięcza.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.