Wojna Zachodu… z Zachodem

Piotr Legutko

|

GN 1/2023

publikacja 05.01.2023 00:00

Jak każda rewolucja i ta nie ma do zaoferowania nic pozytywnego. Dekonstrukcja wspólnego dziedzictwa niczego przecież nie buduje.

Cywilizacji opartej na chrześcijaństwie zawdzięczamy katedry, uniwersytety, postęp naukowy i wspaniałą kulturę. Cywilizacji opartej na chrześcijaństwie zawdzięczamy katedry, uniwersytety, postęp naukowy i wspaniałą kulturę.
pixabay

Cywilizacja zwana zachodnią, oparta na chrześcijaństwie i antyku, jest dla nas jak powietrze, którym oddychamy. To dzięki niej życie każdego człowieka uchodzi za święte, a sami ludzie za obdarzonych przyrodzoną godnością. Dwa tysiące burzliwych lat doprowadziło nas do przekonania, że pokój jest normalnym stanem rzeczy, a krzywdę naprawia się przy użyciu prawa. To tej cywilizacji zawdzięczamy katedry, uniwersytety, postęp naukowy i wspaniałą kulturę. Co zatem się stało, że Zachód w XXI wieku ogromną część swojej energii poświęca na autodestrukcję? Dlaczego Ameryka Północna, Kanada, Europa popadły w szaleństwo podcinania własnych korzeni, burzenia pomników i niszczenia dzieł sztuki? Czy da się ten proces zatrzymać? Na te pytania próbuje odpowiedzieć Douglas Murray w znakomitej (choć momentami jeżącej włosy na głowie) książce „Wojna z Zachodem”. Warto po nią sięgnąć nie tylko po to, by się pośmiać lub poodczuwać przerażenie, ale i dlatego, aby uzbroić się w sensowne odpowiedzi na zalew bzdur, które nas otaczają.

Antyrasistowskie niemowlę

Mamy do czynienia z rewolucją. Jej założenia są bezdyskusyjne, a działania radykalne wdraża się we wszystkich sferach życia, konsekwentnie i systemowo: na razie w USA, Wielkiej Brytanii, Francji… Cywilizacja zachodnia uznana została w swojej kolebce za rasistowską, patriarchalną, homofobiczną, a więc należy ją zdekonstruować. Poczynając od przedszkola. Małe dzieci trzeba przeprogramować, bo przecież rodzą się w rasistowskim społeczeństwie i muszą mieć tego świadomość. Rozprowadzane w szkołach czytanki opowiadają dzieciom, że mają walczyć o równość i różnorodność. Ideałem każdego malucha ma być rewolucjonista. Ibrahim X. Kendi w swojej książeczce „Antyrasistowskie niemowlę” szokującymi obrazkami indoktrynuje już trzylatki. Szkoły publiczne w Buffalo zmuszają uczniów do oglądania filmów z czarnymi martwymi nastolatkami i słuchania o brutalności policji. Reedukacji poddawani są także rodzice o niewłaściwym kolorze skóry. W Nowym Jorku przygotowano specjalne „narzędzia edukacyjne” dla białych rodziców, by w domu uświadamiali swoim dzieciom cenę, jaką przyjdzie im zapłacić za niewłaściwe pochodzenie. Murray przytacza historię nauczyciela matematyki, który w swojej szkole zwrócił uwagę, że wpajanie białym uczniom syndromu ciemiężycieli prowadzi do nieuzasadnionego poczucia moralnej wyższości u potomków „ciemiężonych”. Udzielono mu nagany, którą następnie odczytano we wszystkich klasach. Takich historii z życia wziętych jest w „Wojnie z Zachodem” wiele. Dla ludzi pamiętających komunizm brzmią one niepokojąco znajomo.

Książki, ogrody, trawniki

Nieprzypadkowo, bo wojna Zachodu z Zachodem ma wymiar totalitarny. Obejmuje wszystkie dziedziny życia. Nie oparło się jej nawet ogrodnictwo. „The Guardian” podjął przed rokiem kampanię na rzecz zwalczania ogrodów botanicznych, albowiem są one nierozerwalnie związane z niewolnictwem. Wszystkim użytkownikom kosiarek przypomniano przy okazji, że przydomowy trawnik jest „wyrazem nieuprawnionej kontroli nad naturą”.

