Mocny Kościół ze słabych grzeszników

ks. Artur Stopka i Marcin Jakimowicz

|

GN 22/2005

publikacja 31.05.2005 14:08

Rozmowa z arcybiskupem przemyskim Józefem Michalikiem, przewodniczącym Konferencji Episkopatu Polski.

Mocny Kościół ze słabych grzeszników Henryk Przondziono

Ks. Artur Stopka i Marcin Jaki-mowicz: – Media coraz częściej cytują jedne z ostatnich słów Jana Pawła II: „Szukałem was, teraz przyszliście do mnie”. Czy to „szukanie” nie jest podstawowym zadaniem kapłana?
Abp Józef Michalik: – Tak, myślę, że tak. To szukanie Boga i drugiego człowieka jest esencją kapłaństwa. Ksiądz wychodzi, szuka, stara się budować mosty, jednać ludzi z Bogiem. Szukaniem jest już sama chęć przebywania z drugim, posługa słowa, modlitwa za drugiego człowieka.
Jan Paweł II miał łatwość obcowania z młodzieżą. Był naturalny, kochał ją. A po jego śmierci wielu próbuje naśladować te gesty, ale z opłakanym skutkiem. Można się tego nauczyć, czy trzeba mieć to we krwi?
Trzeba być prawdziwym, czyli naturalnym, to jasne. Ksiądz musi być autentycznie nastawiony na drugiego człowieka. Kapłaństwo bez tego zainteresowania byłoby nieporozumieniem, rozminięciem się z jego istotą. Wielką tajemnicą Papieża było to, że był autentyczny wobec wszystkich ludzi, nie tylko młodych. Był wolny wobec siebie – nie przejmował się sobą, ale zawsze drugim człowiekiem. Przecież gdy na początku lat osiemdziesiątych rozpoczynały się światowe dni młodych, bardzo wielu odradzało mu ten pomysł. Mówili: Ojcze Święty, to zbyt wielkie ryzyko, oni nie przyjdą. Nikt nie jest w stanie zwołać tylu młodych. Lepiej zostawić to, nie ruszać... A Papież wysłuchał ich uważnie, a później, w niedzielę, w czasie modlitwy „Anioł Pański”, powiedział: zapraszam wszystkich na spotkanie, będą to światowe dni młodych. Zrobił swoje. Szedł pod prąd. I zbytnio nie przejmował się, czy przyjadą miliony czy jedynie garstka. Bardzo ufał ludziom...

Nie ma Ksiądz Arcybiskup wrażenia, że polscy księża za mało ufają ludziom? Po śmierci Papieża niektóre kościoły pozamykano na cztery spusty, mimo że ludzie chcieli się w nich pomodlić...
– Ja mam widocznie inne szczęście w życiu – spotykam się z otwarciem zarówno Kościołów, księży i ludzi. Widziałem, co działo się u mnie, w Przemyślu. Tłumy ludzi, którzy długo modlili się w kościołach. Chcieli być do dwunastej? Byli do dwunastej. Nikt im nie przeszkadzał. Możliwe, że jakiś ksiądz nie dotrwał, nie odpowiedział na znak czasu, ale ja widzę w księżach więcej dobra niż zła.

Ze strony jednego z biskupów pojawił się zarzut, że całe polskie duszpasterstwo oparte było jedynie na Janie Pawle II, że on właściwie robił za nas tę robotę.
– Trudno sobie wyobrazić Kościół katolicki i biskupów, którzy nie słuchają Papieża, nie opierają duszpasterstwa na jego wskazaniach. I dlatego nawet jeśli Jan Paweł II robił coś za nas, czy z nami, to tylko dziękować Panu Bogu! Jeśli to wydaje dobre owoce, to chyba nie jest tak źle? Przeżyliśmy świadectwo Bożego człowieka. Prawdopodobnie, gdyby został w Polsce, to byśmy go nie zauważyli, ale ponieważ został wyniesiony przez Ducha Świętego na rzymską Stolicę Piotrową i inni zaczęli go doceniać, wrócił do nas w inny sposób. To dzięki niemu świat i Kościół zauważył (a może i zaczął cenić) duszpasterstwo polskie, którego uosobieniem byli kardynałowie Karol Wojtyła i Stefan Wyszyński.

Czy zapamiętał Ksiądz Arcybiskup jakieś jego słowa, anegdoty?
– Tak, bardzo liczne. Kiedyś spotkałem go w Castel Gandolfo, gdzie przyjechał po kolejnej swojej operacji. Podszedłem i zagadnąłem: Ojciec Święty nieźle wygląda po tej operacji. A on z błyskiem w oku rzucił: To daj się zoperować. Miał niesamowite sytuacyjne poczucie humoru.

A teraz, gdy go zabrakło?
– Świat się nie skończył. Kochamy go jeszcze bardziej, chociaż inaczej. Będziemy z jego przemyśleń i świadectw czerpać inaczej niż dotąd. Może głębiej?

