O wyższości odpustów

Maciej Sablik, matematyk, dziekan Wydziału Matematyki, Fizyki i Chemii na Uniwersytecie Śląskim

|

GN 10/2008

publikacja 11.03.2008 11:11

Kultura wysoka na ogół wymaga lat przygotowań i wyrozumiałości dla eksperymentów, więc trudno się dziwić, że ludzie folgują mniej ambitnej części swojej natury

Boje sejmowe o nową ustawę o mediach elektronicznych są zapewne początkiem długiej batalii. Rząd zaproponował różne rozwiązania, wśród których szczególnie zapadła mi w pamięć propozycja zlikwidowania abonamentu. Nie wiem, co miałoby być w zamian, ale trudno mi sobie wyobrazić, żeby tzw. media misyjne mogły utrzymywać się jedynie z reklamy. Denerwują nas najświeższe informacje z branży pralniczej, sensacje ze świata kosmetyków czy przemyślenia operatorów telefonii komórkowej. Owszem, niektóre z nich są zabawne, ale – podobnie jak dowcip opowiadany czterdziesty ósmy raz – przestają w końcu śmieszyć. Bywa też tak, jak w przypadku jednego z producentów samochodów: ambitny twórca reklamy sili się na dzieło z pogranicza historii i filozofii, co już nie jest śmieszne, ale po prostu straszne. Przypomina mi się dawno przeczytana opinia o którejś ze stołecznych realizacji architektonicznych: sen o potędze projektanta kiosków Ruchu.

Same reklamy byłyby tylko dokuczliwe. Można jednak podejrzewać, że reklamodawcy chcą czegoś więcej (ja bym na ich miejscu na pewno chciał): żeby filmy i widowiska przerywane co kilkanaście czy kilkadziesiąt minut przyciągały jak największą publiczność. Reklamodawcy mają prawo chcieć, a nadawcy raczej nie są w stanie im odmawiać. Wobec tego prześcigają się w pomysłach, jak zachęcić parę milionów widzów do wciśnięcia na pilocie guzika oznaczającego ich stację. Potem zalewa nas inwazja mózgojadów dla dorosłych i dla dzieci: seriale, tańce z gwiazdami i kuby wojewódzkie, przeważnie na dość gminnym poziomie. Tzw. kultura wysoka na ogół wymaga lat przygotowań i wyrozumiałości dla eksperymentów, więc trudno się dziwić, że ludzie folgują mniej ambitnej części swojej natury. To jest normalne i znane na przykład w kościelnej tradycji: odpustowe kramy zazwyczaj miewają większą frekwencję niż koncerty organowe.

Na szczęście Kościół nie zapomina o misji i nie poddaje się nieznośnemu terrorowi łatwego, lekkiego i przyjemnego – dzięki temu na ścianach świątyń nie wiszą tapety, a muzyka nie przypomina, jak to ujęła moja znajoma, „Sitz polki” (czyli tego, co można usłyszeć w popularnych programach telewizji niemieckiej).
Gwoli sprawiedliwości pragnę dodać, że odpusty mają w sobie autentyczny urok amatorstwa – w przeciwieństwie do profesjonalnych mózgojadów. Żal mi tylko młodszych przyjaciół, których w końcu ta sieczka znudzi – niestety, wtedy już nie będzie ani Programu 2. Polskiego Radia ani TVP Kultura, które dzięki abonamentowi można włączyć, gdy już człowiek wyrośnie z „bum bum” i „um pa pa”.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.