Kościoły muszą się nawracać

rozmowa z o. Stanisławem Celstynem Napiórkowskim OFMConv

|

GN 04/2006

publikacja 18.01.2006 09:49

O dialogu z luteranami, pobożności maryjnej i ekumenizmie w Polsce z ojcem Stanisławem Celestynem Napiórkowskim OFMConv rozmawia ks. Tomasz Jaklewicz

Kościoły muszą się nawracać ks. Tomasz Jaklewicz

Ks. Tomasz Jaklewicz: Ojciec Profesor jest specjalistą od Maryi i od Lutra. Dziwny zestaw. Jak do tego doszło?
O. Stanisław Celestyn Napiórkowski: – Po ludzku myśląc – przypadkowo; człowiek wierzący powie – opatrznościowo. Zostałem wysłany na studia, by przygotować się do służby dziedzictwu św. Maksymiliana. Byłem zafascynowany maryjnością założyciela Niepokalanowa. Już jako żółtodziób głosiłem referaty o Matce Bożej. Kiedy zaczynałem studia doktoranckie na KUL-u w 1959 roku, ekumenistów właściwie jeszcze tam nie było. Studiowałem u ojca Ludwika Krupy, bernardyna, teologa tradycyjnego. Kiedyś szedłem na przechadzkę po obiedzie (szukałem właśnie tematu pracy doktorskiej). Spotkałem mojego promotora, który krzyknął z daleka w moją stronę: „Ojciec, mamy temat – »Mariologia a ekumenizm«”. Zawirował mój świat. Nikt nie był w stanie przewidzieć, jak to się skończy.

Czy ojciec Krupa wydał ten okrzyk już pod wpływem Soboru Watykańskiego II?
– To było jeszcze przed soborem, ale sobór już wschodził. Jan XXIII wskazał ekumenizm jako jego temat priorytetowy. Podjąłem więc zagadnienie „Mariologia a ekumenizm”. Ograniczyłem zainteresowania do protestanckiej krytyki dogmatu o wniebowzięciu. Źródła rozprawy miały charakter wybitnie antykatolicki. Nie byłem przygotowany na takie zderzenie. Na moim uniwersytecie, a także szerzej – w Polsce – nie było katolickich specjalistów od protestantyzmu. Trzeba było samemu kaleczyć sobie palce i nabijać guzy. Odkryłem, że ewangeliccy krytycy mariologii katolickiej mają sporo racji, ale też, Bogu dzięki, nie we wszystkim mają rację.

Katolik może się oburzyć. Jest przekonany, że protestanci nie uznają Maryi.
– Luteranie przyjmują Boże Macierzyństwo i dziewicze macierzyństwo Maryi. Luter mówił, że Matce Najświętszej należy się najwyższa część. Napisał piękny komentarz do Magnificat. Prawdą jest natomiast, że luteranie wzdrygają się przed wzywaniem Matki Najświętszej. I w tym sensie nasi wierni mają rację.

Czego katolicki czciciel Maryi może się nauczyć od Lutra i protestantów?
– Przede wszystkim promocji Chrystusa w swojej duchowości. Zdarza się bowiem w naszej pobożności, że tak bardzo koncentruje się ona wokół Matki Najświętszej, że pozostawia w cieniu Chrystusa. A w Ewangelii czytamy: „Pójdźcie do Mnie wszyscy, którzy utrudzeni i obciążeni jesteście, a Ja was pokrzepię” (Mt 11,28). Pan Jezus wzywa do siebie, a apostołowie pobożności maryjnej przemilczają to, nawołują tylko (niemal tylko) do Matki Najświętszej. Przekonują przy tym, że tak jest lepiej. Wobec takiego doświadczenia trzeba przystanąć, by przeprowadzić poważny rachunek sumienia. Boże kochany! Pan Jezus tak wiele uczynił, byśmy uwierzyli w Jego miłość, bezpośredniość, przystępność, łaskawość, miłosierdzie...; tak wyraźnie uczy nas modlitwy do Ojca i wzywa do siebie... Protestancki protest może być dla nas łaską przyzywającą do przemyślenia problemu. Możemy wiele uczynić dla pięknej promocji Pana Jezusa w naszej pobożności maryjnej.