W dniach śmierci Papieża media hucznie zapowiadały wielką duchową przemianę narodu, teraz coraz częściej słychać głosy, że to trwało tylko kilka dni, więc się nie liczy. Jak to jest: liczy się czy nie?
– Liczy się. Jeśli u wielu milionów Polaków zaistniała choćby chwila refleksji, to posługa Papieża nie poszła na marne. Ja nigdy nie czekam na jakieś wielkie spektakularne akcje. Cieszę się z malutkich promyczków dobra. A nawrócenia dokonują się przecież tak głęboko w sercu, że są niedostępne nie tylko gazetom, ale często i spowiednikom. Dopiero życie wieczne pokaże, kiedy dotarła do nas łaska Boża.

Mała Tereska peregrynuje po Polsce. Czy jest ona Księdzu Arcybiskupowi bliska?
– Tak, to genialna, oryginalna droga: odkrycie tego, że małe, niepozorne gesty zbliżają do nieba. Teresa pokazuje, że każdy może się uświęcić. Skoro nawet podniesienie szpilki z podłogi może prowadzić do gestu miłości, uwielbienia, to każdy może spróbować. Jest wielu świętych gigantów, a ona taka malutka, skromna...

A którzy Święci są Księdzu najbliżsi?
– Od dziecka bliski jest mi święty Piotr. Z dnia na dzień coraz bardziej odkrywam też świętego Józefa. Bardzo bliski jest mi ks. Jan Balicki – wielka nieodkryta święta postać, prosty ksiądz, ukazujący pokorę jako drogę do nieba, drogę do Boga i do człowieka. Każdego dnia zapisywał w swym dzienniczku dwa, trzy zdania: „Dobrze, Panie, żeś mnie upokorzył, bo...” (i tu wymieniał sytuacje, których doświadczył w tym dniu). I następnego dnia znowu: „Dobrze, Panie, żeś mnie upokorzył, bo...”. Człowiek, który wielu nawracał, godzinami siedział w konfesjonale w katedrze. Bardzo bliski jest mi Dobry Łotr. Mam Świętych na różne okazje!

„Katolik ostatniej szansy”…?
– Tak (śmiech). Dlatego nie tracę nadziei na nawrócenie własne oraz tych „łotrów” współczesnych, którzy teraz niszczą Boga w sercach i biją nas po głowach, i wcale nie przejmuję się tymi uderzeniami; żal mi tych ludzi. Mam nadzieję, że dobry łotr przyjdzie im z pomocą.

Dlaczego Pan Jezus chciał zbudować Kościół na kimś tak słabym jak Piotr? Spał na górze Tabor i w Ogrójcu, wyszedł z łodzi na środku jeziora, ale zaczął tonąć, zaparł się Jezusa, nie chciał, by umył mu nogi, a wcześniej upomniał Go: „nigdy nie przyjdzie to na Ciebie”…
– Ale on kochał naprawdę. To był bardzo autentyczny człowiek, który nie wstydził się swego kulejącego człowieczeństwa, swych porażek. On bardzo kochał Pana Jezusa: powiedział to trzykrotnie. Chciał czynić dobro, ale często mu nie wychodziło. Wstawał i kochał dalej. Płakał, uciekał, ale wracał. A jak zabrakło Piotrowej wierności, to z pomocą przyszła wierność Jezusowa. Bóg potrafi ze słabych grzeszników zbudować mocny Kościół. To zadziwiające.

À propos słabości: stworzy Ksiądz Arcybiskup komisję do badania teczek księży?
– Nie. Myślę, że nie mamy ani takiej potrzeby, ani kompetencji prawnych pozwalających nam dotrzeć do prawdziwych sprawców zła. To przekracza możliwości Kościoła. Nie myśmy tworzyli te teczki i nie my powinniśmy decydować w tych sprawach. Nie chcemy niczego zamazywać, ukrywać, chronić. Lepszą jest rzeczą otwarcie się na prawdę. Ona obroni się sama, nie boję się. To Kościoła nie zniszczy. Godzina prawdy jest zawsze godziną łaski dla Kościoła. Jeśli ten czy ów odkryje się i przyzna, że był złamany, to będzie wielka łaska. Nie boję się tego. Zawsze cierpienie jest otrzeźwieniem, łaską, a jest jeszcze większym błogosławieństwem, ilekroć jest niesprawiedliwe. Bo my przecież mamy cieszyć się z prześladowania, trudności.

Nie boi się Ksiądz Arcybiskup, że za 10 lat kościoły polskie będą puste?
– Nie. Boję się tylko grzechu, fałszu w przeżywaniu wiary. To, myślę, powoduje odejście ludzi z Kościoła. Tradycyjne chrześcijaństwo, jeśli jest autentyczne, przetrwa, a to, co powierzchowne, runie. Nie boję się prostoty: przecież na przykład Żydów w czasie ostatniej wojny ratowali najczęściej prości ludzie, nie tylko intelektualiści. Prości ludzie oddawali za nich swe życie, na przykład Ulmowie z Markowej. To oni wystawiają nam wszystkim świadectwo wiary.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.