Szczególną wagę przykłada się oczywiście do kultury. Jej dekolonizowanie gwałtownie przyspieszyło w 2020 roku, gdy świat ogarnęło szaleństwo po zabójstwie George’a Floyda. Nawet szacowna Biblioteka Brytyjska zobowiązała się wówczas zlustrować autorów książek pod kątem ich związków z kolonializmem. Na wstępnej liście znalazło się 300 winowajców, m.in. Wilde, Byron, Orwell i Kipling. Wydziały anglistyki na wyścigi zmieniały (i nadal zmieniają) programy nauczania. Mnożą się projekty badawcze poświęcone np. szukaniu elementów rasistowskich w sonetach i dramatach Szekspira. Murray przypomina, że już w 1977 roku ukazała się prorocza książka „Marksizm i literatura”. Jej autor Raymond Williams wyprzedził swoje czasy, stawiając tezę, że po nadchodzącej rewolucji kulturalnej wszystko, co dotyczy przeszłości, będzie musiało zniknąć: z bibliotek, galerii, sal koncertowych. Idee mają wszak swoje konsekwencje.

Punkty za pochodzenie

Cenzurowanie historii to dopiero jednak początek. Najważniejsze jest tu i teraz. Na przykład pilnie trzeba rozwiązać problem zbyt białych filharmoników. W ramach równania szans wprowadzono na początku wieku jako zasadę „ślepe” (czyli za parawanem) przesłuchania kandydatów do orkiestr. Decydować miało nie to, jaki kto ma kolor skóry, jaką ma płeć, ale co potrafi. Pomysł przedni, ale przecież tu nie chodzi o równouprawnienie czy poziom gry, lecz o coś więcej. Zamiast pomijać kryterium rasy i płci, dawać wszystkim jednakowe szanse, należy właśnie wziąć pod uwagę rasę, płeć i inne czynniki. „New York Times” postawił więc sprawę jasno: „Aby orkiestry były bardziej zróżnicowane, należy zlikwidować ślepe przesłuchania”.

Pracy jest moc, bo demontaż kultury supremacji białych potrzebny jest nie tylko w filharmoniach. Także, a może przede wszystkim, w szkole. Idąc tym tropem, program nauczania matematyki w Toronto stara się wyeliminować „europocentryczną wiedzę matematyczną” i zastąpić ją zdekolonizowanym, antyrasistowskim podejściem do edukacji matematycznej. Oznacza to – uwaga – więcej niż jedno rozwiązanie zadań typu 2+2. Bo odpowiedź „cztery” to uproszczenie rzeczywistości, element hegemonicznej narracji, wykluczający inne sposoby poznania. To „poważny” argument, nie tekst kabaretowy.

George Orwell napisał już dawno temu: „Pewnego dnia Partia ogłosi, że dwa i dwa to pięć i wszyscy będą musieli w to uwierzyć”. W tej samej książce („1984”) czytamy: „Ideologia Partii negowała pośrednio nie tylko świadectwo zmysłów, lecz samo istnienie świata zewnętrznego”. I to być może jest istota trwającej właśnie rewolucji.

Pandemia białości

„Wojna z Zachodem” pokazuje, że nie mamy do czynienia z publicystycznym szaleństwem. To się dzieje naprawdę. Skoro posiadana wiedza może mieć charakter dyskryminujący, to już samo jej sprawdzanie staje się co najmniej podejrzane. Kalifornia (będąca w absolutnej awangardzie rewolucji) już odchodzi od systemu rekrutacji na podstawie wyników egzaminów. Testy uznane bowiem zostały za rasistowską broń. Podobnie jak merytokracja, czyli rządy jajogłowych. Tak stwierdziła już w 2020 roku komisarz ds. szkół publicznych w San Francisco.

Powtórzmy: neutralność rasowa to za mało. Dziś potrzebna jest sprawiedliwość, a w jej imię trzeba będzie ponieść niezbędne ofiary. Jak podczas pandemii, gdy w USA przystąpiono do wyrównywania sytuacji zdrowotnej kosztem białych pacjentów. Nie tylko w dostępie do szczepień. W Bostonie stwierdzono, że za dużo białych leży na oddziałach kardiologicznych i wprowadzono referencyjne zasady przyjmowania czarnych i latynoskich pacjentów z niewydolnością serca. Nie są to działania samowolne. Amerykańskie Stowarzyszenie Medyczne wydało 80-stronicową broszurę, w której uznaje rasizm za źródło zagrożenia dla zdrowia publicznego. Murray cytuje wiele szokujących wypowiedzi – także lekarzy – popierających tezę, że najpoważniejszą pandemią, z jaką musi się zmierzyć współczesny świat, jest pandemia białości.

W szpitalach osób czarnoskórych jest za mało, za to w więzieniach – za dużo. I na to znalazł się sposób. W 2020 roku w San Francisco przyjęto ustawę, zgodnie z którą wykonanie „rasowo umotywowanego” telefonu na numer alarmowy 911 uznano za „przestępstwo z nienawiści”. Jak można było przewidzieć, znacząco spadła liczba zarówno wezwań policji, jak i zatrzymań czarnoskórych sprawców przestępstw.

