Zakręcony przez ikony

Szymon Babuchowski

|

GN 1/2023

publikacja 05.01.2023 00:00

Choć Jerzy Nowosielski malował też świeckie obrazy, zawsze podkreślał, że w jego życiu od ikony wszystko się zaczęło i w jej kontekście potem rozgrywało. I że duchowo narodził się w Ławrze Poczajowskiej.

Ikony w warszawskim kościele Opatrzności Bożej. Ikony w warszawskim kościele Opatrzności Bożej.
roman koszowski /foto gość

Fizycznie przyszedł jednak na świat w Krakowie. Było to sto lat temu, 7 stycznia 1923 r. Jeden z siedmiorga wybranych przez Sejm patronów roku 2023 był synem Łemka wyznania unickiego i Polki o niemieckich korzeniach, która próbowała w nim zaszczepić przywiązanie do wyznania rzymskokatolickiego. Krystyna Czerni, autorka biografii Nowosielskiego, zwraca uwagę, że wszystkie praktyki religijne, o których pisze dziewięcioletni Jerzyk w prowadzonym przez siebie „dzienniczku”, to nabożeństwa rzymskokatolickie. „Brak choćby słowa o cerkwi czy sprawach ukraińskich. Szkoła Powszechna im. św. Wojciecha jest szkołą rzymskokatolicką, tutaj Jerzyk uczęszcza na religię, tu przystępuje do Pierwszej Komunii. W tym samym czasie chodzi już jednak z ojcem do cerkwi, w tajemnicy przed matką” – opowiada K. Czerni.

Z klasztoru do niewiary

Sam malarz boleśnie odczuwał tę rywalizację między rodzicami, która powodowała w nim rozdarcie. „Może to, że cerkiew stanowiła dla mnie owoc zakazany, przechyliło szalę w stronę prawosławia” – zastanawiał się. „(…) kiedy pierwszy raz wszedłem do cerkwi unickiej, wiedziałem, że tu jest moje miejsce. Dziecko odbiera liturgię na sposób anielski. Byłem zafascynowany, zaczarowany nabożeństwem” – wspominał. To doświadczenie zostało później wzmocnione przez wizytę w lwowskim Muzeum Ukraińskim, gdzie artysta napotkał bogatą kolekcję ikon. „Kręciło mi się w głowie, brakowało tchu w piersiach, nogi odmawiały posłuszeństwa, nie byłem w stanie przejść z jednej sali do drugiej” – wspominał po latach. „Wszystko, co później w ciągu życia realizowałem w malarstwie, było, choćby nawet pozornie stanowiło odejście, określone tym pierwszym zetknięciem się z ikonami”.

Obraz tego spotkania tkwił w nim nadal mocno, gdy w 1940 r. rozpoczynał naukę u prof. Stanisława Kamockiego w Staatliche Kunstgewerbeschule Krakau – artystycznej szkole zawodowej założonej przez hitlerowskie władze w miejsce zamkniętej krakowskiej Akademii Sztuk Pięknych. Nie zagrzał tam długo miejsca – postanowił studiować ikonopisarstwo w nowicjacie. Lata 1942–1943 spędził w unickiej Ławrze Uniowskiej św. Jana Chrzciciela w Uniowie pod Lwowem. Nie został jednak mnichem, nie tylko ze względu na zły stan zdrowia. Jako świadek likwidacji lwowskiego getta doświadczył bowiem traumy, która poskutkowała utratą wiary. „Nie wiedzieć dlaczego nagle stałem się niewierzący. (…) Przeszedłem przez doświadczenie żywego odczucia nieistnienia Boga. Podobnie jak żywe jest odczucie Boga z krzaku gorejącego, tak samo może być żywe odczucie nieistnienia Boga” – opowiadał.

Wyszedłem na wolność

Utrata wiary sprawia, że Nowosielski zwraca się w stronę zupełnie innej sztuki. „Wpadłem w wir innego malarstwa, innych pokus artystycznych. Straciłem wiarę religijną, a więc straciłem istotną, zasadniczą motywację do interesowania się ikoną. Stałem się całkowicie »świeckim« malarzem, miotającym się między różnymi możliwościami i propozycjami tzw. nowoczesności” – opowiadał w swojej książce „Inność prawosławia”.

Artysta wrócił do Krakowa, gdzie związał się z lewicującym kręgiem przyszłej Grupy Młodych Plastyków. Był m.in. asystentem Tadeusza Kantora. Po wojnie studiował na krakowskiej ASP u prof. Eugeniusza Eibischa, ale po dwóch latach zrezygnował (na uczelnię wróci dopiero w latach 60.). Ikona interesowała go wtedy coraz mniej. Na I Wystawie Sztuki Nowoczesnej w Krakowie (1948) wystawił obrazy w stylu… abstrakcji geometrycznej. Paradoksalnie był to jednak owoc poszukiwania – jak sam przyznawał po latach – „metafizycznych korzeni malarstwa”. „(…) zacząłem malować trójkąty, wyobrażając sobie, że tym sposobem o czymś naprawdę opowiadam i coś wyrażam. Dziewczyny, które wtedy malowałem czy rysowałem, były nagie, ale były spokojne, były wyraźne. Były czyste” – opowiadał.

