Męczennicy z Markowej

Andrzej Grajewski

|

GN 1/2023

publikacja 05.01.2023 00:00

Podpisanie przez papieża Franciszka dekretu o męczeństwie rodziny Ulmów jest szansą nie tylko na poznanie biografii tych niezwykłych świadków wiary, ale i historycznych okoliczności, w których dokonało się ich męczeństwo.

Wiktoria Ulma z dziećmi. Wiktoria Ulma z dziećmi.
reprodukcja henryk przondziono /foto gość

Doktor Mateusz Szpytma, wiceprezes IPN, wcześniej współpomysłodawca i współtwórca Muzeum Polaków Ratujących Żydów podczas II wojny światowej im. Rodziny Ulmów w Markowej oraz autor najważniejszych opracowań na temat rodziny Ulmów, nie kryje wzruszenia po tej decyzji. Ma do niej stosunek osobisty. Wiktoria Ulma była siostrą jego babci i matką chrzestną jego ojca. – Dla mnie informacja o decyzji papieża Franciszka była wielką radością i jestem wdzięczny Panu Bogu, że dzięki temu rodzina Ulmów będzie wyniesiona tak wysoko. Zwłaszcza że ten akt obejmować będzie całą rodzinę, łącznie z ich nienarodzonym dzieckiem – podkreśla. Na pytanie o miejsce beatyfikacji odpowiada, że będzie to ustalone, podobnie jak termin, przez Watykan w porozumieniu z metropolitą przemyskim. – Gdyby mnie pytano o zdanie – dodaje – powiedziałbym, że najlepszym do tego miejscem jest Markowa.

Prostota i pobożność

Dom Józefa i Wiktorii Ulmów leżał na obrzeżach Markowej, pod lasem. Rodzinę znano w całej okolicy. Ich domostwo było jednym z pierwszych zelektryfikowanych na tym terenie. Prąd produkowali sami, wykorzystując do tego niewielki wiatrak. Mieli kilkuhektarowe gospodarstwo, w tym duży sad, gdzie prowadzili pasiekę i hodowlę jedwabników. Na zachowanych zdjęciach widać, że w obejściu panował ład i porządek. Józef (rocznik 1900) był znany z pracowitości i społecznego zaangażowania. Miał także niezwykłą jak na tamte czasy i wiejskie środowisko pasję – fotografowanie. Dzięki temu zachowały się zdjęcia przedstawiające nie tylko jego rodzinę i okolicę, ale i Żydów, którzy się u niego schronili.

W 1935 r. poślubił o dwanaście lat młodszą Wiktorię z domu Niemczak. Od dzieciństwa była aktywna w różnych wiejskich organizacjach, m.in. chodziła na kursy organizowane przez znany Uniwersytet Ludowy w pobliskiej Gaci, miejscu kształcenia młodych kadr ludowców. Razem z mężem działała w Związku Młodzieży Wiejskiej RP „Wici” oraz w Kole Młodzieży Katolickiej. Po ślubie poświęciła się pracy w domu i opiece nad dziećmi. Mieli ich sześcioro: Stasię, Basię, Władka, Franka, Antka i urodzoną w 1942 r. Marysię. W połowie 1943 r. Wiktoria zaszła ponownie w ciążę.

Ulmowie przyjęli Żydów pod swój dach prawdopodobnie w grudniu 1942 r. Była to rodzina Saula Goldmana (Szalla) z synami Baruchem, Mechelem, Joachimem i Mojżeszem z Łańcuta oraz siostry Lea Didner i Gołda Grunfeld z córką jednej z nich. Pochodziły z Markowej. Utrzymywanie przez dłuższy czas tylu osób nie mogło nie zwrócić uwagi postronnych. Wiadomo, że w tym czasie w Markowej żyli także donosiciele, którzy przekazywali Niemcom informacje o ukrywających się w okolicy Żydach. Decyzję o zagładzie Ulmów i ukrywających się u nich Żydów podjął por. Eilert Dieken, komendant posterunku żandarmerii w Łańcucie. Obowiązujące w Generalnym Gubernatorstwie prawo pozwalało mu zabić ich wszystkich bez dodatkowych formalności. Dieken chciał, aby rozprawa z Ulmami miała pokazowy charakter i odstraszała innych od ukrywania Żydów. Dlatego zadbał o to, aby także Polacy byli świadkami zbrodni.

Zbrodnia i bezkarność

Był piątek przed Niedzielą Palmową, 24 marca 1944 roku. Około godz. 5 rano pod dom Józefa i Wiktorii Ulmów podjechało zbrodnicze komando. Najpierw zastrzelono trzech Żydów śpiących na poddaszu. Pozostałych wyprowadzono przed dom i zastrzelono, podobnie jak Józefa i Wiktorię. Świadkami egzekucji były ich dzieci, które Dieken nakazał zastrzelić nieco później. Świadkami zbrodni byli furmani, dzień wcześniej zmuszeni przez Niemców do podwiezienia komanda z Łańcuta do Markowej. Po wojnie ich zeznania pozwoliły odtworzyć ze szczegółami przebieg zbrodni.

