Kapelan na wygnaniu

Barbara Gruszka-Zych

|

GN 46/2006

publikacja 08.11.2006 13:43

– Kilka lat życia oddał Ksiądz bp. Adamskiemu, służąc mu na wygnaniu. – Ksiądz jest zawsze komuś oddany. A to było wspaniałe: pomagać temu człowiekowi. Sytuacja jasno określona, wiadomo, kto za czym stoi. Tyle wspomnień...

Kapelan na wygnaniu Choć minęło 50 lat, abp Szymecki żywo wspomina wygnanie. Krzysztof Kusz

W listopadzie, 50 lat temu, biskupi śląscy wrócili z wygnania do Katowic. 4 lata wcześniej musieli opuścić diecezję. – Nic się nie brało, nie było czasu, żeby wielkie przeprowadzki robić – wspomina abp Stanisław Szymecki, który jako kapelan towarzyszył na wygnaniu biskupowi Stanisławowi Adamskiemu.

Abp Szymecki urodził się w Polsce, ale potem zapomniał ojczystego języka. Wyemigrował z rodzicami do Francji, kiedy miał sześć lat. Nigdy nie uczył się w polskiej szkole, ale we francuskiej, z internatem. Odwiedzał dom tylko w wakacje. Kiedy wrócił do kraju, do pracy, jako wikariusz w Brzezinach Śląskich, nazywali go „Francuzem”. – Biskup katowicki Adamski lubił takie egzotyczne stworzenia i wziął mnie na kapelana – wspomina.

Czy nie za stary do więzienia?
– Wszystko zaczęło się od tego, że trzej śląscy biskupi: Stanisław Adamski, Juliusz Bieniek, Herbert Bednorz wystąpili w obronie prawa rodziców do katechizacji młodzieży w szkołach – opowiada ab. Szymecki. – Początkiem awantury była odezwa bp. Adamskiego, napisana 27 października 1952 roku. Nawoływała wiernych do składania podpisów pod petycją, wyłożoną 2 listopada w parafiach. Pamiętam, 4 listopada byliśmy z bp. Adamskim w Kokoszycach. Po drodze zajechaliśmy do ss. boromeuszek w Mikołowie, bo świętowały uroczystość św. Karola Boromeusza. Już na miejscu zjawiła się pani prokurator. Dyskretnie zaczęła przeprowadzać oględziny biskupa. Pewnie jej chodziło o to, czy jeszcze się nadaje do zamknięcia w więzieniu.

Zadała mu pytanie, kto napisał odezwę, na co biskup przyznał, że to on. Na drugi dzień wcześnie rano przyjechała grupa urzędników. Biskup właśnie skończył poranną Mszę. Odczytali mu dekret, że jako szkodnik państwowy musi natychmiast opuścić województwo. Przyjął to spokojnie: – Już to kiedyś słyszałem – powiedział. – Kiedy? – zrobili duże oczy. – Od oficera niemieckiego, który oznajmił, że zostaję wygnany z Katowic. W drodze powrotnej, na wysokości Orzesza, spotkali samochód, który wiózł do Katowic proboszcza Filipa Bednorza – księdza patriotę, jak się później okazało, wyznaczonego przez władze wikariusza generalnego diecezji. Drogę do kurii zagrodzili oficerowie UB.

Skierowali ich do mieszkania przy ul. Francuskiej. Krótkie pakowanie i po obiedzie odjazd pod eskortą do Krakowa. – Nic się nie brało. Tylko podręczne rzeczy, żeby się czymś ogolić, w coś przebrać. – Czy od razu Ksiądz Arcybiskup zdecydował, że pojedzie ze swoim biskupem? – Nie było co gadać, biskup nie mógł jechać sam. To był normalny odruch. Jak by to wyglądało – młody ksiądz, który opiekuje się biskupem staruszkiem, po paraliżu prawej strony, któremu ciężko się chodzi, miał go zostawić?

Lubił słuchać „Winnetou”
Zatrzymali się w Śląskim Seminarium Duchownym w Krakowie. UB nie opodal. Ale nie na długo, bo seminarium, jako enklawę Śląska, trzeba było opuścić. Ustalono, że biskup może zamieszkać w każdej innej diecezji. Pojechali na Konferencję Episkopatu Polski do Warszawy. Bp Adamski rozmawiał dużo z metropolitą poznańskim Walentym Dymkiem, z jego rodzinnej Wielkopolski. To on zaproponował mu mieszkanie w domu zakonnym ss. urszulanek w Lipnicy pod Szamotułami. Z Warszawy skierowali się do Poznania. Biskup mieszkał przez tydzień u swojego brata. Kapelan przygotowywał mieszkanie u sióstr. Potem przez 4 lata była Lipnica.

– Pod nadzorem oczywiście, wśród mieszkańców wioski byli konfidenci, którzy donosili. Ale biskup starał się normalnie żyć. To był duży dom zakonny, ponad 30 sióstr, majątek po rodzinie szlacheckiej, który uszczuplili komuniści, zostawiając dom z parkiem. Większość zakonnic wywodziła się z rodów szlacheckich. S. Prądzeńska, przełożona, była bardzo elegancka, dystyngowana. Biskup odprawiał dla nich Msze, spacerował po parku. Jego kapelan jeździł pomagać w sąsiednich parafiach, zaglądał do domu dziecka prowadzonego przez siostry. No i dużo czytał słabowidzącemu biskupowi. Czasem wieczorem przenosili się do innej epoki, bo w klasztorze nie było światła, tylko lampy naftowe i świece. – Czytaliśmy książki pobożne, ascetyczne, ale też powieści, takie jak „Winnetou” Karola Maya. Dużo po angielsku, bo biskup biegle władał tym językiem. I po niemiecku. Czasem zastępowały mnie siostry.

