Klucz do nieba

Brabara Gruszka-Zych

|

GN 14/2005

publikacja 30.03.2005 21:44

Jadwiga Krypajtis, kiedy spotkała siostrę Faustynę miała 23 lata. Dziś 93. Ostatnio coraz częściej pali przy łóżku gromnicę. Na szafce widać ślady stearyny. - Ale wciąż wracam do życia i mówię o Bożym Miłosierdziu. Może po to Pan Jezus mnie jeszcze zatrzymuje? – mówi.

Klucz do nieba Z fotografią obrazu Jezusa Miłosiernego podarowaną przez s. Faustynę. Henryk Przondziono

Z okna mieszkania przy Piwnej widziała, jak nadchodzą. Od strony Ostrej Bramy. Dwie postacie. Jedna w odciętym w pasie płaszczu i kapelusiku – koleżanka z sodalicji, też Jadzia, Malkiewiczówna. Druga, w ciemnym habicie, to ta zakonnica polecona przez ks. Sopoćkę. Szybko wkładała kapelusz i zbiegała po schodach, żeby czekać na ulicy. Oczy zakonnicy nie wyróżniały się niczym szczególnym. Ale przecież widziała nimi coś więcej. Postać Jezusa Miłosiernego.

Zwykła siostrzyczka
– Pierwsze spotkanie? Właściwie dopiero teraz coś o nim wiem. A przedtem to myślałam – zwykła siostrzyczka, bardzo skromniutka, równa ze mną, wtedy byłam wyższa, teraz straciłam dziesięć centymetrów. I jakaś taka zalękniona w wypowiedziach. Taki nikły uśmieszek miała, ale w ogóle była bardzo poważna, ciągle zamyślona. Widocznie przemyśliwała to wszystko, co Pan Jezus do niej mówił. Przeciętna, jakby pani ją zobaczyła, to by pani nie uwierzyła, że to wspaniała postać. Na tych obrazkach to jej twarzyczka jest taka wyretuszowana. Nie była taka delikatna, subtelna jak tu, może nawet toporna – pokazuje wizerunek s. Faustyny.

W dniu kanonizacji św. Faustyny Jadwiga dawała świadectwo w kościele w Kaliszu. Nagle podszedł do niej ksiądz: „W tej chwili Ojciec Święty wypowiedział słowa, że s. Faustyna jest świętą. Czy pani wie?”.
– Dopiero wtedy wróciło do mnie to pierwsze spotkanie, naprawdę je przeżyłam.

Aktorka w sodalicji
Kiedy skończyła siedem lat, stryjenka zabrała ją na próbę katolickiego teatrzyku św. Genezjusza przy Sodalicji św. Piotra Klawera. Spodobało jej się tam i została chyba najmłodszą aktorką Wilna. Dochód ze spektakli przeznaczali na misje.

Już w gimnazjum, z żoną słynnego dr. Pelczara, chodziła na oddziały onkologiczne wileńskich szpitali czytać chorym fragmenty książek. A jako osiemnastolatka zdecydowała, że zdaje do szkoły dramatycznej. Żeby zaoszczędzić i nie płacić artystom, którzy przychodzili reżyserować ich sztuki. Jej nazwisko nobilitowało teatrzyk, bo przez 10 lat Jadzia Meyerówna była aktorką słynnej „Reduty” na Pohulance.

– W czasie studiów, na przełomie lat 1934 i 1935, należałam do Sodalicji Mariańskiej Pań Nauczycielek. Spotykałyśmy się raz w miesiącu przy Zamkowej 4, w rezydencji abp. wileńskiego Romualda Jałbrzykowskiego. Najpierw była Msza, potem konferencja formacyjna. Głosił je ks. Michał Sopoćko, profesor Uniwersytetu Stefana Batorego. Bywał też w naszym domu na Piwnej.

Z przedpokoju
Na jednym ze spotkań ks. Sopoćko zapytał, czy któraś z sodalisek zaprowadzi do znanego portrecisty Eugeniusza Kazimierowskiego młodą zakonnicę – Faustynę. Przyznał, że jest jej spowiednikiem, że siostra miała objawienia i artysta, według jej wskazówek, ma namalować obraz Jezusa Miłosiernego. Zgłosiła się Jadzia Malkiewiczówna, mieszkająca na Antokolu, niedaleko klasztoru.

– Mieszkanie Kazimierowskiego było blisko mnie, na ul. Rossy prowadzącej do cmentarza. Czekałam na nie na Piwnej. Zaraz po wejściu malarz zaprosił siostrę do pracowni, my czekałyśmy w przedpokoju. Ale drzwi były otwarte i słyszałyśmy, jak opowiada, jak to widzenie przebiegało. Malarz zrobił na papierze wstępny szkic, a z boku notatki. Przy pożegnaniu wyznaczył dzień, kiedy mamy znów przyjść. Tak się zaczęło nasze odprowadzanie. Siostra ciągle była niezadowolona z efektów jego pracy. To widzenie było trudne do wypowiedzenia. Malarz uwzględniał wszystkie jej uwagi, ale się denerwował, bo już się zdawało, że obraz skończony, a tu siostra, że jeszcze. Zwracała uwagę na każdy detal. Że ręka Chrystusa ma być nie w powietrzu, ale na tle postaci. Aż któregoś dnia oznajmiła, że koniec z poprawkami, bo miała widzenie i Pan Jezus powiedział, że są nieistotne. Najważniejsze będą łaski Boże spływające z obrazu na modlących się.

