Maryjnie, majowo z Bawarii

ks. Jerzy Szymik, teolog, poeta, prof. Wydziału Teologii Uniwersytetu Śląskiego

|

GN 18/2008

publikacja 08.05.2008 13:50

Sanktuarium Matki Bożej Królowej Bawarii w Altotting przyciąga pielgrzymów nie tylko z Niemiec

Maryjnie, majowo z Bawarii Pielgrzymi z krzyżami na ramionach obchodzą dookoła Kaplicę Łaski w AltÖtting

Dziś będzie poetycka proza zamiast strof wierszy, ale „poezja i teologia” mogą mieszkać (razem) tam gdzie chcą, nie tam, gdzie się im mieszkać każe. Lecz najpierw pytanie: Czy w kwestii pobożności maryjnej możemy się czegoś nauczyć od Niemców? Niezłe pytanie, przyznajmy. Drażniące. Wystarczająco niepoprawne politycznie, jakby „źle zadane” i już tym samym ciekawe… Uczył mnie arcybiskup Nossol, iż prawdziwy ekumenizm polega nie na tym, że należy się wyrzec własnego na korzyść cudzego, ale na tym, że do swojego dodaje się cudze i wychodzi się z tego spotkania bogatszym… W każdym razie proponuję lekturę dwóch Niemców, dwóch znakomitych niemieckich tekstów (w przekładzie Renaty Makarskiej i Moniki Rodkiewicz). Najpierw Wolfgang Büscher i jego „Podróż przez Niemcy” (oryginał z 2005 roku; Wydawnictwo „Czarne” 2007). Jest dziennikarzem, w 2004 roku obszedł Niemcy „w kółko”, wzdłuż granic, i tę włóczęgę opisał. Czy Büscher jest wierzący – nie wiem. Ale na pewno pochodzi rodzinnie i kulturowo z Niemiec Północnych, z Niemiec „luterańskich”. Pewnego dnia Büscher dociera do Altötting w katolickiej Bawarii, głównego sanktuarium maryjnego Niemiec. Przychodzi pod słynny kościół.

Pisze: „Wszedłem do środka i to, co ujrzałem w krużganku, odebrało mi mowę. Pewna kobieta rozmawiała z Najświętszą Panienką. Nie tak, jak ludzie modlący się w ciszy kościoła. Ona z nią naprawdę rozmawiała. Łkała, płakała, chwytała za złożone ręce, błagała o pomoc, obejmowała i zwracała się do niej, jak do człowieka z krwi i kości. Jak dziecko, które czepia się sukni matki i skarży się, i prosi o pomoc, o pocieszenie, tu i teraz. W swym bawarskim dialekcie głośno odmawiała Zdrowaś Mario. »Zdrowaś Mario, łaskiś pełna. Pan z Tobą. Błogosławiona Ty między niewiastami i błogosławiony Owoc żywota Twojego Jezus«. Powtarzała to bez przerwy, wstrząsały nią przy tym ataki płaczu, chwytała i obejmowała ramiona i dłonie Maryi, przytulała się do jej piersi.

Obok stał jej dorosły syn, z rękami w kieszeniach, zupełnie bezradny, wyprostowany i sztywny. Włosy miał postawione do góry, czoło zmarszczone. Od czasu do czasu szturchała go w bok, żeby się do niej przyłączył, zamiast stać tak głupkowato i bezczynnie. Uspokoiła się z czasem, otarła łzy, uklękła i pchnęła syna, aby też klęknął. Do jej zachowania pasował praktyczny wygląd: pod ciemną kurtką zwężające się do dołu ciemne spodnie, czyste białe skarpetki, ciemna czapka na siwiejących włosach. Zwyczajna, praktyczna, ale też głęboko wierząca, rezolutna wiejska kobieta. Gdybym zobaczył taką scenę w Berlinie, nie miałbym wątpliwości, że mam przed sobą wariatkę, z pewnością dobrze znaną w mieście, tę z bzikiem maryjnym. Być może znałbym ją już z berlińskich dzienników wieczornych. Tak bezgraniczne zaufanie, tak bezpośredni stosunek do Boga, tego rodzaju dramat między Bogiem a człowiekiem widziałem do tej pory jedynie w dalekich krajach”.

A teraz Joseph Ratzinger, tekst z końca lat 70. XX wieku, z czasów, kiedy jest arcybiskupem Monachium i Fryzyngi. Z książki „Szukajcie tego, co w górze” (Wydawnictwo UJ, 2007). Rozważanie na temat nabożeństw majowych. Pisze: „Na słowa »nabożeństwo majowe« budzą się we mnie – jak chyba u większości katolików – różne wspomnienia. Widzę umajony kościół, wypełniony zapachem wiosennych kwiatów; jest światło i pieśni, w których pobrzmiewa ciepło, serdeczność i optymizm. Nie rządzą tu surowe formalne prawa liturgii, lecz prosta pobożność ludu, który kocha kolor, dźwięk i wyraziste uczucia.

Nastrój wiosny przenosi się do wnętrza kościoła; przenika do niego rozkwit natury, ciepłe powietrze majowych wieczorów, radosny nastrój ludzi w budzącym się do życia świecie. W takiej szczególnej atmosferze oddajemy cześć Maryi, ponieważ Ona, Dziewica, reprezentuje wiarę jako młodość, jako nowy początek Boga w postarzałym świecie; uosabia bycie chrześcijaninem jako młodzieńczość serca, jako piękno i gotowość na to, co przyjdzie.

