Mały wielki Carlsberg

Jacek Dziedzina

|

GN 14/2007

publikacja 04.04.2007 15:59

Jeśli już nie wiesz, gdzie iść… jedź do Carlsbergu. Dziesiątki osób przekonały się tutaj, że tułaczka na obczyźnie może okazać się łaską. Od 25 lat w małym niemieckim miasteczku dzieją się wielkie rzeczy.

Mały wielki Carlsberg „Marianum”, dawny sierociniec, od 1982 r. jest Międzynarodowym Centrum Ewangelizacji. Henryk Przondziono

Nie mamy dzisiaj z czego ugotować obiadu – mówi Teresa. – To gotuj zupę z gwoździ, a my idziemy do kaplicy modlić się – odpowiada ksiądz Franciszek Blachnicki. Po kilkunastu minutach wraca, a Teresa z triumfem obwieszcza, że będzie kurczak i rosół. – Przyjechali żołnierze z pobliskiej jednostki i zostawili trochę zapasów! – mówi i ciągle nie dowierza. Tak opowiadają ci, którzy ks. Blachnickiego pamiętają. Ksiądz jest już po drugiej stronie, ale cuda carlsberskie się nie skończyły. Wyjazd na srebrny jubileusz obecności Ruchu Światło–Życie w Niemczech był okazją, by przekonać się, że są to sprawy dużo większego niż rosół kalibru.

Historia pewnej emigracji
Miała być „Toskania Niemiec”, a przywitał nas śniegi mróz. Palatynat Nadreński, najcieplejszy land zachodnich są-siadów, trochę zawiódł, bo wszyscy piszą o tutejszych cytrynach i kiwi, sami widzimy rozległe winnice, ale letnie opony z trudem radzą sobie na białej nawierzchni. Jedyne skojarzenia ze słoneczną Italią pozostawia historia. Twórca odnowy liturgicznej w Polsce i założyciel Ruchu Światło–Życie, ksiądz Franciszek Blachnicki, już w latach 70. myślał o stworzeniu międzynarodowego centrum oazowego. Po rekolekcjach w Rzymie, na początku pontyfikatu Jana Pawła II, kilka osób z diakonii Ruchu znalazło się w pobliżu Wiecznego Miasta. Okazało się jednak, że nie ma żadnego domu, który mógłby spełniać funkcję centrum. Gizela Skop, jedna z najbliższych osób z grona księdza Blachnickiego, wspomina, że spotkali się wtedy z biskupem Szczepanem Wesołym. – Powiedział nam, że jest w Niemczech opuszczony ośrodek polski, dom dziecka (kinderheim) „Marianum”. I że jeśli nikt się nim nie zajmie, to obiekt przestanie dla Polaków istnieć – mówi.

Wszystko pasowało: nazwa „Marianum” odpowiadała maryjnej duchowości Ruchu, a na miejscu w kaplicy znaleziono hostię z wybitym greckim napisem Fos-Dzoe (Światło–Życie)… będącym jednocześnie „logo” ruchu oazowego. „Marianum” powstało w 1956 roku jako Dom Młodzieży Polskiej dla dzieci z rodzin, które sprowadzono do Niemiec na przymusowe roboty w czasie wojny. Po zwycięstwie aliantów zaczęła się ich tułaczka po różnych obozach. Wydawało się, że polska obecność w Niemczech skończy się wraz ze śmiercią pokolenia wojennego. Niespodziewanie jednak pojawiła się nowa fala emigracji, najczęściej w wyniku sytuacji politycznej w Polsce. Sam Blachnicki wyjechał „na chwilę” do Włoch, a następnie do Niemiec, tuż przed stanem wojennym. Wprowadzenie stanu wojennego pomogło w decyzji o pozostaniu na emigracji. Od marca 1982 roku Międzynarodowe Centrum Ewangelizacji w Carlsbergu stało się faktem

Wstęp dla poszukujących
W jadalni kilka osób przy stole. Kolacja, wesołe pogawędki, małe napięcie przed najazdem przyjaciół z Europy. Prosty wystrój, skromne warunki przypominają klimat wakacyjnych rekolekcji w Polsce. – O! Są panowie z „Gościa” – Renata przerywa rozmowę i jako jedna z pierwszych nas wita. Związana kiedyś ze szczecińską bohemą, nie ukrywa, że dzieliła z nią swobodny styl życia. – Zresztą, już od dziecka byłam przewrotna – wyznaje szczerze. – A kiedy stan wojenny ogłosili, pierwsze, co zrobiłam, to przypięłam sobie znaczek „Solidarność” i poszłam na miasto – opowiada.

