Droga donikąd

Jacek Dziedzina

|

GN 51/2006

publikacja 18.12.2006 14:08

Nie ma już zbuntowanych zakonnic w domu sióstr betanek w Kazimierzu Dolnym. Przebywające tam ciągle kobiety są znowu osobami świeckimi. To trudna, ale konieczna decyzja Kościoła.

Droga donikąd Kobiety przebywające w domu sióstr betanek w Kazimierzu nie wpuszczają do wnętrza nikogo, nawet kapelana. Marek Piekara

Próbują je stąd przepędzić, bo pewnie chcą zabrać im ten dom – pan Roman, mieszkaniec Kazimierza, wydaje się przywiązany do swojej wersji wydarzeń. – Ja wiem tylko tyle, że siostry zawsze tu były i nic do nich nie mam – deklaruje stanowczo. Deszczowy jesienny poranek w podlubelskim raju turystycznym. W kawiarni nie ma ruchu, ale barman jest bardziej niż inni zorientowany w sytuacji. – Wiem, że siostry zamknęły się w środku i nikogo nie wpuszczają, tylko listonosza – mówi. – Podobno ich przełożona miała jakieś objawienia – dodaje. Nie udają się kolejne próby porozmawiania z nielegalnymi już mieszkankami. Domofon przy bramie domu milczy.

Guru czy Eucharystia?
Sprawa stała się głośna w zeszłym roku. Od dłuższego czasu z domu Zgromadzenia Sióstr Rodziny Betańskiej w Kazimierzu nad Wisłą dochodziły niepokojące sygnały od części sióstr. Okazało się, że matka przełożona Jadwiga Ligocka wprowadzała specyficzną formację zakonną, inspirowaną swoimi prywatnymi – jak twierdziła – natchnieniami Ducha Świętego. Dodatkowo miała ponoć pewne zdolności bioenergoterapeutyczne.

Nie wszystkie siostry akceptowały oryginalne i kontrowersyjne pomysły przełożonej, więc napięcie we wspólnocie rosło. Sprawa trafiła do Rzymu. Kongregacja ds. Instytutów Życia Konsekrowanego postanowiła zbadać sprawę, wysyłając swoich przedstawicieli. Po wizytacji zapadła decyzja, że kończąca się kadencja matki Jadwigi nie będzie przedłużona. Nową przełożoną generalną została s. Barbara Robak. Część sióstr i sama Jadwiga Ligocka nie przyjęły tego do wiadomości i nie wpuściły do domu nowej przełożonej.

Do protestujących dołączyły także siostry z innych domów zgromadzenia i przez pewien czas przebywało tam ponad 60 osób. W styczniu tego roku arcybiskup Józef Życiński wydał księżom swojej diecezji zakaz sprawowania sakramentów na terenie domu w Kazimierzu. Ale siostry mogły udać się do jednego z kazimierskich kościołów. Nie skorzystały jednak z tej możliwości, spędzając nawet Wielkanoc bez liturgii. Widoczny tu był wpływ poprzedniej przełożonej, która tłumaczyła siostrom, że osobiste „kierownictwo” Ducha Świętego jest ważniejsze niż praktyka Eucharystii.

Rozmawiać każdy może…
Było jasne, że taka sytuacja nie może trwać długo – dla dobra samych sióstr i ze względu na zgorszenie wśród wiernych i osób z zewnątrz. O ile bowiem można zrozumieć niechęć do wpuszczania mediów na teren domu zakonnego, to trudno już wytłumaczyć zamknięte drzwi przed miejscowym proboszczem, a także przed kapelanem sióstr. Zostawił na stole swoje leki i chciał je zabrać. Domofon milczał tak samo, jak przy próbach kolejnych dziennikarzy. Podobna sytuacja miała miejsce już dwa lata temu, kiedy siostry… nie wpuściły proboszcza na wizytę duszpasterską.

W sensie prawnym sytuacja jest właściwie jasna od blisko dwóch miesięcy. Pod koniec października z Watykanu przyszła decyzja wykluczająca ze zgromadzenia dziesięć sióstr po ślubach wieczystych, trwających w swoim uporze. Z punktu widzenia prawa kanonicznego nie są już osobami konsekrowanymi. Inne dziewczęta, które jeszcze przebywają w „zbuntowanej twierdzy” (nie wiadomo, ile dokładnie ich tam jest), były postulantkami, nowicjuszkami lub siostrami ze ślubami czasowymi, które naturalnie wygasły. Decyzja władz kościelnych jest bolesna, także dla rodzin tych kobiet.

