Żałoba

Maciej Sablik, matematyk, dziekan Wydziału Matematyki, Fizyki i Chemii na Uniwersytecie Śląskim

|

GN 49/2006

publikacja 04.12.2006 14:01

Często zarzucamy mediom manipulowanie opinią publiczną, jednak są one zarazem niewolnikiem tej opinii

Maciej Sablik Maciej Sablik

O katastrofie na „Halembie” dowiedziałem się z Internetu, bo akurat byłem za granicą. Co tu dużo mówić, nie jest to najlepsze źródło informacji. Coraz rzadziej w mediach można oddzielić w miarę obiektywną relację od komentarzy, ale w sieci komentarze pojawiają się jeszcze zanim relacja dobiegnie końca.

W każdym razie na pewno zanim autor przemyśli to, co napisał. Ponieważ komputer włączyłem dopiero kilkanaście godzin po wybuchu, dłuższy czas zajęło mi dotarcie do informacji, co się właściwie stało. Musiałem się przebić przez dżunglę oskarżeń, spekulacji i całej masy innych wypowiedzi, których nie umiem zakwalifikować. Było niejedno świadectwo miłości bliźniego, ale też niejeden cymbał brzmiący – na przykład ten, który wyliczył, że górnicy oddali życie za 70 mln zł, bo tyle kosztowała obudowa, którą demontowali. Nawet nie chce mi się tego komentować.

W Internecie i w gazetach, które przeglądałem po powrocie, mnóstwo było oznak żałoby. Rafał Ziemkiewicz umieścił na jednym z portali felieton pod tytułem „Trzy dni obłudy”, w którym skrytykował tę żałobną falę. Dlaczego jednak media miałyby nagle się zmienić? Często zarzucamy im manipulowanie opinią publiczną, jednak każdy kij ma dwa końce. Media są zarazem niewolnikiem tej opinii.

Społeczeństwu od lat wmawiają, że już bardzo niewiele brakuje do osiągnięcia wiecznej szczęśliwości na ziemi – wyeliminuje się palenie tytoniu, nastawia się wiatraków prądotwórczych i pogrzebie trochę w genach, a będzie prawie raj. „Prawie” czyni wielką różnicę, jednak dla większości mediów jest to margines. Gdy coś się stanie na tym marginesie, to ludność jest zszokowana: jak to, miało być dobrze, a tu nagle wypadek i ofiary. Wtedy media muszą spełnić rolę terapeutyczną i na życzenie publiczności zamieniają się w płaczki, instytucję znaną skądinąd w wielu kulturach. Nic dziwnego, że się prześcigają w rozpaczaniu: któż tolerowałby nie dość ekspresyjną płaczkę?

W innych sytuacjach media na wyścigi chcą nas rozbawić, bo lud, który teraz jest królem, żąda rozweselenia. Muszą też dyktować, jak żyć, bo kiedyś zepchnęły religię do kąta, a lud religii potrzebuje, więc dostaje to, na co większość mediów stać: mieszankę wierzeń w byle co. Na przykład (żeby nie narzekać tylko na polskie środki masowego przekazu) wiarę w świętość księżniczki Diany. Poza tym media są niewolnikami świata, który stworzyły, w którym coś się ciągle musi dziać. A tu nic się dziać nie może, opuszczonych ludzi trzeba przytulić, czego się nie da zrobić, trzymając w dłoni pióro, mikrofon albo kamerę.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.