Po akcji opozycyjnej została aresztowana. To był jeden z powodów opuszczenia kraju. Dostała paszport ważny tylko w jedną stronę. Po czasie przeżyła załamanie psychiczne. – W obozie amerykańskim przesłuchiwali nas przed przyznaniem azylu i szukali jakichś korzeni niemieckich, ale ja nawet owczarka niemieckiego nie miałam – wspomina ze śmiechem. W końcu dostała się z mężem do domu azylanta. Nie chciała specjalnie chodzić do kościoła. Ale udała się do polskiej placówki i tam poznała księdza Jacka Hermę, dzisiaj moderatora centrum w Carlsbergu.

Dzięki niemu znalazła się w ośrodku oazowym, wzięła udział w pierwszych rekolekcjach i spotkała księdza Blachnickiego. – Chociaż Bóg wydawał mi się kimś niepraktycznym, podjęłam ryzyko wejścia w środowisko klerykalne – mówi. – Rozpoczęło się wychowywanie „czupiradła”, ale ksiądz Blachnicki był dla mnie bardzo cierpliwy. Był też wymagający. Ale wobec poszukujących,jak ja, okazywał łagodność – zamyśla się na chwilę. Przyznaje, że odczuwała totalną dezintegrację wewnętrzną. Stopniowo jednak nazywała grzech po imieniu. W czasie jednych rekolekcji przeżyła nowe narodzenie. Dziś zna kierunek i stara się zmienić to, co jeszcze przeszkadza w drodze.

Sekta Blachnicka
Jerzy Łodziński pracował w Niemczech na kontrakcie. Żona Anna z synem przyjechała do niego w odwiedziny 24 czerwca 1981 roku. Celowo podkreślają tę datę, bo to jednocześnie początek objawień w Medjugorie. – Mieliśmy zostać tylko 2 miesiące, ale dochodziły nas słuchy o sytuacji w Polsce. A że działałam w „Solidarności”, doradzano mi, żeby przeczekać ten czas w Niemczech – wspomina Anna Łodzińska. Usłyszeli o ośrodku w Carlsbergu. Jako pierwszy pojechał tam syn Tomasz, który od razu zafascynował się osobą Blachnickiego. I tak wciągnął matkę.

Ojciec przyłączył się do „oazy” później, z racji obowiązków. – Wydawało nam się, że byliśmy gorliwymi katolikami, dopiero w Niemczech okazało się, że wiara to coś głębszego – mówi Anna. – Jednego dnia Blachnicki mówił o wolności człowieka. Było nas tam kilku palaczy i po tym wykładzie chciałam rzucić nałóg. Jednak zapaliłam jednego papierosa i wtedy zobaczyła mnie Gizela. Tego dnia rzuciłam skutecznie papierosy – śmieje się, wspominając tę metodę.

Sami mieszkali wtedy w Essen, gdzie nazywano ich „fanatykami oazowymi”, odkąd zaczęli się mocniej angażować. – Mieliśmy trudności, żeby zorganizować spotkania w salkach przy polskich kościołach, a w niemieckich nas przyjmowali. W polskich parafiach uważali, że jak odprawią Mszę w niedzielę, to wystarczy – mówi Jerzy. Do Carlsbergu sprowadzili się kilka lat temu. Udało im się wybudować dom. Łodzińscy pamiętają, że początkowo sąsiedzi traktowali wspólnotę jak sektę. W małej społeczności lokalnej nagle zamiesz-kuje ktoś z „innej planety”. Ale coś się przełamało, bo polscy księża ze wspólnoty prowadzili już nawet dla mieszkańców procesję Bożego Ciała. – Ludzie widzą, że to jednak katolicy tu mieszkają – śmieje się Jerzy.