Ojciec spotykał się z zarzutami, że jako katolicki teolog atakuje pobożność maryjną pod wpływem protestantów.
– Rzeczywiście. Zdarzało się, że już samo stawianie pytań co do teologicznej poprawności niektórych naszych pieśni czy modlitw maryjnych postrzegano jako uleganie wpływom protestantyzmu. Oczywiście – nie chodziło i nie chodzi o atak, lecz o zatroskane i krytycznie życzliwe patrzenie na coś, co się kocha i na czym zależy. Jak wychowanek Niepokalanowa i franciszkanin mógłby być przeciwko kultowi Matki Bożej?! Żeby nie pozostawać w sferze stwierdzeń ogólnych, zauważmy, że wydaje się wciąż książki np. św. Alfonsa Liguoriego czy św. Bernarda z Clairvaux bez odpowiedniego komentarza. A potrzebne są pewne uwagi krytyczne, bo tam sprawiedliwości Boga i Chrystusa przeciwstawia się miłosierdzie Maryi. Można wysunąć wniosek, że lepiej się uciekać do Matki Bożej niż do Chrystusa. Wprost i bezpośrednio Święci autorzy tego nie czynią, jednak dość wyraźnie to zakładają i to popularyzują. Boże! Czy nie krzywdzimy naszych kochanych Świętych Apostołów Maryjnych – powielając ich teksty bez odpowiedzialnego doboru i bez dopowiadania młodszym słowem Kościoła? Przecież oni nie otrzymali łaski bycia na soborze; nie zasmakowali radości lektury adhortacji Pawła VI o kulcie maryjnym i encykliki Jana Pawła II „Matka Odkupiciela”. Oni mają prawo oczekiwać od nas, byśmy wznawiając ich stare książki, odmładzali je jakoś odnowioną świadomością Kościoła. Ej, rozliczą nas kiedyś nasi święci Ojcowie, rozliczą... Zapytają, w jaki to „mądry” sposób gospodarzyliśmy ich duchową spuścizną.

Wielu ludzi zostało wychowanych w takiej pobożności. Jak ich przekonać do tej teologicznej korekty?
– Trzeba oczywiście dużego taktu, zrozumienia i cierpliwości dla ludzi inaczej uformowanych. Nikt jednak nie zwolni przewodników w Kościele od wytyczania właściwych ścieżek. Jeśli pasterz czy teolog przywołują biblijny obraz Boga i Chrystusa, to nic złego nie czynią. Wprost przeciwnie: – Grzeszyłbym przeciwko swemu powołaniu, gdybym na to nie zwracał uwagi.

To, o czym mówimy, jest konkretnym przykładem, do czego prowadzi ekumenizm.
– Tak, zetknięcie się z innym stanowiskiem budzi nowe myślenie; zwraca uwagę na coś, czego dotąd nie zauważałem.

...

Czy ekumenizm przeżywa dzisiaj kryzys?
– Jest faktem, że w pierwszych latach po Soborze Watykańskim II był entuzjazm, radość. Teraz, po 40 latach, ta euforia gdzieś zginęła. Ja bym jednak nie mówił o kryzysie. Rzecz ma się następująco: zrobiliśmy szalenie dużo…

My, czyli kto?
– Kościoły chrześcijańskie. Zaprzyjaźniliśmy się, rozmawiamy, rozwija się kilkadziesiąt dialogów międzykościelnych, podpisaliśmy różne dokumenty, modlimy się razem. Przestaliśmy się dziwić, że się razem modlimy. I teraz nie bardzo wiemy, co dalej robić, bo tyle już zrobiliśmy. Tak daleko zaszliśmy, że pojawia się pytanie: dokąd teraz? Jest to kryzys osiągnięć, kryzys wzrostu.

