Proszę nam pomóc

W Watykanie

|

GN 31/2007

publikacja 01.08.2007 13:39

W czasie pobytu na wakacjach, Benedykt XVI spotkał się z duchowieństwem włoskim i odpowiadał na pytania księży.

Proszę nam pomóc Benedykt XVI w czasie rozmów i spotkań w Lorenzago di Cadore, gdzie przebywał na wakacjach. sipa/Grzegorz GAŁĄZKA

Do spotkania doszło 24 lipca w kościele w Auronzo di Cadore, gdzie zgromadziło się około czterystu kapłanów. Zadali Papieżowi dziesięć pytań. Jedno z nich brzmiało: „Chodzi o słowo dla księży z mojego pokolenia, dla nas, którzy przygotowywaliśmy się w czasie Soboru. Ruszyliśmy potem z entuzjazmem i może nawet uważaliśmy, że zmienimy świat. Niemało też pracowaliśmy. Dziś nie jest nam łatwo, bo jesteśmy zmęczeni, wiele marzeń nie spełniło się, a także dlatego, że czujemy się trochę wyizolowani. (...) Moje pytanie jest następujące: Czy możemy coś jeszcze dać naszemu Kościołowi, zwłaszcza przez to przywiązanie do ludzi, którym, jak się wydaje, odznaczaliśmy się? Proszę nam pomóc odzyskać nadzieję i pogodę ducha”.
– To ważne pytanie, które dobrze znam – odpowiedział Papież. Ja również przeżywałem czasy Soboru. Byłem w Bazylice św. Piotra z wielkim entuzjazmem. Widziałem, jak otwierały się nowe bramy. Rzeczywiście wydawało się, że jest to nowa Pięćdziesiątnica, podczas której Kościół może na nowo przekonać ludzkość po oddaleniu świata od Kościoła w XIX i XX wieku.

Czasy posoborowe zawsze są trudne
Wydawało się, że Kościół i świat znowu się spotkają, że odrodzi się świat chrześcijański i Kościół naprawdę otwarty na świat. Mieliśmy wiele nadziei, ale w rzeczywistości sprawy okazały się trudniejsze. Pozostaje jednak wielkie dziedzictwo Soboru, który otworzył nową drogę. Jest to zawsze „magna charta” drogi Kościoła, bardzo istotna i podstawowa. Dlaczego jednak sprawy poszły w taki sposób? Chciałbym zacząć od spostrzeżenia historycznego.

Czasy posoborowe zawsze były bardzo trudne. Po wielkim Soborze Nicejskim – który dla nas stanowi podstawę naszej wiary, gdyż składamy wyznanie wiary sformułowane w Nicei – nie doszło do pojednania i jedności, jak miał nadzieję Konstantyn, promotor tego wielkiego soboru. Zaistniała sytuacja naprawdę chaotyczna – sporu wszystkich przeciwko wszystkim. (...) Z tej perspektywy nie powinny być dla nas tak wielkim zaskoczeniem trudności z „przetrawieniem” soboru z jego wielkim przesłaniem. Wprowadzenie go w życie Kościoła, przyjęcie go tak, by stał się życiem Kościoła, zasymilowanie go w różnorodnej rzeczywistości Kościoła jest cierpieniem, a tylko w cierpieniu dokonuje się wzrost. Wzrastanie wiąże się zawsze także z cierpieniem, gdyż jest przejściem z jednego stanu do drugiego.

1968 – kryzys Zachodu
W okresie posoborowym musimy zauważyć dwie cezury historyczne.

Cezura roku 1968 była początkiem czy – gotów byłbym powiedzieć – eksplozją wielkiego kryzysu kulturowego Zachodu. Minęło pokolenie pierwszego okresu powojennego. Po tylu zniszczeniach, widząc okropności wojennych zmagań, konstatując dramat wielkich ideologii, które prowadziły ludzi ku przepaści wojny, my – należący do tego pokolenia – odkryliśmy na nowo chrześcijańskie korzenie Europy i zaczęliśmy odbudowywać ją kierowani tymi wielkimi inspiracjami. Ale po przejściu tego pokolenia widać też było wszystkie niepowodzenia, braki tej odbudowy, wielką nędzę świata. Wtedy wybucha kryzys zachodniej kultury, powiedziałbym: rewolucja kulturalna, która dąży do radykalnych zmian. Mówi się: przez dwa tysiące lat chrześcijaństwa nie stworzyliśmy lepszego świata. Musimy zacząć od zera w sposób absolutnie nowy. Marksizm wydaje się naukową receptą, by stworzyć wreszcie nowy świat. I w tym poważnym, wielkim starciu między nową, zdrową nowoczesnością, jakiej chciał Sobór, a kryzysem nowoczesności, wszystko stało się trudne, jak po pierwszym soborze w Nicei. (...)

1989 – wpadnięcie w nihilizm
Drugą cezurą jest rok 1989. Nastąpił upadek reżimów komunistycznych, jednak odpowiedzią nie był powrót do wiary, jak można się było może spodziewać. Nie odkryto, że to właśnie Kościół z autentycznie rozumianym soborem dał odpowiedź. Odpowiedzią był natomiast totalny sceptycyzm, tzw. postmodernizm. Nic nie jest prawdziwe, każdy ma sobie po swojemu układać życie. Rozpowszechnia się materializm, ślepy pseudoracjonalistyczny sceptycyzm, który prowadzi do narkomanii, do tych wszystkich znanych nam problemów i znowu zamyka drogę wierze, gdyż jest tak prosta, tak oczywista. Nic nie jest prawdziwe, prawda jest nietolerancyjna, nie można za nią iść. Oto w kontekście tych dwóch przełomów w kulturze, z których pierwszym jest rewolucja kulturalna 1968 roku, a drugim wpadnięcie w nihilizm po roku 1989, Kościół z pokorą podejmuje swoją drogę między namiętnościami świata a chwałą Bożą. Na tej drodze winniśmy cierpliwie wzrastać i nauczyć się na nowo, co to znaczy wyrzec się triumfalizmu.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.