Prawda w filmowej fikcji

Beata Zajączkowska, dziennikarka Radia Watykańskiego

|

GN 42/2006

publikacja 16.10.2006 10:38

Benedykt XVI podziękował osobiście Piotrowi Adamczykowi za jego kreację w filmie „Jan Paweł II – papież, który pozostał człowiekiem”. Na premierze w Watykanie wzruszenie odbierało widzom głos, a do oczu płynęły łzy – mówi ks. Roman Walczak* w rozmowie z Beatą Zajączkowską. 16 października odbędzie się polska premiera filmu.

Prawda w filmowej fikcji To tylko fikcja, wspaniała charakteryzacja. Niektórym film pomoże jednak odkryć na nowo sceny z życia Jana Pawła II. EAST NEWS/MAURIZIO LA PIRA

Beata Zajączkowska: Czy zadowolony jest Ksiądz ze scen liturgicznych w filmie?
Ks. Roman Walczak: – Tak, choć nie obyło się bez niedociągnięć. Przejmująca, pełna emocji scena, kiedy Dariusz Kwaśnik, grający ks. Stanisława Dziwisza, namaszcza Papieża, pozostawia wiele do życzenia. Aktor czyni to jakby w powietrzu, nie dotykając czoła chorego. Mimo to myślę, że konsultacje przyniosły oczekiwany efekt. Na planie nie brakło też sytuacji zabawnych.

Otóż leżącemu w łóżku kard. Stefanowi Wyszyńskiemu producenci filmu dali do ręki ogromny różaniec. Jeden z tych, które są używane bardziej do dekoracji, czy też noszone są przy habitach przez zakonników. Wyglądało to dosyć karykaturalnie. Obłożnie chory człowiek nie mógł się przecież na takim modlić. W filmie widzimy Prymasa Tysiąclecia z małym, normalnym różańcem w ręce. Nie posłuchano jednak moich sugestii co do pierścienia. Według scenariusza aż do śmierci kard. Wyszyński ma na palcu biskupi pierścień. Zwróciłem uwagę, że prawdopodobnie człowiek obłożnie chory nie nosiłby go w łóżku.

Czy ekipa filmowa była zorientowana w realiach liturgicznych?
– Zasadniczo tak. Było to na pewno w jakiejś mierze owocem pracy przy pierwszej części filmu „Karol – człowiek, który został papieżem”. Kiedy poproszono mnie, bym pomógł dopracować pewne szczegóły związane z liturgią, okazało się, że zarówno aktorzy, jak i producenci mają wiele pytań. Nie wszystkie uwagi zostały jednak wprowadzone.

O co najczęściej pytano?
– Konsultowałem między innymi scenę namaszczenia Jana Pawła II olejem chorych po zamachu na Placu św. Piotra. Poproszono mnie, abym dostarczył naczynie z olejem i wyjaśnił aktorom szczegóły gestów, które wtedy się wykonuje. Namaszczenia udziela się na czole chorego i jego dłoniach, zwykle od ich wewnętrznej strony. Inaczej ma się sprawa, kiedy udziela się tego sakramentu kapłanom czy biskupom (w tym także Ojcu Świętemu). Im właśnie namaszcza się dłonie od zewnętrznej strony, by nie powtarzać gestu dokonanego w chwili święceń kapłańskich.

Są to szczegóły, które aktorom mogłyby umknąć. Olej, który przyniosłem na plan, nie był poświęcony, był to zwykły olej z oliwek, wzięty z jadalni instytutu, w którym mieszkałem. Poświęconego oleju można używać wyłącznie do liturgii. Inna scena dotyczyła ostatniego pobytu Ojca Świętego w szpitalu, Mszy św., odprawianej przy łóżku chorego Papieża, oraz posypania głowy popiołem w Środę Popielcową. Ostatecznie nie weszła ona do filmu.

Czy po obejrzeniu filmu chciałby Ksiądz coś zmienić?
– Niektóre szczegóły zauważa się dopiero na ekranie, po wielokrotnej analizie i obejrzeniu tych samych ujęć. I tak na przykład pewnym niedociągnięciem jest scena na Placu św. Piotra, kiedy w momencie śmierci Papieża powiewają polskie flagi zaopatrzone już w żałobne wstęgi. Wierni, którzy przybyli 2 kwietnia 2005 r. do Watykanu, trwali na modlitwie, ale nie mogli przecież przewidzieć daty śmierci i przynieść ze sobą czarnych flag i wstęg. Dużej krytyce poddana jest też gra sióstr zakonnych, usługujących w prywatnym apartamencie Jana Pawła II. Ta krytyka płynie głównie z ust zakonnic, które doskonale znają przecież realia życia zakonnego i wychwytują wszelkie nieścisłości.