Palcie kościoły!

Ta rewolucja nie ma jedynie charakteru werbalnego, nie jest tylko zwycięskim marszem przez kolejne instytucje. Wszyscy mamy w pamięci falę zamieszek, jakie przetoczyły się przez Stany Zjednoczone i Europę Zachodnią w 2020 roku. Odpowiedzią na demolowanie, podpalenia i grabieże były… akty solidarności z grabiącymi i powszechna abolicja. Chyba najbardziej spektakularnym – choć mniej nagłaśnianym – elementem wojny z cywilizacją chrześcijańską było spalenie w Kanadzie w lipcu 2021 roku ponad 30 kościołów. Powodem miały być „masowe groby” odkryte wokół szkół katolickich z internatami. Przez media przetoczyła się opowieść o indiańskich dzieciach mordowanych przez duchownych. Żadnych dowodów nie przedstawiono, co więcej, już przed laty kanadyjska Komisja Prawdy i Pojednania ustaliła, że w przepełnionych szkołach tysiące uczniów umierało na gruźlicę i inne choroby. Ale odkryte na nowo groby były jedynie iskrą rzuconą na beczkę prochu, jaką jest gęsta atmosfera wokół kanadyjskiego Kościoła. Gerald Butts, główny doradca premiera Trudeau, stwierdził wówczas, że choć palenie świątyń nie jest wskazane, to przecież… można je zrozumieć.

Jak każda rewolucja i ta nie ma do zaoferowania nic pozytywnego. Dekonstrukcja wspólnego dziedzictwa niczego przecież nie buduje. Jak pisze Murray, „chorzy zainfekowali zdrowych, wciągnęli prawie całe otoczenie w spór o sumie zerowej, który do niczego nie prowadzi”. W ramach walki z Panem Bogiem kalifornijskie kuratorium stanowe w 2021 roku zatwierdziło wzorcowy program nauczania, który zawierał modlitwy do azteckich bogów. Miały one stworzyć wspólnotę, zbliżyć klasę do siebie, budować jedność wokół zasad i wartości. Ktoś przy tej okazji przeoczył, że na cześć Tezcatlipoki – do którego mają się modlić dzieciaki – składano ofiary z ich rówieśników i urządzano ludożercze uczty.

Bądźmy wdzięczni

Obiektem ataków padają kościoły, burzone są pomniki, dewastowane dzieła sztuki. Wybitne dzieła znikają z bibliotek, bo ich autorzy mieli niewłaściwe pochodzenie. To jeden ze sposobów podejścia do kultury tworzonej przez pokolenia chrześcijan. Rewolucyjny. Drugim jest wdzięczność. Możemy dekonstruować albo podziwiać. Na stole mamy frustrację i zemstę w imię „dziejowej sprawiedliwości” albo szacunek i uznanie dla dorobku, który odziedziczyliśmy, na którym nas wychowano. Wybór wydaje się dość oczywisty. Nikt przecież nie może ludziom zakazać przeżywania lepszych emocji niż nienawiść. „Jaka jest moja odpowiedź na niekończącą się litanię zbrodni Zachodu?” – pyta Murray. I odpowiada: „Paryż, Wenecja, Florencja, Rzym, Lizbona, wielkie miasta katedralne”. Można krótko, symbolicznie, albo dłużej – merytorycznie i taką listę też znajdziemy w książce.

Historia kultury zachodniej nie jest bowiem historią „kulturowego przywłaszczenia” (kolejny przykład nowomowy), ale kulturowego zachwytu. Pisarze, malarze, kompozytorzy patrzyli na świat, także ten im obcy, nie z odrazą, ale z zachwytem, zainteresowaniem i podziwem. Tworzyli kulturę uniwersalną, której nie powinno się rozkładać, nicować i prześwietlać. Cywilizacja Zachodu to przecież historia dzielenia się, zapożyczeń, wzajemnych wpływów.

Najważniejszą bronią, jaką my, chrześcijańscy kontrrewolucjoniści, mamy wobec tego, jak traktuje się owo wspólne dziedzictwo, jest… wdzięczność. Murray zwraca uwagę, że diabeł (na przykład u Dostojewskiego) nie potrafi jej odczuwać. „Bez zdolności do odczuwania wdzięczności ludzkie życie i doświadczenie sprowadzają się do wytykania palcem winnych. Ludzie rozkopują krajobraz przeszłości i teraźniejszości w poszukiwaniu osób, na które mogą zrzucić winę i przelać frustrację… Bez poczucia wdzięczności nie da się nadać życiu żadnego porządku” –pisze autor „Wojny z Zachodem”. •

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.