Jesteśmy bliżej siebie, więc pojawia się lęk przed rozpłynięciem się w nieokreślonej całości.
– Stajemy przed problemem: gdzie przebiegają granice między zacieśnianiem pięknej międzykościelnej wspólnoty a zatracaniem tożsamości, której trzeba strzec. Te granice nie są do końca określone. Niektórzy mówią: „Dalej już pójść nie możemy”. Czy to jest pewne? Niekoniecznie. Mówi się słusznie o potrzebie nawracania się Kościołów. Nawracania do Chrystusa, do Ewangelii. Bo można tak strzec własnej tożsamości, że się popada w konserwatyzm. Można oczywiście grzeszyć w drugą stronę, czyli przez brak odpowiedzialności.

Na czym polega ten brak odpowiedzialności?
– Na postawie: „A, wszystko jedno: protestant, prawosławny czy katolik. Żyjemy przecież w dobie ekumenizmu!”.

Mówi się, że tendencje konserwatywne narastają, czy Ojciec zgadza się z tym?
– Tak, narastają. Zarzucają mi nieraz, że rozbijam Kościół, że szkodzę, że jestem współczesnym modernistą. Mówię to, czego uczył sobór, co mówi Jan Paweł II, ale pewne środowiska konserwatywne twierdzą, że to właśnie znaczy zdradę.

Jakie jest źródło takich postaw?
– Często lęk. Jak gdyby to wszystko od nas zależało, a nie od Ducha Świętego. Tymczasem trzeba pozwolić prowadzić się Duchowi Świętemu. Nawrócić się na ryzyko pójścia, tam dokąd Chrystus nas prowadzi. My nie do końca wiemy, dokąd idziemy w ekumenizmie, o tym mówił sobór, przypominał to Jan Paweł II. Jaki będzie kształt tej przyszłej jedności? Nie wiemy. Idziemy w zawierzeniu i w trosce, by dać się prowadzić Bożemu Duchowi.

Można odnieść wrażenie, że dialog ekumeniczny potrzebny jest tylko teologom. Czy jest jakieś przełożenie na życie zwykłych chrześcijan?
– Wygłosiłem kiedyś referat w Toruniu na temat zasad dialogu między Kościołami. Po wykładzie urzędnicy miejscy obsiedli mnie, prosząc o ten tekst: „Proszę Ojca Profesora, te zasady, wypisz, wymaluj, pasują do naszej rady miejskiej. Ludzie nie potrafią rozmawiać ze sobą. Ojciec tłumaczy, że do istoty dialogu należy życzliwe, uważne słuchanie drugiego. A przecież u nas prawie nikt nikogo nie słucha, tylko sam »nadaje« i sam innych przekonuje, żeby jego zwyciężyło”. Musiałem im dać swój referat o metodologii dialogów międzykościelnych, aby uczyła się na nim Rada Miejska w Toruniu. Podobnie było w Zgierzu, na spotkaniu KIK-u. Im też mówiłem, jak Kościoły owocnie rozmawiają ze sobą na różne trudne tematy. Słuchali z wypiekami na twarzach. Stwierdzali, że ta mądrość jest potrzebna również w małżeństwie, w rodzinie: – Chcieć drugiego zrozumieć. I to wcale nie oznacza ducha kapitulacji. Przeciwnie, to wejście na sprawdzoną ścieżkę sukcesu.

Czyli słuchając życzliwie innych, nie tracę nic ze swego.
– W grupie dialogu katolicko-luterańskiego, w której uczestniczyłem, był luteranin ze Strasburga, prof. Harding Meyer, solidny, mądry człowiek. Kiedy go życzliwie słuchałem, wielokrotnie musiałem mu przytaknąć. Czasem się dziwiłem, że sam czegoś wcześniej nie zauważyłem. Podobne spotkania mnie ubogacają. Czasem trzeba będzie coś oczyścić na moim podwórku. Protestanci zwrócili uwagę na zniekształcony obraz Boga w naszej ludowej pobożności. Moje katolickie uszy słuchały najpierw z oburzeniem, ale potem, kiedy zacząłem uważnie czytać teksty niektórych pieśni maryjnych, nie mogłem nie przyznać racji.

Czy również niekatolicy uczą się czegoś od nas?
– Byłoby nam miło, gdyby z ich strony pojawił się analogiczny sygnał.

