Duże dłonie ojca

Barbara Gruszka-Zych

|

GN 50/2005

publikacja 07.12.2005 09:19

Do jego grobu pielgrzymują odwiedzający Cmentarz Łyczakowski. Klękają, całują postument z figurą Dobrego Pasterza, proszą o łaski. Ks. Zygmunt Gorazdowski to jedyny kanonizowany pochowany na tej nekropolii

Św. Zygmunt Gorazdowski Św. Zygmunt Gorazdowski
na zachowanej fotografii.

Za świętego uważano go już za życia. W czasie epidemii cholery w Wojniłowie, kiedy bez lęku opatrywał i grzebał chorych, nawet Żydzi z wdzięcznością całowali kraj jego sutanny, szepcząc „święty”. Z cmentarnego wzgórza widać ceglaste budynki Domu Pracy, które zbudował dla 100 bezdomnych (dziś obiekty wojskowe). Tam przestawali pić, zaczynali pracować w ogrodzie, kuchni, w domach bogatych. – Człowiek bez pracy się rozkłada – mówi s. Eugenia, delegatka sióstr józefitek na Ukrainę. Po zajęciach urzędowych idzie do szwalni szyć szaty liturgiczne. – Rzymscy katolicy narzekają, że nasze szaty uboższe od prawosławnych. Ale mamy maszynę do haftów, będą piękniejsze.

Ulica Kopernika 20, naprzeciw pałacu Potockich. Wysokie drugie piętro. S. Eugenia: – Nieraz bezdomni dzwonią o 2 w nocy, że chcą coś zjeść albo się przespać. Raz wychodzę rano, na klatce czuć smród, jakaś pani liczy słoiki ze śmietnika: „Nic nie ukradłam” – mówi. To lwowski adres sióstr józefitek, których zgromadzenie w 1884 r. założył ks. Gorazdowski. Właśnie do służby biednym, bezdomnym, chorym. Nazywano go opiekunem dziadów. Lwowskim Bratem Albertem (obaj święci spotykali się nieraz). Żył skromnie, miał tylko połataną sutannę (bieliznę często rozdawał potrzebującym), a do skarpet dla umartwienia wkładał kamyki. Kilkanaście domów, które, prosząc, zbudował we Lwowie dla swoich ubogich, stoi do dziś. Choć nie służą już dawnym celom. Za to józefitki pracują tu nadal. A z jednej Szepetówki (miasto 50 tys., 300 katolików) wstąpiło do zakonu aż 10 sióstr. – Niektóre nawróciły swoich bliskich, inne do końca życia będą się modlić za niewierzących – mówi s. Joanna, przełożona.

Na kolanach ojca
Przy Kopernika znajduje się dom formacyjny młodych zakonnic. W kaplicy, gdzie znajdują się kości z prawej dłoni Świętego, modlą się cztery postulantki. S. Anastazja z Odessy, s. Oksana z obwodu chmielnickiego, s. Ola ze słynnej Szepetówki, s. Witia z Kijowa. Dziś na dni skupienia przyjechały tu dziewczęta z obwodu chmielnickiego. Dla odpowiedzialnej za zgrupowanie s. Tatiany (po ekonomii, 10 lat w klasztorze) ważne jest, żeby nastolatki wychowane w atmosferze antykościelnej mogły się tu pomodlić, wyspowiadać, porozmawiać o Bogu. Sama pracuje w Stryju, gdzie budują dwupiętrowy dom na przedszkole i sierociniec. W wakacje do przedszkola przychodziło 50 maluchów, w tym dzieci dwóch księży greckokatolickich.

Podczas procesu kanonizacyjnego czytała o ojcu założycielu we lwowskich starych gazetach. – To postać heroiczna w tym nieliczeniu się ze sobą, z gruźlicą, na którą zapadł w dzieciństwie. Uczy nas, żeby wyjść poza swoje codzienne problemy i zająć się innymi. Staram się, jak on, ufać Bożej Opatrzności, bo jak nie, to na co mi to życie? S. Jarosławę z Żytomierza (3. rok w zakonie, zarzekała się, że nie pójdzie do józefitek) przyciągnął tu duch prostoty. Napisała ikonę, na której widać ks. Gorazdowskiego: – Kiedyś przyszło na mnie światło, że zobaczyłam założyciela. Poczułam, jakby usadził mnie na kolanach i znalazłam jego zdjęcie. Traktuje go jak ojca. Jej mama (katoliczka, Polka) i tata (ateista, pod koniec życia się nawrócił) już nie żyją. Siostra z uśmiechem opowiada, że jej tata poszedł do nieba. – Sparaliżowana p. Maria, którą dziś odwiedziłam, też jest pogodna, gotowa na śmierć – mówi.

