Święci nad łóżkiem

Barbara Gruszka-Zych

|

GN 16/2007

publikacja 19.04.2007 10:02

W latach 60. zdejmowano je ze ścian. Wstydliwie chowano za szafę, bo wyszły z mody. Ale nie wyrzucano, bo to byłby grzech. Przecież oleodruk to rzecz święta. I dlatego przetrwały.

Święci nad łóżkiem Oleodruk Chrystusa i Apostołów idących wśród zbóż od ponad 50 lat wisi w domu Longiny Kachniarz z Czeladzi. Rodzina nie wyobraża sobie domu bez tego obrazu. Henryk Przondziono

Zetknął się z nimi prawie każdy. Długowłosy Chrystus w łanach zbóż. Anioł Stróż z białymi skrzydłami utkanymi z ptasich piór, trzymający za ramię dziecko, przechodzące kładką nad rwącym potokiem. Matka Boża rumiana jak dojrzałe jabłko. A to wszystko przedstawione realistycznie na słynnych oleodrukach. Pod koniec XIX i na początku XX w. przyszedł na nie boom.

Kupowały je rodziny mieszczańskie i wiejskie. Dla tych biedniejszych, których nie stać było na obraz „malowany”, były zastępstwem sztuki wyższej. Jedyną możliwością kontaktu z obrazami sakralnymi widzianymi w kościele. Tylko w ten sposób kopie Tycjana, Rafaela, Leonarda da Vinci masowo trafiały pod strzechy. Zachwycały i towarzyszyły codziennemu życiu. Ukonkretniały wyobrażenia religijne, dla wielu były pierwszą katechezą. Dziś powiedzielibyśmy – komiksem religijnym. A przy tym wydzielonym w domu miejscem świętym. Przed nimi można było się modlić i rozmyślać.

Coraz grubsze ramy
Oleodruki i ich właścicieli – głównie tych z wiosek fotografowała znakomita artystka Zofia Rydet. Niekiedy całe rodziny w odświętnych strojach siedziały pod ścianami, będącymi „ikonostasem” z oleodruków. Zwłaszcza na początku XX w. strojono wnętrza nawet kilkunastoma takimi obrazkami. Sama wychowywałam się pod okiem świętego Antoniego z Jezuskiem. Wisiał na zdobionej kilimem ścianie gościnnego pokoju w naszej wielopokoleniowej rodzinie. W misternie rzeźbionych ramach, które babcia Helena „odnawiała” złotą farbą na święta, tak że z roku na rok robiły się coraz grubsze.

To był spadek po prababce Tekli Szkoc. Razem z mężem Franciszkiem kupili go z okazji swojego ślubu. Kiedy po latach umierała na łóżku pod tym obrazem, jak głosi rodzinna legenda, kazała się nim opiekować. I tak się stało. Modlili się przed nim moi dziadkowie, ich dzieci i ja. Dziś wisi na honorowym miejscu w naszym domu. Za dawno nie zdejmowanym szkłem, osłaniającym papier, kryje się tajemnica tamtych lat, których był świadkiem.

Dla Longiny Kachniarz z Czeladzi oleodruk Chrystusa i Apostołów, wędrujących przez zboża, stał się jakby członkiem rodziny. Kupiła go w 1954 r. od odwiedzających domy handlarzy. – Spodobał mi się ze względu na kolory – opowiada. – Powiesiliśmy go z mężem nad łóżkiem, we właściwym miejscu. Dzieci też mają go w swojej pamięci, bo był z nimi „od zawsze”. Przez lata paliła się pod nim lampka. Teraz, kiedy mąż zmarł, dzieci założyły rodziny, częściej modlę się w kuchni. Ale on dalej wisi, coraz bardziej pofałdowany, mam do niego duży szacunek.

„Rzecz święta”
Oleodruki były produkowane w tysiącach sztuk, wyłącznie w Europie. Nie znają ich na innych kontynentach. – Kiedyś widziałam oleodruk w westernie – mówi dr Halina Gerlich, kurator chyba pierwszej na świecie wystawy „Oleodruk – rzecz święta”, eksponowanej w Muzeum Historii Katowic. – Wisiał nad łóżkiem emigrantów z Włoch. Kiedy w latach 50., 60. zaczęto modernizować mieszkania, właściciele oleodruków woleli wieszać na ich miejscu bardziej współczesne, tandetne reprodukcje na przykład „Słoneczników” van Gogha. Zaczęto wstydzić się tych „kiczów” i zastępować je... innym „kiczem”.

