„Klimat” rozstania z Kościołem

Aleksander Bańka

Czy niechrześcijański klimat kulturowy współczesnej Europy to istotny czynnik powodującym wzrost liczby apostazji w Polsce? Taką tezę zdaje się stawiać prof. Jacek Wojtysiak w swoim niedawnym artykule pt. „O apostazji, memach i odporności”, w którym komentuje fragmenty mojego wcześniejszego tekstu: „Wychowani do apostazji”. Teza Pana Profesora, jeśli dobrze ją odczytuję, jest warta pogłębionej analizy, a sam artykuł – na tyle ważny, że pozwoliłem sobie dorzucić jeszcze kilka zdań odpowiedzi.

„Klimat” rozstania z Kościołem

„Jest powszechnie stwierdzanym faktem – pisze prof. Wojtysiak – że niereligijność czy niechrześcijańskość stała się pewnym klimatem kulturowym Europy”. Proponuje także, aby właśnie ten czynnik wyraźniej uwzględnić w próbach opisu swoistego schematu przyczynowego apostazji, w którym zewnętrzna presja sekularyzacyjna czy wręcz antychrześcijańska byłaby tym, bez czego inne czynniki nie miałyby wielkiego znaczenia. W zasadzie traktuję ten głos jako ważne uzupełnienie mojej próby zrozumienia tego, jak we współczesnych polskich realiach do apostazji dochodzi. Sądzę, że w większości są to apostazje dojrzewające jako owoce stopniowo narastającego religijnego zobojętnienia i w moim niedawnym tekście próbowałem pokazać, jak do niech „wychowujemy”, wymieniając jednocześnie wśród czynników popychających do tego rodzaju formalnych decyzji m.in. wewnątrzkościelne skandale, zgorszenia czy ogólne zniechęcenie do instytucji Kościoła. Nie traktuję bynajmniej tej listy czynników jako zamkniętej. Czy powinna znaleźć się na niej zewnętrzna presja sekularyzacyjna o antychrześcijańskim odcieniu? Z pewnością. Czy ma znaczenie kluczowe – ważniejsze od wszystkich innych czynników? Być może. Obstawałbym jednak za tym, że tego rodzaju presji ulega nie tyle wiara żywa, pogłębiona i świadoma, ile właśnie zobojętniała – „zwietrzała” jak sól, która utraciła swój smak. Właśnie ten rodzaj „wiary” stopniowo koroduje w antychrześcijańskim klimacie. W końcu wystarczy jedno wydarzenie, aby nieformalna postawa serca przebudziła się do formalnego aktu zerwania z Kościołem. Z pewnością pociągają do tego przykłady innych. Nie sądzę jednak, aby większość tych, którzy właśnie dziś podejmują decyzję o apostazji, wcześniej przejawiała aktywną antykościelną postawę. Raczej trwali oni po prostu w Kościele ciałem, ale nie sercem. „Kto nie nabył chrześcijańskiej odporności – pisze prof. Wojtysiak – ten wcześniej czy później zarazi się memami, które naruszają religijne zdrowie”. Zgoda. Przy czym owym „chrześcijaństwem bez odporności” jest dla mnie właśnie owo religijne zobojętnienie, w którym wiara przestała być tym, czym być powinna, a może nawet nigdy prawdziwą wiarą nie była.

Jak nabyć ową odporność? – pyta Jacek Wojtysiak. W swej odpowiedzi – oprócz docenienia roli rozmaitych wspólnot odnowy w Kościele – zwraca również uwagę na wartość katolicyzmu tradycyjnego, wiążącego sakramenty inicjacji chrześcijańskiej z pewnym społecznym obyczajem, przekonując, że ów obyczaj zostawia na członkach religijnej wspólnoty trwałe piętno przynależności, które może przed apostazją uchronić. W tej kwestii mam wątpliwości. Przemiany kulturowe – zwłaszcza te rugujące religijność z przestrzeni społecznej – pauperyzują chrześcijańskie obyczaje. Można więc nominalnie świętować jeszcze chrzest czy pierwszą komunię swego dziecka, ale w sposób, który sam sakrament traktuje jak marginalny dodatek do całego szeregu innych „atrakcji” redukujących wydarzenie religijne do poziomu świeckiej uroczystości niemal zupełnie pozbawionej elementów religijnych. Czy tak przeżywany obyczaj ma moc pozostawiania owego trwałego piętna chrześcijańskiej przynależności? Osobiście w to wątpię. Sądzę, że większość noszących się z zamiarem dokonania apostazji jest gotowa porzucić ewentualne wspomnienia o nim bez większego sentymentu. Oczywiście, we współczesnym świecie można sakramenty i kulturowo utrwalone sposoby ich społecznego celebrowania przeżywać zgoła inaczej, ale to już kwestia wiary świadomej i dojrzałej, która swą żywotność znajduje w relacji z Bogiem, a nie w obyczaju. Nie znaczy to bynajmniej, że rodzicom, którzy chcą ochrzcić swoje dzieci lub posłać do pierwszej komunii świętej bez należytej świadomości roli i wagi sakramentów inicjacji chrześcijańskiej, należy tego zabraniać. Przeciwnie, jak słusznie zauważył prof. Jacek Wojtysiak, należy cieszyć się, że wciąż większość polskich rodziców – pomimo słabości swej wiary i niedostatków zaangażowania – wciąż jeszcze chce to czynić. Obyśmy tylko na tej radości nie poprzestali.