Pamięć i bilans

abp Marian Gołębiewski

|

GN 52/2006

publikacja 21.12.2006 22:04

Budując ojczysty dom, warto skorzystać z doświadczeń minionych pokoleń, by nie popełniać błędów, które drogo kosztują. ( Fragmenty homilii wygłoszonej w katedrze wrocławskiej 13.12.2006.Tytuł i śródtytuły pochodzą od redakcji.)

Pamięć i bilans

W wyobraźni – jak w kalejdoskopie – przesuwają się obrazy z tamtych pamiętnych chwil: wyłączone telefony, radia, na ekranach telewizyjnych usłużni dziennikarze w mundurkach wojskowych i do znudzenia powtarzane przemówienie przewodniczącego Wojskowej Rady Ocalenia Narodowego (WRON). Jedno charakterystyczne zdanie z tamtego czasu utkwiło nam w pamięci: „Socjalizmu będziemy bronić jak niepodległości”.

Za oknami mróz i śnieg, żołnierze grzejący się przy koksownikach, przerażone twarze ludzi, internowanie, przepustki, kartki itd., itp. Wielkie nadzieje ludzi pogrzebane. Zmarnowany drogocenny kapitał, wyrażający się w wielkim zrywie narodu do wolności. A potem restrykcje, szare dni, emigracja polityczna i oczekiwanie na coś, co graniczyłoby z cudem – na wolność polityczną i obywatelską, której perspektywa zaczęła się, niestety, oddalać. Jedyną pociechą w tamtym dramatycznym czasie była solidarność z Polską wielu ludzi z zagranicy, solidarność państw z narodem polskim. Tysiące ton paczek żywnościowych, setki kontenerów z odzieżą – wszystko to płynęło jak wielka rzeka do Polski, do parafii, do kościołów.

Czy komunizm może nas czegoś nauczyć?
„Czego możemy się nauczyć z tych lat zdominowanych przez »ideologie zła« i walkę z nimi?” – stawia sobie pytanie Jan Paweł II w głośnej książce „Pamięć i tożsamość” (Kraków, 2005, s. 56). Przebieg rozumowania Papieża jest następujący: „Myślę, że musimy się nauczyć przede wszystkim sięgania do korzeni. Tylko wtedy zło wyrządzone przez faszyzm czy komunizm może nas w jakimś sensie ubogacić, może nas prowadzić do dobra, a to niewątpliwie jest program chrześcijański. »Nie daj się zwyciężać złu, ale zło dobrem zwyciężaj« – pisze św. Paweł (Rz 12,21).

Stanie się tak jednakże pod warunkiem, że nie zatrzymamy się na powierzchni, nie ulegniemy propagandzie tego oświecenia, któremu w jakiejś mierze oparli się Polacy w XVIII wieku, aby dzięki temu w wieku XIX zdobyć się na taki wysiłek, który potem, po I i II wojnie światowej, doprowadził do odzyskania niepodległości. Hart ducha społeczeństwa ujawnił się później w walce z komunizmem, któremu Polska opierała się aż do zwycięstwa w roku 1989. Chodzi o to, ażebyśmy tego zwycięstwa teraz nie zmarnowali”. Prorocze słowa, tchnące wielką mądrością!

Nie jesteśmy narodem idealnym
Postawmy sobie i my dziś pytanie: Co pozostało z wielkiej idei „Solidarności”? „Solidarność (bowiem) w sposób szczególny uwydatnia społeczną naturę właściwą osobie ludzkiej, równość wszystkich w godności i prawach, wspólną drogę ludzi i narodów do coraz bardziej przekonującej jedności. Świadomość związku współzależności między ludźmi i narodami, wyrażająca się na każdym poziomie, nigdy dotąd nie była tak rozpowszechniona jak dzisiaj” (Kompendium nauki społecznej Kościoła, 192). „Zasada solidarności pociąga za sobą pielęgnowanie przez współczesnych ludzi większej świadomości i długu wobec społeczeństwa, w które są włączeni” (tamże, 195). Myślę, że jest to najsłabszy punkt naszej demokracji, w której roszczenia biorą górę nad świadomością długu wobec społeczności i kraju, w którym żyjemy.

Trudno i nie czas po temu, aby się pokusić o jakiś bilans ostatnich 25 lat. Było na pewno dużo dobra. Ale pozostaje jeszcze wiele do zrobienia, by nie zawieść oczekiwań Polaków. Podkreślamy – nie bez poczucia dumy – że Polska w czasie II wojny światowej nie wydała z siebie Quislinga. Nie było rządu kolaborującego z najeźdźcą niemieckim. Poza rzadkimi wyjątkami stawialiśmy opór okupantowi. A jak było z tym oporem w stosunku do totalitaryzmu wschodniego? Tutaj sytuacja wygląda nieco inaczej: był rząd marionetkowy, były zastępy ubowców, rozwalających podziemie z AK na czele, była partia na usługach obcej potęgi.

Możemy więc zapytać: gdzie się podziały te zastępy zomowców pałujących demonstrantów, gromady milicjantów dyspozycyjnych i gotowych do interwencji na każde skinięcie decydentów? Zastępy tajnych współpracowników donoszących na najbliższych kolegów i przyjaciół? Czyż oni nie byli synami narodu polskiego? Czyż nie posługiwali się mową ojczystą? Ci usłużni obywatele wtopili się w masy i udają niewinnych. Nikt nie pociąga ich do odpowiedzialności. Obwinia się co najwyżej księży, jakby oni byli największymi zdrajcami Ojczyzny, którzy bardzo często wbrew własnej woli zostali uwikłani w mechanizm zła. Nie jesteśmy narodem idealnym. Mamy wiele spraw na sumieniu. Jest najwyższy czas, aby uderzyć się w piersi.

Byłem łatwowierny
Niech mi wolno będzie dotknąć problemu osobistego stosunku do „Solidarności” i stanu wojennego. Chyba jak wszyscy uległem wtedy euforii. Wydawało mi się, że zwycięstwo jest pewne, że nie ma odwrotu, że sprawy zaszły tak daleko, że nikt ani nic nie może stanąć nam na przeszkodzie. Tym bardziej boleśnie przeżyłem ogłoszenie stanu wojennego. Miałem pretensje do samego siebie, że byłem tak łatwowierny i naiwny. Budując obecnie – trudem i wysiłkiem całego narodu – ojczysty dom, warto skorzystać z doświadczeń minionych pokoleń, by nie popełniać błędów, które drogo kosztują. Tempus urget – czas nagli. Musimy nadrobić nasze zapóźnienie gospodarcze, umacniać z dnia na dzień naszą pozycję w Unii Europejskiej, mówić jednym głosem w ważnych sprawach dla państwa. Musimy raz na zawsze pozbyć się syndromu antypaństwowości. Każdy z nas niech dokłada swoją cegiełkę do tego gmachu, któremu na imię Polska, który z pomocą Bożą chcemy naprawiać.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.