Uważał się jeszcze wówczas za ateistę, choć z czasem interpretował ten okres jako czas oczyszczenia, który doprowadził go na wyższy poziom myślenia o Bogu: „(…) uwolniłem się od obrazu Boga, który był prawdopodobnie projekcją ojca (…). Uwolniłem się od tych projekcji i wyszedłem na wolność. Dopiero wolny człowiek może coś zrozumieć naprawdę” – twierdził.

Powrót innymi drzwiami

Olśnienie miało przyjść wiosną 1954 roku w Łodzi. „(…) idąc ulicą, spojrzałem na cerkiew katedralną, którą często odwiedzałem, i nagle w tym momencie wszystko mi się odwróciło, to była pewność. (…) Powróciłem do wiary, ale zupełnie innymi drzwiami, niż do niej wszedłem” – opowiadał.

Wiara, do której wrócił, nie była tą, którą odziedziczył po rodzicach. Ostatecznie wybrał prawosławie. W pierwszej połowie lat 50. został też głównym asystentem Adama Stalony-Dobrzańskiego, jednego z czołowych twórców sztuki cerkiewnej, któremu pomagał przy malowaniu sakralnych polichromii. W tamtym czasie sztuka sakralna Nowosielskiego przeplata się z portretami kobiet, pejzażami czy martwymi naturami. Nie ma w tym jednak żadnego rozdarcia. Jak trafnie zauważa Krystyna Czerni, malarstwo Nowosielskiego jest przykładem „konsekwentnej i spójnej estetyki, znajdującej swoje teoretyczne uzasadnienie w teologii ikony”. Również kobiety na jego obrazach przypominają świeckie ikony.

Problem w tym, że malarz, który czuł się szczególnie powołany do pisania ikon, nie mógł tego powołania realizować w wystarczającym dla niego stopniu. Szczególnie bolało go odrzucenie ze strony środowiska prawosławnego, któremu najbardziej chciał służyć. Oczekiwania budowniczych cerkwi i artysty zbyt często się bowiem rozmijały. „W społecznościach przywykłych do tradycyjnej, prowincjonalnej ikonografii niecodzienna estetyka artysty budziła wątpliwości i sprzeciw. Stąd niejeden z pomysłów malarza zachował się tylko na papierze. Po dwóch cerkiewnych projektach nie pozostał nawet żaden ślad artystycznego zamysłu – jedynie informacja o niezrealizowanych planach” – pisze K. Czerni we wstępie do wydanej sześć lat temu przez Znak książki zbierającej listy i zapomniane wywiady Nowosielskiego.

Wiara wpisana w sztukę

Także w kościołach katolickich jego realizacje bywały odrzucane przez wiernych. Dla wielu odbiorców zbyt śmiałe okazywało się bowiem połączenie fascynacji sztuką wczesnochrześcijańską ze współczesnym operowaniem skrótem, symbolem, geometrią, które wyniósł z praktykowania malarstwa abstrakcyjnego. A przecież właśnie to połączenie decydowało o oryginalności dzieła Nowosielskiego! „Polska religijność – pozbawiona na ogół intelektualnego zaplecza, za to przyzwyczajona do teatralnej, barokowej estetyki przepychu i złoceń – z trudem poddaje się milczeniu” – diagnozuje ten problem Krystyna Czerni.

Mimo muru niezrozumienia udało mu się pozostawić po sobie ogromny dorobek sztuki sakralnej, która służy dziś modlitwie chrześcijan różnych denominacji. Zaprojektował wystrój kilkudziesięciu świątyń – prawosławnych, greckokatolickich, rzymskokatolickich. Tworzył ikonostasy, drogę krzyżową, witraże, a nawet sprzęty i szaty liturgiczne. Jednak najważniejsze w jego twórczości pozostają monumentalne dekoracje ścienne, należące do najwybitniejszych współczesnych realizacji sakralnych w Europie. To one zdobią m.in. cerkiew zaśnięcia Matki Bożej w Lourdes, cerkiew Narodzenia NMP w Gródku czy ściany niezwykłego „namiotu”, jakim jest kościół Ducha Świętego w Tychach – jedno z najwybitniejszych osiągnięć polskiej architektury sakralnej ostatnich dziesięcioleci, zaprojektowane przez innego wybitnego artystę, Stanisława Niemczyka.

Ogromne wrażenie robi też ostatnie dzieło Nowosielskiego – niedokończona ikona Krzyża Zbawiciela Miłosiernego w kościele św. Dominika na warszawskim Służewie. Wysmukły Chrystus namalowany czernią, czyli – według Nowosielskiego – „kolorem tajemnicy”, otoczony jest przedstawieniami scen, które w większości rozegrały się już po zmartwychwstaniu. To obraz pełen eschatologicznej nadziei, jak większość dzieł malarza przeniknięty teologiczną głębią. Zanurzony w tradycji, a jednocześnie naznaczony piętnem artysty, który w swoją sztukę wpisywał nieustannie osobiste przeżywanie wiary. •

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.