Czy były podejmowane jakieś próby załagodzenia sytuacji? Czy ktoś z siostrami rozmawiał? – Trudno nazwać to rozmową – mówi arcybiskup Życiński. – Pojechałem do nich w październiku zeszłego roku i chciałem opowiedzieć im o Kościele, różnorodności poszukiwań i dramatach z tym związanych. Po trzech minutach przerwały mi, mówiąc, że one to już wszystko wiedzą – wspomina metropolita. Były też pouczenia i napomnienia. Bez skutku.

Obecna przełożona generalna betanek, matka Barbara Robak, przebywa w Lublinie. Do domu w Kazimierzu nie ma dostępu, chociaż musi opłacać rachunki za gaz i energię elektryczną. Nie chce rozmawiać z mediami, bo sytuacja jest rzeczywiście delikatna i bolesna dla całego zgromadzenia. Zgadza się jednak na rozmowę z „Gościem”. – Od samego początku próbowałam dojść do porozumienia z siostrami. Zależało mi na rozmowach indywidualnych. Nigdy jednak do tego nie doszło, nie pozwalały na to. Były tylko spotkania grupowe. Przede wszystkim modlimy się w tej sprawie – mówi matka Barbara.


Granice prywatyzacji
Mechanizm psychiczny, który kieruje zbuntowanymi siostrami, jest w pewnym sensie zrozumiały. Nie jest to nic nowego w życiu Kościoła. Różnym wspólnotom religijnym i pojedynczym indywidualnościom kościelnym grozi wpadnięcie w podobną pułapkę. To przekonanie, że odkryty przez siebie charyzmat podlega tylko jednemu kryterium weryfikacji: własnej nieomylności. Niektórzy twierdzą, że to bezduszna hierarchia kościelna próbuje zdusić ożywiający wspólnotę charyzmat. Historia chrześcijaństwa pełna jest przykładów tego nieuniknionego napięcia między urzędem a charyzmatem.

Podejrzanymi przez władze kościelne byli przecież nawet Ojciec Pio czy Siostra Faustyna i dzieci widzące Matkę Bożą w Fatimie czy w Lourdes. Ale żadna z tych osób nie próbowała przeciwstawiać swojego doświadczenia decyzjom biskupa czy papieża. Nawet jeśli to bolało. Dzisiaj nikt już nie mówi, że „Dzienniczek” św. Faustyny jest pisany przez chorą psychicznie osobę. A do Fatimy i Lourdes przyjeżdżają rocznie miliony pielgrzymów.

Ostrożność, z jaką Kościół podchodzi do wszelkich objawień czy świętości osób, chroni przed próbami tworzenia prywatnych, autorskich wersji religii. – Ujmowanie Kościoła jako romantycznej wspólnoty, gdzie każdy robi, co zechce, na własną rękę, nigdy nie przynosiło owoców – mówi arcybiskup Życiński. – Wprowadzanie prywatnej duchowości, którą tworzę ja i „mój” Duch Święty, jest prywatyzacją Kościoła – dodaje. Nieposłuszeństwo, które okazały siostry betanki z Kazimierza, jest zatem pewnym papierkiem lakmusowym na prawdziwość „objawień” Jadwigi Ligockiej.

Nikt nie jest przekreślony
Wiele z sióstr zrozumiało, że nie tędy droga, i wróciło do innych domów zgromadzenia. Niektóre zmieniły zakon, ale pozostały osobami konsekrowanymi. I sprawa jest załatwiona. Te, które zostały w Kazimierzu, są rzeczywiście w trudnym położeniu: stały się ponownie osobami świeckimi, choć tego nie uznają. Nie oznacza to jednak, że sytuacja jest beznadziejna. W chrześcijaństwie nie ma miejsca na taką interpretację. Kobiety te mają przecież szansę odnalezienia kiedyś swojego miejsca w Kościele i konkretnej służby, jeśli będą tego chciały.

– Sprawa nie jest przegrana – przyznaje metropolita lubelski. – To jest niewątpliwy dramat. Więc tym dziewczętom trzeba współczuć. W tej sytuacji można jedynie ufać, że uświadomią sobie: mam niespełna 30 lat, mogę wybierać Chrystusa na wielu innych drogach, służyć Mu w inny sposób. Ale trzeba przestać się łudzić, że tutaj stanie się coś nadzwyczajnego, że Ojciec Święty przyjedzie do Kazimierza i imiennie poinformuje je, że miały rację – kończy arcybiskup. Betanki w Lublinie modlą się o dobre rozwiązanie tego problemu. To nie tylko ich sprawa. Bo „jeśli cierpi jeden członek, współcierpią wszystkie inne członki…”.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.