Trudny powrót

Maciej Sablik, matematyk, dziekan Wydziału Matematyki, Fizyki i Chemii na Uniwersytecie Śląskim

|

GN 06/2007

publikacja 12.02.2007 10:13

Pokazują nam w telewizji ciężko chore dzieci, jak gdybyśmy nie wiedzieli, że trzeba im pomóc. Wszyscy to wiemy, za to nie wiemy, dlaczego szpitale są zadłużone

Maciej Sablik Maciej Sablik

Parę dni spędziłem poza domem, brałem udział w konferencji matematycznej. Uczestników konferencji matematycznej nie obowiązują reguły zakonne, ale coś wspólnego z klasztorem dałoby się znaleźć. Stały rytm zajęć, ostrożność w formułowaniu zdań orzekających, poszukiwanie prawdy, rzeczowe argumenty w dyskusji – to wszystko stanowi, że ta mała grupa na krótki czas odrywa się od świata. W dodatku dostęp do mediów jest ograniczony, dzięki czemu można spokojnie zebrać myśli.

O tym, ile trzeba cenić matematyczne konferencje, człowiek przekonuje się po powrocie przed własny telewizor. Tu wszystko aż nadto jest światowe, czyli niejasne. Każdy gada, co chce i nawet nie próbuje argumentować. A jeśli argumentuje, to raczej trudno poznać jego argumenty, a co najważniejsze – kontrargumenty. Oczywiście nie dotyczy to polityki, gdzie argumentów pada aż za dużo. Po obejrzeniu kilku niskobudżetowych programów publicystycznych z udziałem polityków (politycy sami się pchają przed kamery, nie trzeba im płacić) w głowie pozostaje chaos i to taki, którego nawet matematycy nie są w stanie opisać. W polityce bowiem zwykłe reguły wnioskowania zawodzą: tu nigdy nikt nie przegrywa ani nie wygrywa, tu sprowadzenie do absurdu niczego nie załatwia, tutaj absurdem jest z definicji tylko to, co mówi przeciwnik.

Polityka jest wszędzie, ale zdawałoby się, że gdzieniegdzie trochę jej mniej. Zdawałoby się, bo zupełnie innego przykładu dostarcza dramatyczna sytuacja polskich szpitali. Pokazują nam w telewizji ciężko chore dzieci, jak gdybyśmy nie wiedzieli, że trzeba im pomóc. Wszyscy to wiemy, za to nie wiemy, dlaczego szpitale są zadłużone. Czy ktoś te pieniądze sprzeniewierzył, czy ktoś je wydał bez sensu, czy ratował zdrowie, nie licząc się z kosztami, czy też może po prostu szpitale muszą być deficytowe jak wojsko czy policja – wtedy koszty ich działania pokrywać musi państwo.

Jednak zamiast analizy przyczyn słyszymy tylko słowa oburzenia na wierzycieli, którzy też pewnie mają dzieci i chcieliby otrzymać zapłatę za swą pracę. Skoro wróg publiczny został ustalony, to niezawodny wicepremier, pogromca wierzycieli, natychmiast się odezwał, bo oddłużanie publicznymi pieniędzmi lepiej mu idzie niż zarządzanie rolnictwem. Ale wicepremier może na razie mówić co chce, bo – to akurat ma trochę wspólnego z matematyką – zna się na liczeniu głosów w parlamencie.

Oprócz matematyki lubię jeszcze, gdy Małysz tak leci i leci, a potem przelatuje nad czerwoną kreską i to znaczy, że wygrał. Przyjemne, proste i jasne. Jak matematyka.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.