Zobaczył takie biedaki
Sztab opieki nad 70 chorymi i starszymi znajduje się przy Tatarbunarskiej 10. Zajmują się nimi s. Grażyna i s. Paula. – Prawie wszyscy podopieczni to Polacy, rodziny zwykle czekają na ich mieszkania. Doglądamy, żeby nie umarli sami. Kiedy odetną im gaz, prąd, regulujemy opłaty, udzielamy pomocy medycznej – opowiada s. Eugenia. – Postulantki idą do chorych posłuchać o ich młodości, uczą się życia. – Odwiedzam ich, żeby zapalić iskierkę nadziei, że są nam potrzebni – mówi s. Joanna. – Służąc im, służymy Chrystusowi.

W pokoju pani Marii słychać stukot kopyt o lwowski bruk. – To konik wiezie wycieczkę – objaśnia. – Kiedyś jak dąb byłam, a teraz – „był obraz i oblazł”– pokazuje na swoje zdjęcie, kiedy miała 19 lat. Ta sama jasna buzia i oczy, tyle że uśmiechają się z pościeli. Pani Maria przeszła zawał, amputowali jej nogę, po paraliżu włada tylko lewą ręką. Mąż Edward nie daje rady nią się zajmować. Kiedy wyszedł na zakupy, złamał żebra. – Codziennie rano mówię Jemu – chora patrzy na wizerunek Miłosiernego zawieszony nad łóżkiem – gdyby brakło sióstr, co by ze mną było? Józefitki przynoszą jej obiad, myją, leczą, grają na gitarze. – Co będę kwękać, lepiej się za nie pomodlę, to moje siostry, chciałabym je przytulić – ściska dłoń s. Terezjany. – A Gorazdowski to był mądry ksiądz. Umiał patrzeć w przyszłość, zobaczył takie biedaki jak my i się nami zajął.

Siostry dla każdego
W każdy wtorek przy Tatarbunarskiej rozdają biednym dary. S. Eugenia: – Słoninki ktoś da, kaszy, rzeczy używane. Przychodzą po nie nawet z wiosek. Siostry dogadzają każdemu, nawet kiedy grymasi. Wzorują się na założycielu. Kiedyś ubogi niezadowolony, że ksiądz dał mu zbyt małą jałmużnę, rzucił mu ją pod nogi. Ten schylił się, podniósł pieniądze i z pokorą przeprosił, że to jego ostatni grosz i nie ma więcej. Siostry kontemplacyjne obrządku wschodniego chodzą z kamiennymi twarzami, ze spuszczoną głową. Siostry rzymskokatolickie uśmiechają się, jeżdżą na rowerze i, jak s. Grażyna, kierują busikiem. Wielu, nie tylko katolików, szuka z nimi kontaktu. Zwierzają się, radzą, „spowiadają”. Młodzież przychodzi na rozmowy dotyczące sensu życia. Na Tatarbunarskiej s. Marlena i s. Antonetta dla tych z najbiedniejszych rodzin prowadzą świetlicę. Korzystają z niej dzieci od 6 do18 lat, w większości wyznania greckokatolickiego. – Odrabiają lekcje, coś zjedzą, bawią się. Pomagają nam nauczyciele matematyki, ukraińskiego, informatyk – opowiada s. Marlena. Pojechała na kanonizację do Rzymu. – To była radość, że cały świat zobaczył naszego ojca na obrazie. Teraz chodzę jego śladem ulicami Lwowa – mówi.