Niech mnie ksiądz uszczypnie
Stale ich ktoś odwiedzał. Inni wygnańcy: bp Bednorz, zamieszkały w Poznaniu, bp Bieniek – najpierw w Kielcach, potem w Kępnie. Były kapelan ks. Romuald Rak. – Kiedy byłem przesłuchiwany na UB w Poznaniu, przy Kochanowskiego, to pytali mnie, z czego biskup żyje. „Z jałmużny”. „Jak to, w Polsce nie ma żebraków” – złościli się. – „Niestety, jeden biskup jest” – byłem konkretny. – Kiedyś w Radiu Wolna Europa podano ogłoszenie, że bp Adamski zmarł. Usłyszeli je wieczorem w Lipnicy z radia na akumulatory. – Biskup słucha i mówi „Niech mnie ksiądz uszczypnie, czy naprawdę żyję”. Tak na wesoło żeśmy to potraktowali. Na drugi dzień mieliśmy jechać do Poznania, przyjął nas abp Dymek. A my żartobliwie: „Przyjechaliśmy na stypę”. W Lipnicy natychmiast zjawiło się UB. Chcieli, żeby biskup przemówił przez radio na dowód, że żyje. A on: „Chętnie przemówię, ale jak wrócę do Katowic”. Jeszcze im zrobił wykład, jak radio funkcjonuje w Ameryce. I tak żeśmy żyli. Ksiądz biskup trafił do szpitala w Poznaniu, miał operację zdjęcia katarakty. Zwykle podczas obiadu i śniadania siedziały z nim przy stole siostry przełożone. Kiedy wrócił, poszliśmy do parku i biskup mi mówi:„Te siostry przed operacją były takie młodziutkie, pulchniutkie, teraz patrzę, a to stare baby”. „No to operacja się udała”– skomentowałem ze śmiechem.

Przedwczesny powrót
– Latem 1956 ogłoszono amnestię dla tego gatunku skazanych. No to „wygnańcy” naradzili się, że wracają do domu. Umówiliśmy się z bp. Bieńkiem, że będzie na nas czekał w Kępnie. Wieczorem przyjechaliśmy do Katowic, gdzie już wszyscy byli, bo wiadomość poszła pocztą pantoflową. Poszedłem do rządcy diecezji, ks. Piskorza, żeby go powiadomić, że biskupi wrócili. Zachowywał się kulturalnie, ale jak wyszedłem, od razu powiadomił odpowiednie władze. O 11.00 w nocy UB wtargnęło do kurii. Obudzili śpiącego biskupa z zarzutami, że nie ma prawa bez ich pozwolenia objąć diecezji. Kazali wstać i ubierać się. Byłem przy nim cały czas, jak weszli do pokoju. „Wyjdźcie, nie będziecie patrzeć, jak się biskup ubiera” – powiedziałem. Ale jeden został, odwrócił się plecami i cały czas patrzał w okno. Bp. Bieńka spotkało to samo. Zeszliśmy do samochodu. Nikt nie wiedział, gdzie nas wiozą. Po drodze mignęła Jasna Góra. Przed Warszawą przejęła nas inna ekipa i zawiozła do Natolina. Zamknęli nas w jednej z willi na dwa, trzy dni. Na krótko odwiedził nas minister Lech, który też miał pretensje, że biskupi bezprawnie wrócili do diecezji. W nocy odwieziono nas do Lipnicy, do zaskoczonych sióstr. Ale pobyt tam trwał już niedługo, przyszła odwilż. Prymas Wyszyński wrócił ze swojego wygnania. Wracaliśmy uroczyście przez Piekary Śląskie. Wiwatujący górnicy nieśli biskupa na fotelu. Wyrzucili nas w listopadzie i wróciliśmy w listopadzie. Tyle, że po czterech latach.

Nie mam kapelana bohatera
Po powrocie biskup był już mocno schorowany. Sam poruszał się tylko po pokoju. Bp Herbert Bednorz faktycznie przejął władzę nad diecezją, ale konsultował z nim swoje decyzje. – Biskup Adamski był bardzo szanowany, kochany przez księży. Dla nas prawdziwy, wielki Polak, rządca z Wielkopolski, który szybko przyjął się na Śląsku. I przeżył dwa wygnania – niemieckie (wygnany ze Śląska był biskupem w czasie powstania warszawskiego) i komunistyczne.
– Nie denerwował się, kiedy SB budziło go w nocy?
– To był wzór cierpliwości, spokoju, panowania nad sobą. Nigdy nie powiedział złego słowa o wrogach. Zło nazywał złem, ale nie unosił się. Wcześniej był niesamowicie czynny – pracował w bankach spółdzielczych w Poznaniu, w Katowicach założył drukarnię i wydawnictwo, razem z innymi stworzył „Księżówkę” w Zakopanem. Był senatorem RP. Znał Paderewskiego, Witosa. I co on tam jeszcze nie wyprawiał? Był wybitnym kaznodzieją, rekolekcjonistą, spowiednikiem. Paraliż, który utrudniał mu poruszanie się, dotknął go właśnie w konfesjonale. Ale przede wszystkim miał niebywałe poczucie humoru. Kiedy wróciłem do Lipnicy z zamieszek poznańskich w czerwcu ’56 i narzekałem, że mogłem tam zostać, odpowiedział: „Ja też żałuję, że nie mam kapelana bohatera”. Lubiliśmy z nim siedzieć. Specjalnie sprowadzaliśmy gości, żeby żył ich obecnością, czuł się potrzebny. Byłem z nim do 1957 r. Zmarł w 1967, w wieku 92 lat.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.