Można oczywiście powiedzieć, że to sentymentalne, ale może nasz świat cierpi właśnie z powodu tłumienia uczuć, nie tylko niezdolności do odczuwania smutku, ale także i radości. Takie tłumienie uczuć pro-wadzi do oziębłości ducha i zdziczenia serca. Inny zarzut mówi, że do chrześcijaństwa wnikają pogańskie zwyczaje; że właściwie uprawia się religię natury, kult wiosny, który znajduje swój wyraz w postaci młodej kobiety o imieniu Maryja. Że to tylko powierzchowne i zewnętrzne chrześcijaństwo, w rzeczywistości nieróżniące się od kultu Artemidy czy Diany. Odwieczny kult piękna dziewicy, który pod różnymi imionami pozostaje zawsze tym samym: kultem matki ziemi i jej płodności. Wydaje mi się, że rzeczy te należy postrzegać dokładnie odwrotnie.

W Maryi ziemia otrzymała ludzką postać, co więcej twarz chrześcijańską, twarz Matki Jezusa. W zwróceniu się do Niej pobożność naturalna przemienia się w wiarę, w spotkanie z historią Boga w człowieku, która w życiu Maryi wydaje praw-dziwy owoc: wcielenie Boga. W ten sposób można śmiało powiedzieć, że w Maryi pojednane zostały wiara i naturalna pobożność. Wydaje mi się, że małostkowa obawa przed elementami pogańskimi w takim samym stopniu obciąża naszą wiarę i jest dla niej równie groźna jak strach przed sentymentalnością, który od dawna zmienił się w racjonalistyczny kompleks”.

Büscher: „Maryja poczerniała w dymie świec z siedmiu stuleci, do której modlili się królowie, papieże, książęta, wielu z nich pielgrzymowało z daleka. I niezliczeni prości ludzie przynosili w długich marszach swoje troski i nadzieje, prowadzili do niej swoje kaleki i swoich wariatów, by paść na kamienie, wytarte od niezliczonych podeszw i kolan, i mamrotać zdania, które i ja teraz słyszałem. »Zdrowaś Mario, łaskiś pełna…«. Chodziło o łaskę.

O bardzo konkretne rzeczy, zdrowe kości, potomstwo. W zadaszonym, otwartym kruż-ganku wokół kaplicy wisiały tysiące tablic informujących o cudach (…) Pobożny zbiór legend, przebogate archiwum ilustracji tego, czego przedstawić się nie da, płaczu i łez radości. »Maryja pomogła«, to zdanie zawsze i wciąż na nowo było tu obecne, powtarzane w piśmie gotyckim albo nabazgrane przez jakieś dziecko naszych czasów. Każda karteczka, każda tabliczka świadczyła o jakimś cudzie (…) Religia nie była tu czymś rzeczowym, jak u protestantów, nie była też cukierkowa jak w Boże Narodzenie. Była tym Innym, tajemnicą, krzakiem gorejącym, nocną walką Jakuba. Był w niej brud, była cielesność, wręcz krew praktykowania wiary (…), zamknięte w srebrze książęce serca, sceny w świątyni, nagromadzenie wotywnych darów, przepychanie się pielgrzymów, stara kobieta, która powoli, krok za krokiem, niosła ciężki drewniany krzyż wokół kaplicy. Zapach kadzidła i potu”.

Ratzinger: „(…) fałszywy strach przed pogaństwem, który osłabia wiarę chrześcijańską, nie tylko zasznurował uczucie i odciął związek wiary z naturą, lecz przede wszystkim pozbawił kobietę jej miejsca w przestrzeni chrześcijaństwa. Propagowana dziś w obszarze kultur technicznych emancypacja jest krzykiem o to, żeby wreszcie także kobiety mogły stać się mężczyznami. Ale to nie jest równouprawnienie, lecz ostateczne wyparcie kobiety przez cywilizację, które wraz z samowładztwem techniki oznacza wyparcie natury i jednocześnie kobiety, gdyż oba aspekty stoją ze sobą w związku. Oba mają jednak także swoje korzenie w rozwoju chrześcijaństwa, które uciekając przed pogaństwem, rozwinęło nowe, o wiele bardziej niebezpieczne pogaństwo pochrześcijańskie. Oddawanie czci Maryi, którą wiara słusznie nazywa »Matką Boga«, jest właściwą odpowiedzią na takie zawężenia. Z wyżej wymienionych powodów jest to ważne dla zdrowej wiary. W nabożeństwie maryjnym nie ma rozmyślań nad tym wszystkim; ono jest po prostu związane z wewnętrznym instynktem wiary. I ponieważ w nim niezbywalny posag religii naturalnej stał się chrześcijański, ma ono w sobie coś z radości, ciepła i nieskrępowanego optymizmu”.

Büscher: „Wieczorem jeszcze raz poszedłem do kaplicy. Ostatnie nabożeństwo już się skończyło, tylko kilka rozmodlonych osób siedziało półkolem wokół cudownego obrazu. Było zupełnie cicho, kaplica wydawała się jeszcze ciemniejsza, powoli gasły jej srebra i złota. Wielowiekowy obraz teraz wciągał w siebie wszystko, również te nieruchome, ubrane na czarno kobiety w prawie czarnych niszach. (…) Kobieta, którą widziałem po południu, również tu była. Siedziała w ławce, zamyślona, wycieńczona i nieobecna. Niezależnie od tego, co ją dziś spotkało, co chciała zdobyć swoją pobożną walką w krużganku – na tę noc Maryja podarowała jej spokój”. Właśnie: spokój. Nie trzeba i nie wypada tej spokojnej tafli mącić nawet jednym kamykiem komentarza. Spokój. Jako maryjny, majowy dar. „Podarowała jej spokój”.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.