Zatarte ślady
Z siostrami Eugenią i Terezjaną wyruszamy na Lwów zobaczyć miejsca związane z ks. Gorazdowskim. W kościele św. Mikołaja pracował przez 25 lat jako wikary, potem proboszcz. Tu animował duszpasterstwo młodzieży. Przejął się ubogimi studentami, uczącymi się w świetle latarń, i założył dla nich internat. Dziś świątynię zamieniono na katedrę prawosławną patriarchatu kijowskiego. – Siedzibę metropolity Andrieja – wyjaśnia pan Wiktor, kościelny. Z czasów świętego przetrwały mury, alabastrowe balaski, boczny ołtarz i ambona w kształcie łodzi. Może to z niej mówił: „Pamiętaj, że niebo jest twoją wieczną ojczyzną”. – Jaka wytarta posadzka, po której chodził założyciel – s. Eugenia z troską patrzy pod nogi.

Przy pnącej się w górę Paulinów 5, dziś Niżyńskiej, ks. Gorazdowski zbudował Zakład Dzieciątka Jezus dla samotnych matek z dziećmi. Każda z kobiet miała obowiązek opiekować się dodatkowo jednym z osieroconych maleństw. S. Eugenia: – Dzięki ojcu ocalało 3000 dzieci. Teraz to zwykły budynek mieszkalny. Tylko ludzie narzekają na mały metraż pokoi, kiedyś przeznaczonych dla matek z maluchami.

Szatnia w kaplicy
Imponująco wygląda kompleks 6 budynków z ogrodem – „zakład dla nieuleczalnych i wyzdrowieńców” przy Kurkowej 53, dziś Łysenki. Ks. Gorazdowski budował je przez 15 lat, żebrząc o wsparcie u zamożnych. Znalazło tam opiekę 100 chorych (po sześciu tygodniach bezwarunkowo wypisywano ich ze szpitali). Podtrzymywał na duchu i podopiecznych, i siostry. Kiedy któraś z pracujących w kuchni żaliła się, że brak jej żywności na obiad, uspokajał: „To przyjąć trzeba spokojnie (...) Pan Bóg czuwa nad nami”. Dziś mieści się tu państwowe Centrum Rehabilitacyjne dla 220 dzieci upośledzonych umysłowo.

S. Eugenia: – Prosiłyśmy władze miejskie o zwrot posiadłości, ale mówiono, że nie, bo to szkoła wzorcowa. 10 lat temu przeżyłam tu szok – w miejscu, gdzie była kaplica, wokół prezbiterium, zrobili toalety dla chłopców. To metody komunistów, żeby zgnoić najświętsze miejsce. Dziś w kaplicy mieści się szatnia, którą pokazuje nam woźna, pani Marianka. Nic nie wie o świętym. – My wsie znaju historię zakładu – przekonuje pani Jarosława (25 lat uczy ukraińskiego). Prowadzi nas do pokoju z balkonem, gdzie umierał ksiądz. To salka rekreacyjna dla sześciolatków uczących się w sąsiedniej klasie. – Kiedyś wisiał tu portret ojca – s. Eugenia ofiaruje nauczycielce obrazek z wizerunkiem świętego. Pani Jarosława wsuwa go za ramkę zdobiącego ścianę widoczku. – Trzeba zapytać dyrekcji, czy można powiesić dużą fotografię – proponuje. Przechodzimy przez zagrzybione pokoje dla najmłodszych wychowanków. Przed wojną był tu nowicjat.

W zwykłej trumnie
W marcu 2001 r. s. Eugenia była świadkiem ekshumacji zwłok założyciela: – Z niepokojem czekałyśmy, co zobaczymy. Pochowany był w ziemi, w zwykłej, zbutwiałej już trumnie. Ciało oplecione przez lipę, która tu rosła, przesunęło się trochę w poprzek. Lekarze odplątywali kości z korzeni. Zachowały się małe, fioletowo-złote kawałeczki ornatu, pompon z biretu, guziki od sutanny z resztkami materiału i sznurek, który ją wykańczał, ziarenka porwanego różańca, nawet gwoździe od trumny. Potem kości były czyszczone w prosektorium, nasze siostry i pielęgniarki moczyły je w roztworze wina i spirytusu i szczotkowały. Na koniec na białym materiale ułożono cały szkielet świętego. Lekarze stwierdzili, że po 80 latach zachowało się go 98 proc. Według obliczeń miał 175–180 cm wzrostu. I duże dłonie.

Konto ss. józefitek lwowskich: PKO S.A. I O w Tarnowie 16 1240 1910 1978 0010 0366 7746

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.