Święta od ciemności

ks. Tomasz Jaklewicz

|

GN 47/2007

publikacja 21.11.2007 12:56

Była światłem dla innych, ale sama żyła w ciemnościach. – W moim sercu nie ma wiary, nie ma miłości, nie ma zaufania, jest tylko ból tęsknoty, ból bycia niechcianą – pisała. Ta noc trwała 50 lat.

Święta od ciemności EAST NEWS/SIPA PRESS

Tylko nieliczni wiedzieli o walce wewnętrznej, którą toczyła. Opublikowana w tym roku w USA książka „Come be My light” (Pójdź, bądź Moim światłem) ukazuje zaskakujące szczegóły duchowych zmagań Matki Teresy z Kalkuty. Książka utkana jest z fragmentów najbardziej osobistych listów, które Matka Teresa pisała do swoich duchowych doradców. Większość z nich nie była dotąd publikowana. Zapiski albańskiej zakonnicy w białym sari, połączone z komentarzem jej duchowego powiernika, układają się w niezwykłą kronikę duszy. Największym sekretem Matki Teresy było bolesne doświadczenie opuszczenia przez Boga. Wielcy mistycy pisali o „ciemnej nocy duszy”. W jej przypadku trwała ona wyjątkowo długo – od chwili, kiedy weszła po raz pierwszy do slumsów Kalkuty, aż do śmieci.

Za towarzyszkę mam ciemność
Pierwsza wzmianka o „ciemnościach” pojawia się w liście z 1937 r. Matka Teresa ma wtedy 27 lat, jest od 9 lat u sióstr loretanek, pracuje w szkole dla dziewcząt w Kalkucie. Tuż przed ślubami wieczystymi pisze do spowiednika: „Niech ojciec nie myśli, że moje duchowe życie jest usłane różami – nie wiem, czy kiedykolwiek znalazłam choć jedną. Wręcz przeciwnie, o wiele częściej mam za towarzyszkę »ciemność«. I kiedy noc staje się tak gęsta, że wydaje mi się, że skończę w piekle, wtedy po prostu ofiaruję siebie Jezusowi”. Mimo tych trudności, młoda zakonnica podkreśla, że jest szczęśliwsza niż kiedykolwiek. W kwietniu 1942 r. składa prywatny ślub, że da Bogu wszystko, o co tylko poprosi. „Nie odmówię Mu niczego” – przyrzeka. Chce „dać Mu coś bardzo pięknego”, „bez zastrzeżeń”.

Bóg poprosił o coś piękniejszego. 10 września 1946 r. w pociągu z Kalkuty do Darjeeling Matka Teresa przeżywa „powołanie w powołaniu”. „To było wezwanie, żeby porzucić loretanki, gdzie byłam bardzo szczęśliwa, i iść na ulicę, by służyć najbiedniejszym z biednych”. Kilkakrotnie słyszy wyraźny głos Jezusa: „Chodź, chodź, zabierz Mnie do mrocznych dziur, w których mieszkają ubodzy. Chodź, bądź Moim światłem”. Przynagla ją złożony ślub: „nie odmówię Mu niczego”. Dwa lata później biskup Kalkuty zatwierdza Zgromadzenie Misjonarek Miłosierdzia.

„Naszym celem jest zaspokoić pragnienie Jezusa na krzyżu” – tłumaczy Matka Teresa. „»Pragnę« – te słowa powiedział Jezus, kiedy był pozbawiony jakiejkolwiek pociechy, umierał w absolutnym ubóstwie, opuszczeniu, wzgardzie i złamany na duszy i ciele. Mówił o pragnieniu – nie wody, ale miłości, ofiary”. Ona sama doświadczyła wkrótce bolesnego udziału w „pragnieniu” Ukrzyżowanego.

Nie mam wiary
Jest 1959 r., mija 10 lat działania Sióstr Miłosierdzia. Matka Teresa w liście do spowiednika, o. Picachy, odsłania boleść swojej duszy: „Ciemność jest tak ciemna – a ja jestem samotna, niechciana, opuszczona. Samotność serca, które pragnie miłości, jest nie do wytrzymania. Gdzie jest moja wiara? Nawet głęboko we mnie nie ma nic prócz pustki i ciemności. Mój Boże, jak bolesny jest ten nieznany ból. Boli nieustannie. Nie mam wiary. Nie potrafię wykrztusić słów i myśli, które kłębią mi się w głowie i zadają ból niewypowiedzianej agonii. Tak wiele pytań bez odpowiedzi żyje we mnie. Boję się je odsłonić, boję się bluźnierstwa. Jeśli jest Bóg, niech mi przebaczy. (…) Kiedy próbuję wznieść moje myśli do nieba, pojawia się taka więzienna pustka, te myśli wracają jak ostre noże i ranią głęboko moją duszę.

Miłość – słowo, które nic nie mówi. Powiedziano, że Bóg mnie kocha, a tymczasem ciemność, chłód i pustka są tak wielkie, że moja dusza nic nie czuje. Zanim zaczęła się praca, była tak wielka jedność: miłość, wiara, zaufanie, modlitwa, ofiara. Czy popełniłam błąd, poddając się ślepo wezwaniu Najświętszego Serca?”.

