Miasteczko pełne gniewu

Franciszek Kucharczak

|

GN 42/2005

publikacja 14.10.2005 13:23

W miejsce kazania miało być rozważanie Ewangelii w ciszy. Biskup usiadł. – Zemdlał! Biskup zemdlał! – zaczęli się cieszyć stojący opodal kościoła ludzie. W Miasteczku Śląskim od miesięcy trwa awantura o księdza.

Miasteczko pełne gniewu Henryk Przondziono

Księża w białych albach wychodzą z kościoła i długimi szeregami idą w kierunku cmentarza. Wśród nich dwaj biskupi. – „Zdrowaś Maryjo, łaski pełna…” – słychać słowa modlitwy różańcowej. Kiedy przechodzą obok probostwa, w zebranym tłumie zaczyna kipieć. Ludzie wywrzaskują demonstracyjnie: „Święta Maryjo, Matko Boża, módl się za nimi grzesznymi!”. – Pedały! – syczy jedna z kobiet. – Jeszcze się śmieje, baran! – dopowiada druga. – Coś szatańskiego było w tym krzyku, zauważył pan? – powiedział potem jeden z księży. Istotnie, jakaś straszliwa zawziętość opanowała umysły części parafian Miasteczka Śląskiego. Kamieniem obrazy jest były administrator parafii. Ksiądz Grzegorz Dewor został zawieszony w czynnościach kapłańskich za nieposłuszeństwo biskupowi. Mimo tego nie opuszcza plebanii, zagrzewając tłum zwolenników do pikietowania budynków parafialnych. Deklaruje gotowość podporządkowania się biskupowi, ale uniemożliwia dostęp do kancelarii mianowanym na swoje miejsce kapłanom.

W efekcie parafia podzieliła się na „deworian”, czyli zwolenników księdza Dewora, i „zacnych” – jak ci pierwsi z przekąsem nazywają osoby lojalne wobec władzy kościelnej. Deworianie są dumni z własnego protestu. – Walczymy o prawdę – powtarzają. Każdego dnia odnotowują wielkimi cyframi kolejny dzień pikiety. Jest sobota, 8 października – na przykościelnym drzewie widnieje „141”. To mniej więcej tyle samo, co liczba zebranych przed plebanią deworian. Przyszli wszyscy, którzy mogli, bo właśnie na coroczny dzień skupienia mają tu przybyć kapłani całej diecezji gliwickiej. Deworianie jednak nie zamierzają uczestniczyć we Mszy. Stoją, mierząc wzrokiem przybywających duchownych. Na parking zajeżdża bus. – Widzicie, jakimi autami jeżdżą? Pasibrzuchy! – cedzą przez zęby pobożnie wyglądające kobiety.

Nożyce się odzywają
Zaczyna się Msza. „Kapłanów swoich dał nam Bóg, by nas bronili z mocy złego” – niesie się po pełnym księży kościele. Jest też sporo parafian wiernych biskupowi. Deworianie nie przyjmują do wiadomości, że nie wszyscy podzielają ich punkt widzenia. – Ludzie zaczynają widzieć, że to nie idzie w dobrym kierunku. Deworian ubywa po każdej awanturze – mówi wierny biskupowi mężczyzna. Nic dziwnego, że ubywa. Zbuntowani zachowują się arogancko nawet podczas liturgii. Zdarza się, że podczas kazania ktoś przeszkadza księdzu, komentując złośliwie jego słowa. Którejś niedzieli, gdy czytano Ewangelię o kąkolu w zbożu, deworianie ostentacyjnie wyszli z kościoła, a po Mszy przyszli do księdza z pretensjami, że tendencyjnie dobiera czytania mszalne. – Ksiądz nas nie będzie wyzywał od chwastów! – odgrażali się. – Wikary musiał im pokazywać lekcjonarz, że to nie on, tylko liturgia – śmieje się jeden ze świadków tamtego zajścia. – Deworianie rządzą się w kościele, jak chcą – nie kryje oburzenia jedna z kobiet. Opowiada, jak to było.

Kiedyś zakazali jednemu księdzu odprawiać. Ponieważ akurat przyjechał przypadkowo misjonarz i chciał odprawić Mszę, pozwolili mu, ale wikaremu kazali stać z tyłu w koncelebrze. Gdy wikary podszedł, żeby odczytać Ewangelię, buntownicy już biegli do zakrystii z pretensjami o „złamanie umowy”. Innym razem deworianie zamknęli dostęp księżom do zakrystii, sądząc, że kapłani, pozbawieni szat liturgicznych, nie będą mogli odprawić. Księża jednak wzięli stuły z konfesjonałów i ubrali się w alby ministrantów. Msza się odbyła, ale wściekłość deworian wzrosła. W połowie sierpnia doszło do istnej bitwy, bo buntownicy chcieli zablokować kościół. W końcu ulegli. Teraz winę zrzucają na przeciwników. – A ci ludzie, co nas bili, to potem do Komunii szli! – oburza się jedna z deworianek. Na pytanie, dlaczego blokowali kościół, protestuje, że oni tylko księży nie chcieli wpuścić. A dlaczego księżom zakazali wstępu? – Bo my mamy naszego księdza Grzegorza i on tu musi być proboszczem – mówi twardo.