Pomódl się, Miriam
– W „Marianum” jest na stałe grupa ludzi, którzy modlą się, przyjmują innych, troszczą się o to miejsce i starają się włączać inne osoby w nowe życie – mówi ksiądz Jacek Herma, moderator centrum. Co miesiąc odbywają się weekendowe oazy modlitwy, co jakiś czas maryjne czuwania, tzw. carlsberskie spotkania dla małżeństw. – Zachęcamy ich, żeby w swoich środowiskach sami tworzyli grupy dzielenia się, grupy wsparcia – przekonuje ks. Herma. – Nie próbujemy być dla nich guru. Oni sami muszą wejść w Kościół, wziąć za niego odpowiedzialność. Ci, którzy tu przyjeżdżają, starają się później ożywiać Kościół tam, gdzie mieszkają – mówi.

Ksiądz Henryk Bolczyk, były moderator generalny Ruchu, mieszka i posługuje obecnie w Carlsbergu. Twierdzi, że w tym kraju oddziaływanie centrum jest szczególnie ważne. – Carlsberg jest ośrodkiem żywej wiary, działa w pewnej konfrontacji z poziomem duszpasterstwa niemieckiego czy nawet polskiej misji – mówi.

– My mamy tu luksus codziennej Mszy, codziennego wystawienia Najświętszego Sakramentu, możliwości spowiedzi, przyjęcia ludzi poszukujących ożywienia religijnego, pytających, mogących tu zamieszkać. Wiara to jest bliskość drugiego człowieka, Boga, poczucie bezpieczeństwa, te wszystkie przymioty można tu zyskać – przekonuje.

Przekonały się o tym dziesiątki osób, czasem mówiących już głównie po niemiecku, które uczestniczyły tu w rekolekcjach, weekendowych oazach lub wyjazdach do Medjugorie, tzw. Oazach w Drodze. Tam właśnie Halinie, mieszkającej od lat w Carlsbergu, udało się zaprosić swojego męża. Staszek od dawna miał problem z alkoholem. W czasie samotnej modlitwy w małej kaplicy doznał całkowitego wyleczenia z nałogu. – Do Carlsbergu przyjeżdżają też osoby z grup AA z całej Europy – mówi Basia z diakonii stałej w centrum. – Jeden z nich, Marek z Brukseli, nie mógł przyjechać na rocznicę, ale to od niego dostaliśmy potężny zapas chleba – dodaje. Posługujące tu osoby są jednocześnie abstynentami. Dla alkoholików, którzy chcą walczyć z nałogiem, to bezcenna pomoc w zmaganiach z samym sobą.

Rewolwer i krzyż
Niedzielny poranek w Carlsbergu. Śnieg ustępuje, kiedy trzeba myśleć o powrocie. Nie możemy jednak wyjechać stąd, nie odwiedzając grobu człowieka, który rozpętał tu to całe dobro. Miejsce pochówku księdza Blachnickiego jest zachowane, mimo że ciało od 7 lat spoczywa już w Polsce, w Krościenku.

Do dziś nie wiadomo, czy bezpośrednią przyczyną śmierci była choroba, która męczyła go w ostatnich latach, czy też akcja dwojga bliskich współpracowników, którzy pracowali dla SB. – Dzień przed śmiercią Ojciec dostał informację, że następnego dnia otrzyma dokumenty potwierdzające ich agenturalną działalność – mówią panie z diakonii stałej. Nie można jednak udowodnić tezy, że otruli księdza.

Obok grobu Blachnickiego leży Wilhelm Noll, miejscowy zbrodniarz hitlerowski. Ponoć po wojnie do końca życia spał z rewolwerem, bał się wychodzić na zewnątrz. Nie znał osobiście Blachnickiego, choć o nim słyszał. Kiedy dowiedział się o jego śmierci, kazał natychmiast wykupić sobie miejsce obok jego grobu... Zmarł rok później. Być może jego zarastający grób oznacza, że tęskni za przeniesionym do Polski księdzem

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.