Wakacje od łatwości

Maciej Sablik, matematyk, dziekan Wydziału Matematyki, Fizyki i Chemii na Uniwersytecie Śląskim

|

GN 28/2007

publikacja 16.07.2007 11:37

Wieszcz apelował, by sięgać, gdzie wzrok nie sięga, i wzlatywać nad poziomy. Może by tak wzlecieć choć na czas urlopu?

Maciej Sablik Maciej Sablik

Panuje przekonanie, że wakacje powinny być łatwe, lekkie i przyjemne. Przekonanie to powstało w czasach, kiedy ludzie poza urlopem zajmowali się sprawami poważnymi, trudnymi i wymagającymi skupienia. Jednak już starożytni twierdzili, że czasy się zmieniają i my się zmieniamy wraz z nimi. Jakkolwiek nie wątpię, że większość moich pracujących rodaków daje z siebie wszystko przez jedenaście miesięcy, to przecież nie sposób nie zauważyć, iż chętnie przyjmują oni dobrodziejstwo postępu, które umownie nazwę syndromem przyjaźni dla użytkownika.

Wynalazcy urządzeń, o których działaniu większość z nas nie ma zielonego pojęcia, poświęcają co najmniej tyle samo czasu na ich wynajdowanie co na przystosowanie swoich wynalazków do możliwości przeciętnego użytkownika. Teraz taki sprzęt nazywa się przyjazny dla użytkownika, choć jeszcze niedawno inżynierowie używali znacznie mniej poprawnych politycznie określeń „Idiotensicher” albo „idiot proof”, czyli „odporny na idiotyzm” albo „idiotoszczelny”. Nie ma się o co obrażać, większość z nas jest jak Olek Kwaśniewski, który według Józefa Oleksego, za co się weźmie, to… (na łamach GN powiedzmy, że zepsuje).

Urządzenia przyjazne dla użytkownika, podobnie jak amnestia maturalna ministra Giertycha, pogłębiają ogólny poziom niewiedzy. Umysłowe lenistwo, które zadowala się naciśnięciem klawisza, zrazi się wszelką trudnością, co więcej, będzie uważać za trudne to, z czym jeszcze do niedawna nie miało problemów. Może by więc wakacje dla odmiany – wszak wakacje to przede wszystkim ucieczka od męczącej rutyny – poświęcić na podróż do krain nieosiągalnych za pomocą komputera, komórki i samochodu? Może by tak wybrać się do źródeł? Zmotywowały mnie wyznania jednego z przyjaciół, który uczestniczył w rozmowie kwalifikacyjnej na studia.

Kandydaci deklarowali zainteresowanie muzyką – a konkretnie rockiem japońskim z lat 80., literaturą – ale nie wiedzieli, kto to Kertesz czy Pamuk, teatrem – ale nie słyszeli o Warlikowskim czy Klacie. Ich wiadomości ograniczały się do tytułów z portali – doniesień z życia Kubicy, Dody, Paris Hilton i ojca Rydzyka. Nawet nie rozumieli, o co chodzi egzaminatorom, którzy rocka nie uważali za muzykę. Kultura zawsze wymagała wysiłku, zawsze też znaczna większość go nie podejmowała, ale przynajmniej, jak Kiemlicze, przyznawała, że nie jest godna wejść do sanktuarium. Dziś norma to zamiana sanktuarium w jarmark. Wieszcz apelował, by sięgać, gdzie wzrok nie sięga, i wzlatywać nad poziomy. Może by tak wzlecieć choć na czas urlopu?

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.