Święty was kopnie
Msza w Miasteczku kończy się, kapłani procesyjnie zmierzają na cmentarz, do grobu księdza Christopha. Wszyscy go tu czczą. Miał się już rozpocząć jego proces beatyfikacyjny, ale wskutek zajść w parafii został odłożony – być może na zawsze. Jedna z kobiet okupujących plebanię, oparta o płot, spogląda na wychodzących kapłanów. – Ksiądz Christoph by musioł stanąć, żeby nimi potrząść. Abo zaroz w ryj kopnąć – mówi ponuro. Nagle między buntownikami poruszenie. Za płotem pojawia się ksiądz Grzegorz. Kobiety patrzą na niego z uwielbieniem.

Dla nich jest absolutnym guru. Nie wierzą, że ma problemy z alkoholem, że daleko mu do ideału kapłana. – Takiego człowieka zniszczyć, swojego pasterza – mówi nabożnie jedna z pań. Po twarzy „pasterza” pełga drwiący uśmieszek. – Bez nerwów. Nie dać się sprowokować – powtarza. – Więcej policji nie mogli ściągnąć – szydzi, spoglądając na stojący opodal radiowóz. – A pan z „Gościa” zapisuje? – zwraca się w moim kierunku. – Czy możemy porozmawiać? – wykorzystuję nadarzającą się okazję. – Ja żadnej redakcji nie odmówiłem – odpowiada ksiądz Grzegorz.

Rozsądnie posłuszny
Niełatwo dostać się na plebanię w Miasteczku. Gdyby nie wcześniejsza rozmowa, nie mielibyśmy szans przebrnąć przez czujki zawziętych okupantek. Z rozmowy robi się jednak konferencja prasowa. Na plebanii są dziennikarze z innych pism, jest nawet kamera. Księdza Dewora otacza sztab popleczników, którzy co chwila przeszkadzają w rozmowie. Ksiądz jednak nie chce rozmawiać bez nich.

Ma wysokie mniemanie o sobie. – Byli tu obaj biskupi, nie próbowali się kontaktować, nie próbowali podejść – mówi swoim flegmatycznym, upozowanym na pobożny, głosem. – Brak dialogu. Ja nie będę trzymał wyciągniętej ręki. Schowałem ją do kieszeni – kiwa głową. Jeden z dziennikarzy chce dowiedzieć się czegoś o rzekomych kulisach odwołania księdza Dewora.

Będąc tyle w Kościele, wiem o nim zbyt wiele, ale obiecałem, że nie będę Kościoła błaźnił – odpowiada wielkodusznie, nie precyzując jednak, komu obiecywał ocalenie Kościoła przed swoją wiedzą. – Ksiądz Grzegorz przyjął karę, żeby nas, parafian, ochronić od kary biskupiej! – wtrąca się ktoś z obstawy. Ksiądz milcząco aprobuje tę wypowiedź. Nie potrafi jednak odpowiedzieć na pytanie, jak się to ma do rzeczywistości, skoro właśnie jego postawa pogarsza sytuację wszystkich. Nie bardzo też radzi sobie z pytaniem o posłuszeństwo, które przyrzekał biskupowi. – Posłuszeństwo tak, ale posłuszeństwo rozsądne, zakładające dobro ludzi, do których zostałem posłany – odpowiada wreszcie. Gdy drążę sprawę wartości posłuszeństwa w Kościele, jeden z obecnych nie wytrzymuje. – Posłuszeństwo? Panie! To już nie średniowiecze. Za pięćdziesiąt lat tym posłuszeństwem będziemy się podcierać! – wykrzykuje.

Zgiełk narasta. Ksiądz uważa, że to przez odwołanie go z funkcji dobro parafii ucierpiało. – Do kościoła chodzi teraz o jedną trzecią mniej, jeszcze mniej wrzuca kolektę, nie kontynuuje się remontów… – wylicza. – Przecież to skutek księdza uporu – wchodzę w słowo. – Czy takie rzeczy i to, że ludzie obrzucają obelgami księży, to dobry owoc? – pytam. – Tak – odpowiada ksiądz.

Podobnie nielogiczne są odpowiedzi przy sprawie okupacji plebanii. – Ksiądz chce odejść, ale my księdza nie wypuszczamy! – unoszą się honorem deworianie. Ksiądz nie zaprzecza, ale nie umie wytłumaczyć, dlaczego w takim razie nie zwraca się o pomoc do policji. Ostatecznie ujawnia rzeczywistą przyczynę swojej postawy: – Ja sobie nie życzę idiotycznych dekretów! – mówi poirytowany.

Wreszcie wszyscy mają dosyć. Ksiądz wstaje. – Chwała Ojcu i Synowi, i Duchowi Świętemu… – rozpoczyna modlitwę. Jakoś dziwnie brzmią w tym pełnym nienawiści miejscu słowa o chwale Boga. Podobnie jak ten demonstracyjny wrzask modlitwy maryjnej. Podobnie jak cowieczorne „apele jasnogórskie”, w których deworianie nie modlą się „za”, lecz „przeciw”, podobnie jak ingerencje w liturgię i blokowanie kościoła. A jeszcze niedawno Miasteczko Śląskie było spokojną, pełną bogobojnych ludzi miejscowością. Co się z nimi stało?

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.