Ktoś na nas czeka

Barbara Gruszka-Zych

|

GN 27/2006

publikacja 29.06.2006 12:10

Dom Opieki Społecznej im. ks. Jana Schneidera. Przy wejściu pod obrazem ks. Schneidera siedzi pan Władeczek w kaszkiecie. – Pilnuję, to mój dom – wyjaśnia.

Ktoś na nas czeka Kamil już teraz przygotowuje się do starości. Józef Wolny

Siostra Teresa lepi pierogi z truskawkami. – Najważniejszym dniem w życiu był dzień moich święceń, powtarzał nasz ksiądz założyciel Jan Schneider – opowiada. – Wymyśliłam sobie, że ten artykuł tak będzie zatytułowany. W brewiarzu nosi zdjęcie ks. założyciela sióstr Maryi Niepokalanej w ramkach z suszonych płatków róż. – To jedyne oryginalne, musiał być niewysoki, czarnowłosy, z zakolami na czole – opisuje.

Przedtem pracowała we Włoszech, w Pompejach. Jako pielęgniarka na chirurgii. W 2000 r. zdobyła tytuł menegera pielęgniarskiego, czyli siostry oddziałowej. Wróciła do kraju. Trafiła do Malczyc (znanych z radia, codziennie podają stąd poziom wody na Odrze). Jest pielęgniarką w Domu Opieki Społecznej Caritas im. ks. Jana Schneidera. – We Włoszech była duża rotacja pacjentów, tu stale ci sami – opowiada. – Uczę się ich kochać, jakby byli moimi dziećmi.

Siostry wróciły do Malczyc
– Trzeba nagłaśniać ojca założyciela – tłumaczy. – 2 lipca w parafii obchodzą 157. rocznicę święceń kapłańskich sługi Bożego ks. Jana Schneidera. Będzie przemówienie ks. Józefa Swastka. To historyk, bardzo pomaga w procesie kanonizacyjnym. Potem przedstawienie młodzieży gimnazjalnej. Ta grupka wpada na herbatę, kakao, pośpiewa nam.

Dom podlega Powiatowemu Centrum Pomocy Rodzinie w Środzie Śląskiej. Wybudowano go 3 lata temu, na 25-lecie pontyfikatu Jana Pawła II, z inicjatywy pochodzącego stąd bpa Edwarda Janiaka. S. Teresa, przełożona, pracuje tu z s. Esterą – księgową. To ona na święta przywozi po kilkoro dzieci niepełnosprawnych z ośrodka, gdzie pracowała. – Nasi podopieczni zaczynają wtedy myśleć o innych, czują się jak babcie i dziadkowie – opowiada s. Estera.

Do Malczyc siostry Maryi Niepokalanej trafiły w 1900 r. Jeszcze nie było kościoła, zamieszkały u kowala. Pracowały wśród chorych. Założyły szkołę robót ręcznych, ochronkę, prowadziły zajęcia dla dzieci robotników, pracujących latem na barkach na Odrze. Po wojnie ich dom zakonny zajął szpital wojskowy, potem ośrodek zdrowia. Zabierali im kolejne piętra, aż wypchnęli na strych. W końcu musiały się wyprowadzić. Nowy dom to powrót sióstr w swoje strony.

Pani Martusia jak Dobry Pasterz
Tu wszyscy mówią do siebie zdrobniale. Żeby było serdeczniej. Przy wejściu siedzi pan Władeczek. – Pilnuję, to mój dom – wyjaśnia. – Dopiero z czasem podopieczni poczuli się tu jak u siebie – mówi dyr. Magdalena Olaczek, z wykształcenia andragog (specjalista od osób starszych). Przedtem była związana z Uniwersytetem Trzeciego Wieku. – Zobaczyłam, jak różnie ludzie się starzeją. Ci w naszym domu mają ciężej, są z dala od rodziny. Jest ich 33. S. Teresa: – Niektórzy przeszli tragedie, byli pobici przez dzieci, wnuków. Inni są samotni. Wielu jest zmęczonych życiem, zgorzkniałych, nie chcą się w nic angażować. Pani Marysia (nasz aniołek – mówi s. Teresa) uprawia przydomowy ogród. Pani Jasia chwali personel.

Podopieczni mają rodziny we Wrocławiu, ale mieszkają tu: – To nasz dom pierwszy i ostatni. – Pan Antoni to złota rączka. Wszystko naprawi, a jego prace wygrywają w konkursach plastycznych. Zaraz potem idą na prezenty – opowiada Wiesława Płóciennik, terapeutka. Pan Kaziczek, po wylewie, pamięta tylko jedno brzydkie słowo na „k”. Ale stara się być dla wszystkich miły, jak umie. Pani Martusia siedzi oparta o laskę. – Jak Dobry Pasterz – śmieje się s. Teresa. – Z jednej strony na starość człowiek się męczy, schorowany, a z drugiej – co dzień bliżej celu – mówi pani Martusia. – Jest tam ktoś, kto na nas czeka. Każe mi przeczytać kartkę na stoliku: „Nie myśl o tym, czego ci brakuje, ale o tym, co masz”.

Hrabianki na dworcu
Na początku ks. Jan Schneider założył coś na wzór dzisiejszej misji dworcowej we Wrocławiu. Wszystko zaczęło się od apelu urzędnika Uhdema. Prosił, żeby zaradzić niemoralności na dworcu. Władze zwróciły się do bpa Henryka Forstera. Zwołał księży, którzy wybrali do tego zadania ks. Schneidera. To on powołał Stowarzyszenie Bogatych Pań, do którego należały nawet hrabianki. Zajęły się dziewczętami, które przyjeżdżały do Wrocławia z prowincji. – Wychodziły na dworzec i zabierały je do schroniska przy Krupniczej, żeby uprzedzić tych, którzy zaciągali je do domów publicznych – opowiada s. Teresa. – Dziewczyny nie umiały sprzątać, gotować. Te panie posyłały je do szkoły, szukały im pracy. „Spieszcie ratować dusze, które stanęły nad przepaścią moralnego zepsucia” – apelował ksiądz.

Potem założył Stowarzyszenie dla Podniesienia Moralności Dziewcząt Służących. Opracował statut. To miało ręce i nogi. Z czasem siostry się „przebranżowiły”. Zaczęły pracować przy samotnych pannach, niepełnosprawnych, chorych psychicznie. – Nasz zakon powstał 8 grudnia 1854 r. w święto Niepokalanego Poczęcia – podkreśla s. Teresa. – Ksiądz założyciel codziennie odmawiał Koronkę do Niepokalanego Poczęcia. S. Teresa codziennie chodzi od pokoju do pokoju i zaprasza na Koronkę do Bożego Miłosierdzia – mówi Kamil Motyka, tegoroczny maturzysta, mieszkający naprzeciw. Zdaje do seminarium duchownego we Wrocławiu. Przyznaje, że dzięki siostrom przeszedł tu solidną formację duchową. – Przychodziłem pomagać, bo widzę, że starsi mnie potrzebują. Przygotowuje się też do starości: – Uczę się, jak trzeba stale wychodzić do innych, nie zamykać w sobie.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.