Co im się nie podoba?
– Siostry krytykowały gesty związane z modlitwą, wejściem do kaplicy. One robią to bardziej dostojnie, z namaszczeniem, z jakąś kontemplacją. Mają większe wyczucie modlitewne, jakby większe wyczucie sacrum, niż kobiety, które wcieliły się w rolę zakonnic. Tu zabrakło konsultacji. To nie jest wina pań, które grały zakonnice. Nie znają przecież realiów i szczegółów życia zakonnego. Tym bardziej że wiele z nich nie było nawet profesjonalnymi aktorkami, tylko Polkami pracującymi w Rzymie. Szkoda że nie poproszono jakiejś siostry, która pokazałaby pewne gesty, zwróciła uwagę na widoczne w filmie niedociągnięcia.
Był Ksiądz nie tylko konsultantem, ale wcielił się w rolę sekretarza kard. Wyszyńskiego...

– W tym świecie fikcji byłem „jedynym prawdziwym księdzem”. Było to pasjonujące przeżycie, takie odkrywanie kina od kuchni. Pozwoliło mi to zobaczyć, że produkcja filmu to naprawdę ciężka praca całej ekipy ludzi. Praca setek ludzi, którzy pozostają anonimowi, a od nich zależy też efekt końcowy, bo odpowiadają za charakteryzację, światło na planie czy kamery. Musimy zdać sobie sprawę, że nad jedną, trwającą nieraz kilka czy kilkanaście sekund, sceną pracuje kilkaset osób.

Sceny powtarzane są po kilka razy, a w ostateczności nie wszystkie nawet wchodzą do filmu.
– Z podziwem patrzyłem na głównego bohatera. Piotr Adamczyk przychodził na plan kilka godzin przed rozpoczęciem kręcenia poszczególnych scen, aby poddać się charakteryzacji. Szczególnie jeśli chodzi o sceny związane z ostatnim etapem życia Ojca Świętego, charakteryzacja trwała do siedmiu godzin. W tym czasie aktor nie mógł nic jeść. Aby nie zniszczyć nałożonej charakteryzacji, mógł ewentualnie pić coś przez słomkę. I tak przez cały dzień. Niektóre sceny były przecież wielokrotnie powtarzane.

Czy ludzie grający choćby jakiś epizod w filmie mieli dostęp do „gwiazd”?
– Atmosfera na planie była bardzo dobra. Piotra Adamczyka poznałem wcześniej. Oprowadzałem go po Ogrodach Watykańskich i wspólnie odwiedziliśmy kard. Deskura. Być może to spotkanie miało wpływ na jedną ze scen z drugiej części filmu, kiedy mowa o chorym kardynale, którego tuż po konklawe odwiedza nowo wybrany papież. Ale abstrahując od tego mogę powiedzieć, że na planie panowała duża otwartość. Wielokrotnie rozmawiałem z reżyserem. Giacomo Battiato jest człowiekiem bardzo otwartym, kompetentnym. Uderzały mnie jego życzliwość i ogromne ciepło. Jest też niezwykle opanowany. Bywały zabawne historie za kulisami. Jak dziś pamiętam panie, które grały zakonnice, stojące w habitach na ulicy z papierosem w ręku. To chyba później trochę utrudnia emocjonalny odbiór filmu.

Film zbiera bardzo pochlebne recenzje. Premiera w Watykanie zakończyła się owacją na stojąco. Uczestniczący w niej Benedykt XVI był wyraźnie wzruszony. Jak Ksiądz odebrał ten film?
– Mnie może było trochę trudno odbierać go emocjonalnie. Miałem przed oczami wiele razy kręcone sceny i częstokroć słyszane dialogi. Z drugiej jednak strony pozwolił mi jakby na nowo odkrywać historię. Choćby scena zamachu. Ja w 1981 r. byłem młodym chłopcem. Niewiele pamiętam z tamtych dni. Kiedy kręcono to wydarzenie, widziałem w oczach gapiów zaskoczenie, niedowierzanie, strach. Wielu, patrząc na jadącego białym jeepem doskonale ucharakteryzowanego Piotra Adamczyka, pytało pewnie: co się dzieje, czyżby historia powtarzała się? Myślę, że oglądając ten film, wiele osób odkryje na nowo sceny z życia Jana Pawła II.

Powstaje wiele filmów o Janie Pawle II. Czym ten się wyróżnia?
– Doskonałą kreacją Piotra Adamczyka. Starał się przeżywać ten film, a przede wszystkim starał się oddać ducha człowieka, który nam wszystkim jest bardzo bliski. Po drugie film ten ukazuje nie tylko historię Jana Pawła II, ale także jego naukę i przesłanie. Myślę, że pozwoli nam uświadomić sobie wagę tego pontyfikatu, odkryć go na nowo, ale przede wszystkim wsłuchać się jeszcze raz w przesłanie Jana Pawła II – papieża, który do końca pozostał człowiekiem.

Ks. Roman Walczak pełnił funkcję konsultanta kościelnego niektórych scen liturgicznych nagrywanych w Rzymie oraz wcielił się w rolę sekretarza kard. S. Wyszyńskiego

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.