Dr Gerlich, przygotowując wystawę, większość obrazów zdobyła od antykwariuszy, ale też od prywatnych właścicieli. – Nie chodzi nam o ocenę artystyczną obrazów, ale dostrzeżenie ich jako zjawiska kulturowego i religijnego – podkreśla. Przez lata nabierały patyny i same w sobie zaczęły stanowić wartość artystyczną. Więc ci, którzy się ich nie pozbyli, mają szczęście. W żadnym wypadku nie mogą być posądzeni o brak poczucia smaku, bo oleodruki same w sobie mają wartość historyczną. – Można mówić o typowym kiczu w przypadku Matki Bożej z Dzieciątkiem, przedstawionej w gryzących się, przesłodzonych kolorach – opowiada dr Gerlich. – Wściekły róż, niebieski, seledyn, dziś pistacjowy. Ale obok takich obrazów na ekspozycji można zobaczyć oddające kolory oryginałów wizerunki popularnych patronów – św. Cecylię, św. Józefa, św. Antoniego, św. Annę, św. Alojzego, Madonnę Rafaela. – Szlachetne przedstawienie postaci, ciekawe tło – objaśnia pani kurator. – Często w tle osadzonym w kulturze polskiej pojawiają się rekwizyty z krajobrazu Izraela – tamtejsze zabudowania, cyprysy.

Jak się to robiło
W połowie XIX w. powstawały szkoły oleodruków, a przy nich zakłady produkcyjne. Najbardziej znane były te we Francji, Niemczech, we Wrocławiu. Warto wiedzieć, jak wyglądało ich wytwarzanie. Oleografia, chromolitografia – to brzmi niezrozumiale. W upro- szczeniu to dość nieskomplikowane. Oto na kamieniu lub płycie maluje się obrazek tłustym tuszem lub kredką. Puste miejsca spłukuje się wodą. Na to nakłada się tłustą farbę drukarską, która pokrywa tylko miejsca zatłuszczone, natomiast nie przykleja się do miejsc „nawodnionych”. Jeszcze trochę chemii dla zabezpieczenia i to wszystko. Już można obrazek odbić na papierze, a żeby potem ta odbitka przypominała prawdziwy (i drogi) obraz olejny, kartkę pokrywa się specjalnym werniksem, który sprawia, że całość nabiera połysku. Jakość oleodruków zależała od staranności wykonania, papieru, farb.

Powstawały więc reprodukcje „szlachetne”, na przykład Madonny zdobione dodatkowo trójwymiarowymi koronami, sukienkami naszywanymi cekinami, perłami, koralami, obsypanymi brokatem, itp. Oprawiane w „złote”, głębokie, przestrzenne, kunsztowne zdobione ramy czy obramowane aksamitem. Oraz tandetniejsze dziełka z „rozjeżdżającymi się” kolorami, za to na każdą kieszeń. Z czasem oleodruki przestały być produkowane techniką tradycyjną. Zastąpił ją kolorowy druk.

Na przełomie XIX i XX w. księgarze, zaopatrując klientów w zamówione przez nich książki, często dołączali do nich tanie oleodruki słabej jakości. I to one, odpowiednio oprawione, zabezpieczone szkłem, zdobiły ściany mieszkań. Najczęściej jednak nabywano je przy ważnej okazji. Z Matkami Bożymi przyjeżdżano z pielgrzymek do Częstochowy czy Kalwarii Zebrzydowskiej. Patronów parafii kupowało się na odpuście. Nowożeńcy byli obdarowywani wizerunkami Świętej Rodziny albo Matki Bożej karmiącej. Dzieci przy chrzcie – Aniołem Stróżem.

Niezastąpiona Biblia pauperum
Młodzi ludzie przyzwyczaili się do stereotypowego odbioru oleodruków. Traktują je jako coś śmiesznego, archaicznego, wiszącego nad łóżkiem babci i dziadka. A przecież sami przy okazji chrztu, Komunii św. dostają pamiątki religijne, kupowane w sklepach z dewocjonaliami. Ofiarują je im bliscy, którzy chcą jakoś upamiętnić te ważne w ich życiu religijnym chwile. I tak ich pokoje zapełniają się glinianymi aniołkami, naklejanymi na deskę ikonami, wypalanymi w metalu krzyżami o wiele brzydszymi od tamtych, z perspektywy czasu „szlachetnych” oleodruków. – Dziś posiadacze większych mieszkań często poświęcają odpowiednio przystosowaną ścianę i na samej cegle wieszają zachowany w rodzinie oleodruk – mówi dr Gerlich. Może wrócą jeszcze czasy oleodruków?

Tej kolorowej Biblii pauperum, która kształtowała naszą wyobraźnię. Symbole na tych obrazach były bardzo wyraziste, przesłanie czytelne. Matka Boża przy kądzieli, św. Józef z heblem zachęcali do pracowitości. Chrystus modlący się w Ogrójcu nakłaniał do modlitwy. A sielski, wyidealizowany klimat, w którym żyły przedstawiane postaci, przenosił w inną przestrzeń. Jedno jest pewne – zwracały uwagę na sacrum, zmuszały do zainteresowania. Sama jako mała dziewczynka zrywałam z koleżankami kaczeńce i ustawiałam je w wazonie przed oleodrukiem Matki Bożej Częstochowskiej. Dziś trudno znaleźć jakiś „produkt zastępczy” tego rodzaju sztuki.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.