Oddział Diekena, który dokonał zbrodni, składał się z czterech niemieckich żandarmów oraz czterech polskich „granatowych” policjantów. Zabijali Niemcy, „granatowi” zaś otaczali dom, aby nikt nie uciekł. Po wymordowaniu wszystkich nakazano Teofilowi Kielarowi, sołtysowi z Markowej, aby z miejscowymi zakopał ciała w dole w pobliżu domu. Kilka dni później ludzie z Markowej w nocy wydobyli zwłoki Ulmów i włożyli do osobnych trumien, które zakopano w tym samym miejscu. Dopiero w styczniu 1945 r., kiedy Niemcy uciekli, ciała Ulmów przeniesiono na cmentarz parafialny. Żydów pochowano w innym miejscu. Zbrodnia na Ulmach miała odstraszyć innych ukrywających Żydów w tym rejonie. Tak się jednak nie stało. Dzięki pomocy miejscowych chłopów, ze 120 Żydów, którzy żyli tu przed wojną, przeżyło 21. W ich ratowaniu uczestniczyło osiem rodzin.

Różnie potoczyły się losy morderców. Dieken po wojnie zamieszkał w Esens nad Morzem Północnym w Dolnej Saksonii. Przeszedł procedurę denazyfikacyjną i wrócił do pracy w policji, gdzie dosłużył się solidnej emerytury. Nikt go nie pytał o to, co robił w okupowanej Polsce. Zmarł w 1960 r. Nigdy nie był członkiem NSDAP, nie należał do SS. Formalnie nie był nazistą, jedynie funkcjonariuszem niemieckiego państwa, które wtedy nazywało się III Rzeszą. Los sprawił, że na kilka lat stał się panem życia i śmierci Polaków mieszkających na podległym mu terytorium.

Nieznane są losy trzech innych niemieckich żandarmów, uczestników zbrodni: Michaela Dziewulskiego, Ericha Wildego i Gustawa Unbehenda. Karę poniósł jedynie Joseph Kokott, Niemiec sudecki. To on, na rozkaz Diekena, zastrzelił dzieci Ulmów. Po wojnie wrócił do Czechosłowacji. Został przypadkowo rozpoznany w 1957 r., a rok później przekazany polskim sądom. Skazano go na karę śmierci, zamienioną później na długoletnie więzienie. Zmarł w więzieniu w Raciborzu w 1980 r. Kara dosięgła także Włodzimierza Lesia, posterunkowego „granatowej” policji z Łańcuta. Według ustaleń polskiego podziemia nie tylko był w czasie egzekucji w Markowej, ale wcześniej miał zadenuncjować Ulmów. Wydano na niego wyrok śmierci, który został wykonany.

Zadanie do wykonania

Doktor Szpytma podkreśla, że beatyfikacja będzie dobrą okazją, aby przebić się do szerszego kręgu odbiorców z opowieścią o Polakach ratujących Żydów. Samo ogłoszenie decyzji o beatyfikacji polskiej rodziny ukrywającej Żydów spowodowało ogromną liczbę informacji i komentarzy na całym świecie. – Będzie to także okazja, aby pokazać światu, jak wyglądała niemiecka okupacja w Polsce – dodaje. Zachód często nie ma tej świadomości i ocenia ją na podstawie własnych, zupełnie innych doświadczeń. Jednocześnie, jak zaznacza dr Szpytma, ta historia jest wielowymiarowa. Pokazuje ludzi heroicznych – rodzinę Ulmów, ale także ludzi niegodziwych, którzy na nich oraz na ukrywanych Żydów donosili. Jednocześnie przypomina, że istniało polskie państwo podziemne, które w tym przypadku donosiciela skazało na śmierć i wyrok na nim został wykonany. Pokazuje też, że w większości sprawcy tej zbrodni uniknęli sprawiedliwości. Jej organizator por. Dieken służył do końca życia w niemieckiej policji, a jedyną „karą” dla niego było kilkumiesięczne zawieszenie tuż po wojnie, kiedy „sprawdzano” jego przeszłość. – Dla mnie z beatyfikacji rodziny Ulmów najważniejsze będzie przesłanie, że w każdej sytuacji złu można się przeciwstawić. Gdyby nie Ulmowie, gdyby nie inni podobni do nich Polacy, którzy podjęli ryzyko ukrywania Żydów, nie przeżyłoby ich kilkadziesiąt tysięcy na terenach Generalnego Gubernatorstwa – dodaje dr Szpytma. Można więc powiedzieć, że Ulmowie symbolizują cały wielki zastęp Polaków ratujących Żydów. Tak ich czyn ocenił przed laty Instytut Yad Vashem, pisząc na swoich stronach, że Ulmowie symbolizują wszystkich Polaków, którzy zginęli, ratując Żydów, a było ich ok. tysiąca. – Wiele osób w kontekście tej historii pyta mnie, czy było warto. Z perspektywy życia ludzkiego ich działanie zakończyło się całkowitym fiaskiem. Zginęli Ulmowie i wszyscy Żydzi, których chronili. Ale jednocześnie dzięki takim postawom wielu Żydów przeżyło II wojnę światową. Dzisiaj każdego dnia rodzi się nowe pokolenie następców tych, którzy wtedy zostali uratowani. Można więc powiedzieć, że każdego dnia czyn ludzi, którzy ratowali Żydów, owocuje. Tak jak sad, który był sadzony przez Józefa Ulmę, a obecnie nowy, nawiązujący do niego, rośnie przy Muzeum w Markowej i co roku wydaje owoce. Wystarczyło uratować jedną osobę, jak Abrahama Segala z Łańcuta, który ukrywał się w Markowej, aby dochowała się licznego potomstwa: dzieci, wnuków i prawnuków, których liczba sięga już ponad 30 osób. Uratowani z Zagłady są najlepszym świadectwem tego, że ofiara Ulmów i im podobnych nie poszła na marne, ale cały czas przynosi owoce – mówi dr Szpytma.•

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.