Matka Teresa przyznaje, że jej uśmiech i pogoda ducha okazywane siostrom i ludziom, których spotyka, to „płaszcz, którym zasłania swą pustkę i nędzę”. Kończy swoją modlitwę-wyznanie: „Jeśli to przyniesie Ci chwałę, jeśli da Ci choć trochę radości, jeśli dusze zostaną przyprowadzone do Ciebie, jeśli moje cierpienia zaspokajają Twoje pragnienie, oto jestem Panie, z radością akceptuję wszystko do końca życia. Będę uśmiechać się do Twojej ukrytej twarzy – zawsze”.

Będę czekać na Ciebie całą wieczność
Tego samego roku na prośbę spowiednika ponownie pisze wyznanie w formie modlitwy do Jezusa. Powracają mocne, a nawet mocniejsze słowa: „W moim sercu nie ma wiary, nie ma miłości, nie ma zaufania, jest tak wielki ból, ból tęsknoty, ból kogoś niechcianego. (…) Moja dusza nie jest już jedno z Tobą (Jezu). Moja praca nie daje radości, nic mnie w niej nie pociąga, nie ma w niej gorliwości”. Tak jak poprzednie wyznanie, tak i to kończy się poddaniem się woli Boga: „Jestem Twoja. Odciśnij na mojej duszy i życiu cierpienia swojego Serca. Nie zważaj na moje uczucia, nawet na mój ból. Jeżeli moje oddzielenie od Ciebie przyprowadzi innych do Ciebie, a w ich miłości i towarzystwie znajdziesz radość i przyjemność, jestem gotowa, Jezu, z całego swego serca cierpieć dalej to, co cierpię, nie tylko teraz, ale na wieki. (…) Jestem gotowa czekać na Ciebie całą wieczność”.


Osoby, które znały blisko Matkę Teresę, podkreślają, że nie była to osoba skłonna do popadania w zmienne nastroje czy depresje. Wręcz przeciwnie, najmocniejszą stroną jej osobowości była emocjonalna równowaga. Nigdy nie traciła ducha, ani w chwilach sukcesu, ani w chwilach niepowodzeń. A jednak za zasłoną jej uśmiechniętej twarzy skrywała się tajemnica kalwaryjskich ciemności i samotnej walki. We wszystkich prawie listach do duchowych powierników Matka Teresa powtarza, wręcz co parę linijek: pray for me (módl się za mnie). Czuje, że jest już na skraju wytrzymałości, że może w końcu powiedzieć Bogu „nie”. „Módl się za mnie, ojcze, abym nie odmówiła Bogu w tej godzinie, nie chcę tego, ale obawiam się, że mogę to zrobić” – wyznaje.

Zaczęłam kochać ciemności
W duchowej korespondencji Matki Teresy temat bolesnej nieobecności Boga pojawia się do końca jej życia, choć wyznania nie są już tak dramatyczne. Akcent przesuwa się w stronę zgody na taki stan. Matka Teresa pisze do jezuity, o. Neunera: „Po raz pierwszy od 11 lat zaczęłam kochać ciemności. Ponieważ wierzę teraz, że to jest część, bardzo, bardzo mała część Jezusowych ciemności i Jego cierpienia na ziemi. (…) Dzisiaj rzeczywiście poczułam głęboką radość, że choć Jezus już nie może przeżywać agonii, to chce jej na nowo doświadczać we mnie. Bardziej niż kiedykolwiek poddałam się Jemu. Tak – bardziej niż kiedykolwiek będę do Jego dyspozycji”.

Ciemności nie ustąpiły, ale w duszy Matki Teresy z biegiem lat pojawia się większy pokój. „Serdeczne »tak« dla Boga i wielki »uśmiech« dla wszystkich – wydaje mi się, że te dwa słowa są jedynymi, które pozwalają mi iść dalej” – pisze. „Cieszy mnie to, że nie mam nic, nawet obecności Boga. Żadnej modlitwy, żadnej miłości, żadnej wiary – nic, tylko nieustający ból tęsknoty za Bogiem”. To wewnętrzne ubóstwo Matka Teresa czyni swoją siłą. „Opuszczona” przez Boga, staje się jeszcze bliższa ubogim. Powtarza siostrom i światu, że to nie jest jej, ale Jego dzieło, że człowiek musi stać się pustym, by wypełniła się w nim Boża wola. „Cierpienie, ból, niepowodzenie to są pocałunki Jezusa, to znaki, że już jesteś tak blisko Jezusa na krzyżu, że może Cię pocałować” – mówi jednej z sióstr.

5 września 1997 r., około 20, stan zdrowia Matki Teresy pogarsza się. Dokładanie w tym momencie w Kalkucie jest awaria – nie ma prądu. Wysiadło także awaryjne zasilanie. Umiera w ciemnościach o godz. 21.30. Obiecała: „Jeśli kiedyś zostanę świętą – będę z pewnością świętą »od ciemności«. Będę wciąż nieobecna w niebie, aby zapalać światła tym, którzy są w ciemności na ziemi”.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.