Historia na żywo

Jacek Dziedzina

|

GN 51-52/2022

publikacja 22.12.2022 00:00

Powiedzieć, że agresja Rosji na Ukrainę jest najważniejszym wydarzeniem na świecie w mijającym roku, to jak nic nie powiedzieć. To wojna wielowymiarowa, dotykająca praktycznie każdego obszaru rzeczywistości – nie tylko politycznego, militarnego czy gospodarczego, ale również duchowego.

Chcielibyśmy mieć nadzieję, że Ukraina stanie się dla Rosji tym, czym Afganistan ostatecznie stał się dla ZSRR – że klęska na Ukrainie będzie początkiem końca stworzonego przez Putina systemu. Chcielibyśmy mieć nadzieję, że Ukraina stanie się dla Rosji tym, czym Afganistan ostatecznie stał się dla ZSRR – że klęska na Ukrainie będzie początkiem końca stworzonego przez Putina systemu.
METIN AKTAS /ANADOLU AGENCY/ABACA/PAP

To wojna, która jest efektem kilkunastu lat szykowania gruntu przez Rosję: testowania reakcji Zachodu na kolejne akty agresji przy równoległym pogłębianiu zależności energetycznej Europy od rosyjskich surowców. Z niezrozumiałych zupełnie dla mnie powodów do 24 lutego br. większość „poważnych” ludzi na tym świecie uważała, że Rosja nie odważy się na pełnoskalową inwazję na Ukrainę. Dopiero po 24 lutego w zachodniej prasie przeczytałem: „Większość poważnych ośrodków analitycznych na świecie myliła się w ocenie zagrożenia ze strony Rosji”. Dla mnie, zupełnie przecież niepoważnego na tym tle obserwatora relacji międzynarodowych, nie do pojęcia jest, że ta agresja mogła być dla kogokolwiek, a co dopiero dla „poważnych” ośrodków, zaskoczeniem. Odkąd 13 lat temu po raz pierwszy napisałem, że budowa gazociągów Nord Stream jest szykowaniem gruntu pod wojnę w Europie, a na pewno do ataku na Ukrainę i być może kraje bałtyckie, wszystkie kolejne kroki Moskwy tylko potwierdzały ten kierunek. Gdy w listopadzie zeszłego roku rosyjskie i białoruskie służby chciały sparaliżować Europę sztucznym kryzysem migracyjnym, napisałem, że to niemal na pewno przykrywka do prawdopodobnej agresji na Ukrainę.

Jeśli dałoby się znaleźć coś pozytywnego w tym nieuniknionym scenariuszu, którego jesteśmy świadkami od lutego, to wywołanie ewentualnej zmiany o 180 stopni nie tylko w postrzeganiu Rosji przez wiele krajów zachodnich, ale też w realnej polityce wobec Moskwy. I z jednej strony trzeba przyznać, że reakcja Zachodu musiała zaskoczyć Putina – nie spodziewał się zapewne ani kolejnych pakietów sankcji, ani potężnych dostaw broni, które pozwalają ciągle Ukrainie bronić się przed agresorem. Ale jednocześnie trudno mówić o realnym nawróceniu takich stolic jak Paryż czy Berlin na konsekwentnie antyrosyjską politykę, a tylko taka mogłaby zapewnić pokój w Europie. Ta wojna odsłoniła bardzo bolesną prawdę o braku przywództwa i braku moralnej determinacji do realnej obrony suwerennego kraju przez państwa, które ponoszą współodpowiedzialność za ułatwienie Putinowi tej agresji. Gdyby nie dostawy broni z USA i Wielkiej Brytanii, gdyby nie zabiegi dyplomacji polskiej i krajów bałtyckich, reakcja Europy byłaby jeszcze mniej konkretna. O opóźnieniu czy wprost wstrzymywaniu dostaw broni z Niemiec napisano już wiele. O braku wycofania się z Rosji większości francuskich firm czy o żenujących rozmowach telefonicznych prezydenta Macrona ze zbrodniarzem wojennym (ku uciesze tego drugiego) również nie warto już wspominać. Ale nawet teraz, gdy Rosja dokonuje już nie tyle inwazji „konwencjonalnej” (bo na tym polu rzeczywiście ponosi klęskę), ile ataków terrorystycznych na ludność cywilną i infrastrukturę krytyczną, nawet teraz z ust niemieckiego kanclerza płynie deklaracja o wznowieniu relacji gospodarczych z Rosją po zakończeniu wojny. Oczywiście, wszyscy chcielibyśmy innej, nowej, przyjaznej sąsiadom Rosji, z którą można mieć normalne stosunki. Ale na tę chwilę nie zanosi się na to, by taki scenariusz był możliwy. Ewentualny upadek Putina prawie na pewno wyniesie do władzy na Kremlu kogoś jeszcze bardziej zdeterminowanego, by podbić całą Ukrainę i podpalić resztę Europy. Słowa kanclerza Scholza są więc niczym innym jak nieodpowiedzialnym puszczeniem oka do agresora.

Chcielibyśmy mieć nadzieję, że Ukraina stanie się dla Rosji tym, czym Afganistan ostatecznie stał się dla ZSRR – że klęska na Ukrainie będzie początkiem końca stworzonego przez Putina systemu, opartego na postsowieckich służbach, współczesnych oligarchach i zwykłym układzie mafijnym udającym normalne państwo. Ale na razie bardzo w tym przeszkadza „miękka stanowczość” Paryża, Berlina i paru innych stolic. Zachód powinien raz na zawsze uświadomić sobie, że Ukraina nie jest szczytem szaleńczych planów Putina. Poważne osłabienie potencjału militarnego Rosji może oczywiście wstrzymać ich realizację na jakieś 5–10 lat, ale puszczanie oka do zbrodniarza tylko ośmieli go (lub jego następcę) do rychłego powrotu do marzeń o kolejnych podbojach. Ta wojna sprawiła, że opadły maski. Problem w tym, że wielu aktorów nie może się doczekać, by znowu je założyć. I nadal grać w tym samym teatrze.•

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.