Na prośbę s. Faustyny wezwano fotografa, który zrobił zdjęcie ukończonego dzieła. Dwie odbitki w dowód wdzięczności dostały obie Jadzie. Zdjęcie obrazu z dedykacją „Dla Jadzi”, napisaną przez samą siostrę, podarowała córce, mieszkającej w Jaśle. Drugie, oprawione przez męża w drewnianą ramkę, trzyma do dziś nad łóżkiem. Razem z obrazem Matki Bożej Ostrobramskiej, zwanej Matką Miłosierdzia.

W Ostrej Bramie
– Proszę pani, byłam bardzo wierząca, byłam sodaliską, a jednak podchodziłam do tego z pewną rezerwą. Myślałam, że siostra może przesadza, że jej się zdawało. Bo teraz wszystko się wyjaśniło, a wtedy było na gorąco. Przecież nawet ks. Sopoćko miał wątpliwości, żądał przebadania siostry przez psychiatrów. Dopiero jak zobaczyłam obraz, to się we mnie obudziła wiara, że to, co siostra mówi, jest wielkie i prawdziwe. Bo ten obraz coś w sobie ma.

Na Triduum Paschalne w 1935 r., za sprawą ks. Sopoćki, wystawiono Jezusa Miłosiernego w Ostrej Bramie. W oknie, po lewej stronie Matki Bożej. I Jadzia, wracając z pracy w biurze ksiąg towarowych w hurtowni polskiej przy ul. Zawalnej, zobaczyła obraz z ulicy. Mszę odprawiał ks. Sopoćko. Po świętach ksiądz przeniósł go do kościoła św. Michała. Potem trafił do refektarza ss. bernardynek. W czasie wojny wywieziono go do Grodna. W 1958 r., na dwadzieścia lat, Kongregacja Świętego Oficjum wydała zakaz szerzenia kultu Miłosierdzia Bożego w formach podanych przez s. Faustynę.

– Od początku bardzo gorąco się przed tym obrazem modliłam. Kiedy bolszewicy weszli do Wilna, aresztowali mojego męża Józefa i wywieźli do Workuty. Był profesorem muzyki i śpiewu w Wyższej Szkole Muzycznej. Zostałam z czwórką dzieci. Nie było za co żyć, to sprzedawałam powoli całe mieszkanie. Także fortepian Steinwaya. Mąż trafił do kopalni. Innym głowy urywało, męża to ominęło i wrócił... To dzieci wymodliły przed obrazem Bożego Miłosierdzia. Miłosierdzie ratowało nas od głodu i chłodu. Każde dziecko przechodziło wszystkie możliwe choroby. Cud, że przeżyły. Kiedy zobaczyły ojca po ośmiu latach, to też był cud. A fotografia Jezusa Miłosiernego cudownie ocalała z pożaru naszego domu przy Bobrujskiej w Wilnie.

Nocne czuwania
Po wojnie Krypajtisowie przenieśli się do Warszawy. Kiedyś, podczas kolędy, ksiądz zauważył fotografię św. Faustyny. Zaczął wypytywać, dlaczego jest jej bliska. Zaprosił do wygłoszenia świadectwa w kościele. Potem posypały się kolejne zaproszenia. Dziś już nie ma sił, by jeździć i opowiadać o tamtym spotkaniu. Za to odwiedzają ją znajomi z parafii św. Łucji z Rembertowa. Od 6 lat mieszka tu u córki Elżbiety. A kiedy idzie do kościoła, to wszyscy się kłaniają, zagadują. I proszą o modlitwy za siebie i bliskich. Bo wiedzą, że Jadwiga dużo się modli. Teraz, kiedy trudno jej chodzić, siedzi w swoim pokoju i patrzy na zdjęcia. Mąż Józef pochowany na Powązkach. Mama Tekla – też tam leży. I siostra Zosia – sanitariuszka w powstaniu warszawskim. Czasem w ciągu dnia wpadają prawnuki, dzieci wnuczka Marcina. Za to w nocy ma idealną ciszę. I właśnie wtedy, między pierwszą a trzecią, budzi się, czując, że ktoś ją chwyta za ramię.

– Myślę, że się Panu Jezusowi podoba to moje czuwanie, bo apostołowie pozasypiali, a ja się modlę i proszę, żeby dobro zwyciężyło, o zdrowie dla znajomej Zosi, co jej odjęli piersi... Koronkę do Bożego Miłosierdzia i Różaniec, co przez lata odmawialiśmy go z mężem... Taka się czuję rozrzewniona, wcale nie senna. A to środek nocy, czasem słyszę chrapanie zięcia.

Kiedy jest w lepszej formie, córka zawozi ją do brata Bronisława, do warszawskich jezuitów. Zakonnik maluje obrazy Jezusa Miłosiernego i chce, żeby je oceniła. – Podarował mi jeden z tych obrazów, oddałam go do naszego kościoła i wciąż się dziwię, jak te promienie pięknie namalował, że tak jaśnieją.

Znaleziony klucz
– Całe moje życie to rzeczy niezwykłe. Śmierci się nie boję. Zawsze trwałam przy Bogu, wierzyłam, że nic się nie stanie bez Jego woli. Kiedy męża zabrali, nie pytałam „dlaczego”, ale modliłam się, żeby wytrwać. To może i Pan Jezus będzie dla mnie łaskawy? Najważniejsza w życiu jest wiara, świadomość, że wszystko, czego doświadczam, ma sens. Niedawno mi się śniło, że szłam ulicą i zobaczyłam nieznaną budowlę. Dokuczył mi hałas i zapragnęłam tam wejść. Nagle poczułam, że w kieszeni mam klucz. I, o dziwo, pasował do tamtych drzwi. A w środku śpiew, śliczna muzyka, ludzie przesuwają się powoli cienkim sznurem. Ktoś zrobił mi miejsce, żebym się włączyła. Pomyślałam sobie: „to chyba niebo”. Aż się z wrażenia obudziłam.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.