Sprawa Godota

Piotr Sacha

|

GN 1/2023

publikacja 05.01.2023 00:00

70 lat temu Godot po raz pierwszy zawitał na scenę teatru. Choć w istocie go tam nie było. Oni – bohaterowie sztuki i my – publiczność wciąż na niego czekamy.

Bohaterowie „Czekając na Godota” na scenie paryskiego Teatru Hébertot. Od lewej: Lucky, Estragon, Vladimir i Pozzo. Bohaterowie „Czekając na Godota” na scenie paryskiego Teatru Hébertot. Od lewej: Lucky, Estragon, Vladimir i Pozzo.
ROGER VIOLLET /EAST NEWS

Dzieła literackie Samuela Becketta nie należą do tych z kategorii „łatwe i przyjemne”. Owszem, gwarantują czytelnikowi przyjemność. Wcześniej jednak musi on odnaleźć się w gąszczu literackich i filozoficznych aluzji, z uwagą spojrzeć na mozaikę symboli, powrócić do przeczytanych już słów, by wejść w tekst głębiej. Czeka na niego towarzystwo książkowych postaci, które zmagają się ze swoim, zwykle nieudanym, życiem, z poczuciem jego absurdalności, pustki i osamotnienia. Lecz z mroku przebija światło. Beckett otrzymał Nobla za to, że ukazał wzniosłość człowieka.

Dramat „Czekając na Godota”, który otworzył pisarzowi drzwi do sławy, należy dziś do kanonu arcydzieł literatury. Stając przed zadaniem napisania tekstu na jego temat, przypominam sobie słowa Harolda Hobsona. Krytyk teatralny z „Sunday Times” próbę skrótowego wyjaśnienia wymowy „Godota” porównał z usiłowaniem schwytania morskiego potwora Lewiatana w siatkę na motyle. Zaraz potem dodał: „Mimo to spróbuję”.

Nic się nie da zrobić

5 stycznia 1953 roku na scenie Théâtre de Babylone w Paryżu – a ściślej mówiąc, w salce teatralnej przerobionej ze sklepu – jako pierwszy odezwał się Pierre Latour. 45-letni aktor wygłosił kwestię bezdomnego włóczęgi: „Nic się nie da zrobić”. Rozpoczął się spektakl mało znanego utworu, autorstwa mało znanego Irlandczyka. O pozycji Samuela Becketta i jego rozpoznawalności w tamtym czasie świadczy fakt, że „Czekając na Godota” odrzuciło 17 teatrów, a nakład jego wcześniejszych powieści zwykle nie przekraczał 400 egzemplarzy. Warto wspomnieć i o tym, że swoje najsłynniejsze dzieło Beckett stworzył na przełomie lat 1948 i 1949 w zaledwie trzy miesiące i trzy tygodnie. Łapał wówczas oddech między pracą nad powieściami „Malone umiera” i „Nienazywalne”.

Wróćmy do paryskiej premiery w reżyserii Rogera Blina. Zanim 70 lat temu w teatrze opadła kurtyna, grana przez Latoura postać o imieniu Estragon wypowiedziała ostatnie słowo sztuki: „Chodźmy”. Lecz nie ruszyła się z miejsca. Podobnie jak jej towarzysz o imieniu Vladimir. Przedstawienie wywołało za to lawinę komentarzy. Jean Anouilh, francuski dramaturg i reżyser, ujrzał „musicalowy skecz »Myśli« Pascala, grany przez clownów Fratellini”. Ktoś inny stwierdził, że bohaterowie „mówią jak Charlie Chaplin – gdyby mówił”. Do autora przylgnęła opinia odnowiciela teatru. Pojawiały się też zastrzeżenia, że utwór jest niezrozumiały, zbyt ponury lub nie ma sensu.

Jeszcze w 1953 r. Beckett przetłumaczył swoje dzieło z francuskiego na ojczysty angielski. Na Godota czekano już poza Francją. Po czterech latach sztuka trafiła na deski Teatru Współczesnego w Warszawie.

