A po co mi to?

Maciej Sablik, matematyk, dziekan Wydziału Matematyki, Fizyki i Chemii na Uniwersytecie Śląskim

|

GN 07/2008

publikacja 18.02.2008 14:56

Od lat każdy nauczyciel słyszy postękiwania: a po co mam się tego uczyć, przecież nie będzie mi to w życiu potrzebne

Wróciłem z Węgier – delegacja rzuca czasem człowieka nad Balaton, niekompatybilny z porą roku. Pobyt za granicą daje możliwość odetchnięcia od spraw krajowych, które z dalszej perspektywy wydają się mniej doniosłe, mniej denerwujące i mniej niezwykłe. Akurat bratankowie przeżywali strajk kolejarzy, więc rodzime protesty przestały być aż tak wyjątkowe w Europie, jakby to mogło wynikać z doniesień medialnych. Potwierdziło się też moje podejrzenie, że postępująca w naszym kraju analfabetyzacja w zakresie przedmiotów ścisłych jest fragmentem większej całości. Również nad Dunajem skarżą się na malejącą liczbę studiujących kierunki wymagające znajomości matematyki.

Marudzę z tą matematyką, ale po powrocie do kraju, przeglądając gazety sprzed paru dni, dowiedziałem się, że inne przedmioty też podobno są zagrożone. Powstał jakoby pomysł – aż nie chce mi się wierzyć, dlatego piszę ,,jakoby” – żeby nie wymagać od przyszłych fizyków uczenia się historii, a od przyszłych inżynierów – geografii. Nie byłoby w tym niczego szokującego, gdyby chodziło o studentów – chociaż minima programowe na studiach fizycznych, a pewnie i technicznych zawierają elementy przedmiotów ,,humanizujących”. Rzecz jednak w tym, że sprawa dotyczy uczniów szkół średnich i odpowiada na oddolne zapotrzebowanie. Od lat każdy nauczyciel słyszy postękiwania: a po co mam się tego uczyć, przecież nie będzie mi to w życiu potrzebne.

Do tej pory nikt się tym nie przejmował, bo te rytualne próby zmniejszenia wymagań należały do swoistego szkolnego folkloru. Teraz jednak coś się zmienia. Nastolatkowie, którzy mają przed sobą ponad sześćdziesiąt lat życia już wiedzą, co będą robić i co się im przyda – a dorośli pokornie akceptują ich przemądrzałość. Przed laty nie widziano sensu uczenia się języków obcych, bo niby gdzie i z kim przeciętny Polak miałby się w nich porozumiewać? Teraz co krok spotykam ludzi żałujących, że się wtedy nie przyłożyli. Dziś raczej szkoda czasu na naukę polskiego, jeśli ktoś planuje przyszłość w Irlandii.

Z drugiej strony, jeśli ktoś chciał zostać celnikiem, co jak wiadomo jest powszechnym marzeniem młodzieży, to smętny obraz dawnego przejścia w Łysej Polanie (poznać je po tym, że nikt tam nie sprząta śniegu) pokazuje, że lepiej było nie koncentrować się na tej wąskiej specjalizacji. To już pewniejsza jest emerytura (choć i tu zdania są podzielone), więc może wystarczyłoby się nauczyć głosować na partie, które zapewniają bezgraniczną opiekę socjalną w zamian za środki zaoszczędzone na systemie żadnemu renciście niepotrzebnej edukacji.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.