Czy Ojciec zna jakiś przykład?
– Luteranie w Polsce, jako mniejszość, nie mają takiej wewnętrznej siły, by głośno o tym mówić. Ale stwierdzam – by dać przykład – że już od kilkudziesięciu lat w środowisku protestanckim, w którym się obracam, nikt publicznie nie mówi, że uprawiamy bałwochwalstwo maryjne. Bracia luteranie w USA i Niemczech w dialogach z nami stwierdzają, że w protestach przeciwko tradycyjnej pobożności katolickiej posuwali się za daleko, że Maryja jest nie tylko katolicka, ale także ewangelicka, że oni, ewangelicy, są również wezwani, by sławić Matkę Pana. W Niemczech powstało ewangelickie stowarzyszenie, które zabiega o wyraźniejsze miejsce Matki Pana w ewangelickiej pobożności; w mojej katolicko-luterańskiej komisji dialogu na forum światowym bracia luteranie przyznali, że mogliby uznać prymat papieski; dodali zastrzeżenie: „gdyby on został ewangelicznie zinterpretowany” – to ogromny krok do przodu. Podobne zbliżenia ze strony braci ewangelików można wskazać w ich nauczaniu o świętej Eucharystii, posługiwaniach kościelnych itd.

Co udało się w Polsce osiągnąć w dialogu ekumenicznym?
– Wydarzeniem na skalę światową było podpisanie w 2000 r. wspólnej deklaracji o chrzcie przez siedem Kościołów chrześcijańskich. Zwierzchnicy tych Kościołów uznali nawzajem ważność chrztu udzielanego w swoich wspólnotach. Staliśmy się w Polsce pionierami w praktycznym pokonywaniu kolejnej przeszkody na drodze do jedności. Teraz reprezentanci Kościołów opracowują temat małżeństw mieszanych (małżonkowie są różnych wyznań). Najciekawszy dokument na ten temat istnieje już we Włoszech. Wypracował go Episkopat Włoch wraz z synodami waldensów i metodystów. Dokument jest piękny, pełen szacunku dla każdej strony. Aż się serce raduje! Przyjmuje się, że o tym, w jakim Kościele dzieci będą ochrzczone i wychowane, decydują małżonkowie. Duchowni mają im pomóc to rozstrzygnąć w sposób dojrzały, ale mają uszanować ich decyzję. Czy uda się wypracować u nas takie porozumienie? Jeśli udało się we Włoszech, za zgodą Jana Pawła II…, miejmy nadzieję.

Niektórzy obawiali się, że papież Benedykt XVI przyhamuje działania ekumeniczne. Tymczasem właśnie ruszył na nowo dialog katolicko-prawosławny.
– Kard. Ratzingera postrzegaliśmy przez lata w zestawieniu z Janem Pawłem II. Obaj dźwigali inną odpowiedzialność. Kard. Ratzinger miał święty obowiązek pilnowania hamulca w autobusie Kościoła. I rozważnie hamował. W porównaniu z motorem kościelnego autobusu, czyli Papieżem, denerwował niekiedy i budził sprzeciw, ale on pełnił swój obowiązek. Teraz ten sam człowiek stoi przy motorze. Trudno wskazać człowieka tak zorientowanego w teologii jak on, kogoś tak otwartego i zarazem tak mocno zakorzenionego w tradycji. Nie wyobrażam sobie teologii dzisiaj bez ekumenizmu, ani życia w Kościele bez otwarcia ekumenicznego.

O. Stanisław Celestyn Napiórkowski
Jest franciszkaninem konwentualnym („czarnym”). Długoletni profesor teologii dogmatycznej KUL i seminarium franciszkanów w Łodzi. Wykształcił całe pokolenia teologów w Polsce. Specjalizuje się w mariologii (nauce o Maryi), ekumenizmie, teologii luterańskiej. Działa w komisjach ekumenicznych w Polsce i w świecie (w latach 1976–1984 w komisji dialogu katolicko-luterańskiego na forum światowym). Dziś już na emeryturze, ale wciąż pełen ekumenicznej pasji, franciszkańskiej prostoty i humoru.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.