Gdyby Godot był Bogiem…

Publiczność „Czekając na Godota” ogląda na scenie kikut drzewa, kamień i dwóch kloszardów spotykających się co wieczór i czekających na tajemniczego Godota. Bo tylko on może odmienić ich nędzny los. Godot jednak się nie zjawia, ma za to przybyć następnego dnia, jak twierdzi za każdym razem chłopiec podający się za jego posłańca. Vladimir i Estragon dla zabicia czasu opowiadają sobie historyjki, błaznują, zmagają się z własnym ciałem i elementami ubioru. Spotykają też wędrującą parę bohaterów. Zdarzenia powtarzają się kolejnego dnia, lecz z różnicami w szczegółach. Jan Błoński w swoim obszernym eseju sprzed 40 lat formułuje wniosek, że w twórczości Samuela Becketta czas zmierza do bezczasu, działanie do nieruchomości, mówienie do milczenia, istnienie do nieistnienia. Tu, w „tragikomedii w dwóch aktach”, wszystko zmierza jeszcze do spotkania z tym, który ostatecznie nie przychodzi.

Kim jest Godot? „Gdyby Godot był Bogiem, tobym go tak nazwał” – autor ucinał proste interpretacje wokół angielskiego słowa God (Bóg). Bardzo rzadko wypowiadał się na temat własnej twórczości. Unikał prasy. Za to udzielał pewnych wskazówek reżyserom jego sztuk. „Godota” odczytywano na setki sposobów. Na przykład jako wizję świata po II wojnie światowej lub kryzysu zachodnioeuropejskiej cywilizacji. Pod imię z tytułu niektórzy gotowi są podstawić ideę, która uratuje los człowieka. Jaka to idea? Temat jest otwarty.

Dramat Becketta można również odczytać jako obraz epoki postchrześcijańskiej. Dla człowieka tej epoki judeochrześcijańska tradycja stała się już obca. Wyrwa po Bogu domaga się jednak wypełnienia. Na niewiele zdają się liczne wynalazki i rozwój technologiczny. Ten paradoks wybrzmiewa w monologu Lucky’ego: „Człowiek (...) mimo postępu w zaopatrzeniu i likwidacji odpadów marnieje i usycha”.

– Twórca „Godota” wysyła nam ostrzeżenie – mówi dominikanin o. Janusz Pyda, współautor książki poświęconej teatrowi Samuela Becketta. – Chcecie zobaczyć, jak mógłby wyglądać świat bez Boga? Proszę bardzo – zdaje się mówić Beckett. Człowiek znajduje się tam w położeniu bez wyjścia. Jak ktoś, kogo coś swędzi, uwiera, ale nie może się podrapać, nic z tym zrobić. Sytuacja żywcem przypomina tę z greckiej tragedii – zauważa dominikanin.

Światło w ciemności

Uwagę czytelnika zwracają liczne nawiązania do Biblii i wiary chrześcijańskiej. Włóczędzy rozmawiają o „dwóch łotrach ukrzyżowanych razem ze Zbawicielem”. W końcówce utworu jeden z nich zastanawia się też, co się stanie, gdy Godot przybędzie. Na co drugi odpowiada: „Będziemy zbawieni”. Podczas rozmowy z posłańcem, który budzi skojarzenia z aniołem, pojawia się aluzja do Ewangelii wg św. Mateusza (kozły i owce). Pójście biblijnym tropem sprawia, że w ubogich, życiowo przegranych bohaterach dostrzec można tych, których Jezus wspomina w Kazaniu na Górze. Jednak zarówno ta, jak i każda inna interpretacja jest w przypadku Becketta niewystarczająca. Bo ten dramat, podobnie zresztą jak pozostałe utwory, wymyka się wszystkim jednoznacznym odczytaniom.

Zdaniem ojca Janusza Pydy jasnym punktem sztuki jest już sama szczerość jej autora. – Beckett nie próbuje koloryzować. Pokazuje nam prawdę o ludziach skazanych na metafizyczną pustkę – mówi o. Pyda.

Powtórzmy – bohaterowie spotykają się co wieczór i wypatrują Godota. Chociaż nie powinni mieć złudzeń co do jego nadejścia. Zmarły w 2022 roku legendarny reżyser Peter Brook twierdził, że ze sztuk irlandzkiego pisarza przebija światło. „Beckett mówi »nie« – ale bez satysfakcji; wykuwa swe bezlitosne »nie« z tęsknoty za »tak«” – napisał Brook w książce „Pusta przestrzeń”.

Akademia Szwedzka, która przyznała Beckettowi w 1969 roku literackiego Nobla, również przedstawiła paryżanina z Irlandii nie jako autora spod znaku mroku i katastrofy, lecz światła i nadziei. „Ukazał za pomocą nowych form literackich niedolę i cierpienie człowieka naszych czasów. To poetyckie dzieło wznosi się nad jałową i spustoszoną ziemią jak prośba o miłosierdzie dla udręczonej ludzkości, a minorowa tonacja, w jakiej jest napisane, przynosi zrozpaczonym – paradoksalnie – pociechę, a uciśnionych wyzwala” – brzmiało uzasadnienie nagrody.

Fałszywy Godot

Otwórzmy słownik frazeologiczny. Przy haśle „czekać na Godota” znajdujemy: „czekać na coś bezskutecznie, nic nie robiąc w danej sprawie”. Motyw ze sztuki Becketta na stałe wszedł do kultury i języka potocznego. Gdy Vaclav Havel wygłaszał w Paryżu przemówienie z okazji przyznania mu członkostwa zagranicznego francuskiej Akademii Nauk Moralnych i Politycznych, mijało 40 lat od pierwszego wydania „Czekając na Godota”. – Godot – ten, na którego się czeka – nigdy nie przychodzi, po prostu dlatego, że nie istnieje. On jest tylko substytutem nadziei. Jako wytwór naszej niemocy nie jest nadzieją, lecz ułudą – mówił przyszły prezydent Czech. Jego zdaniem komunizm był z kolei przykładem fałszywego Godota, który nadszedł, by zbawić, a jedynie niszczył.

Beckettem posłużył się nie tak dawno premier Albanii Edi Rama, porównując działania Brukseli na rzecz rozszerzenia Unii do czekania na Godota. Zresztą i w polskim Sejmie nieraz padały słowa o czekaniu na Godota.

„Odkryłem, że jestem postacią z Becketta czekającą na granat moździerza zbawiającego Godota” – czytam w znakomitej autobiograficznej powieści Antonia Lobo Antunesa „Zadupia”, gdzie narrator wspomina pobyt na wojnie w Angoli. W „Ucieczce na południe”, satyrze Sławomira Mrożka na gomułkowską rzeczywistość, także pojawia się Godot. Podobnych nawiązań we współczesnej kulturze jest wiele.

Czy istotnie jest tak, jak twierdził Vaclav Havel – że Godot nie istnieje? Sięgam do tekstu dramatu. W końcówce pierwszego aktu zjawia się Chłopiec. Stwierdza, że przysłał go pan Godot. Wymawia jako pierwszy jego imię. Czy to już wystarczający dowód? Zapewne nie dla wszystkich.

Siedemdziesiąta rocznica teatralnej premiery jest dobrą okazją, by sprawę Godota poznać bliżej, na własne oczy. W styczniowym, jak i lutowym repertuarze teatrów dramatycznych nie ma jednak śladu na jego temat. Szkoda. W tym czasie w Warszawie można wybrać się za to na dwie inne sztuki Becketta – do Teatru Polskiego i Teatru Dramatycznego. •

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.