Węgiel nadal potrzebny

Andrzej Grajewski

|

GN 51-52/2022

publikacja 22.12.2022 00:00

Przed rokiem rząd zastanawiał się nad tempem likwidacji górnictwa, teraz martwi się, gdzie kupić węgiel i jak dowieźć go do Polski. Wojna na Ukrainie udowodniła, że krajowe zasoby węgla kamiennego są filarem naszego bezpieczeństwa energetycznego.

Węgiel nadal potrzebny HENRYK PRZONDZIONO /foto gość

Pandemia oraz spowodowane nią spowolnienie gospodarcze wywołały kryzys przemysłu węglowego na całym świecie. Radykalne obniżenie zapotrzebowania na energię spowodowało, że ceny węgla spadły do poziomu nienotowanego od lat. Polska ma największe zasoby węgla w Europie i najwięcej zatrudnionych w tej branży, dlatego przebieg kryzysu był u nas szczególnie bolesny. Na przykopalnianych zwałach w czasie pandemii leżało mnóstwo węgla, którego nikt nie chciał kupować, górników zachęcano do odchodzenia z zawodu, a strata spółek węglowych na jego sprzedaży w 2021 r. wyniosła ok. 2,8 mld zł. Sytuacja w branży była tak napięta, że w lutym 2021 r. górnicy z Polskiej Grupy Górniczej (PGG) grozili strajkiem, gdyż nie wiedzieli, czy otrzymają bieżącą wypłatę.

Konsekwencją trwającego blisko dwa lata stanu zapaści były decyzje polityczne. W lutym 2021 r. Rada Ministrów przyjęła uchwałę w sprawie „Polityki energetycznej Polski do 2040 roku”. Dokument zakładał, że do tego roku w naszym miksie energetycznym co najmniej 23 procent stanowić będzie energia pochodząca z odnawialnych źródeł energii (OZE). Przewidywał także budowę do 2030 r. ok. 5,9 GW mocy w morskiej energetyce wiatrowej oraz uruchomienie w 2033 r. pierwszej elektrowni jądrowej. Wycofanie węgla z użycia w ciepłownictwie indywidualnym w miastach miało nastąpić do 2030 r., a na obszarach wiejskich do 2040 r. Udział zaś węgla kamiennego w produkcji energii miał zmniejszyć się z 70 proc. w roku ubiegłym do 28 proc. w 2040, i to jedynie przy scenariuszu zrównoważonego wzrostu cen uprawnień do emisji dwutlenku węgla. Jednak gdyby te ceny miały rosnąć szybciej, proces likwidacji miałby przyspieszyć, aby w 2040 r. z węgla kamiennego uzyskiwać zaledwie 11 proc. energii.

Górnicy pogodzili się wtedy z faktem, że wyrok na ich branżę już zapadł. W maju 2021 r. po długich rozmowa została podpisana umowa pomiędzy Ministerstwem Aktywów Państwowych a największymi centralami związkowymi, określająca warunki wygaszania górnictwa węgla energetycznego. Ustalono, że ostatnia kopalnia ma zostać zamknięta do końca 2049 r. Jednocześnie przyjęto rozwiązania osłonowe i socjalne, zarówno dla górników, jak i Górnego Śląska. Należy dodać, że te ustalenia przyspieszały procesy likwidacyjne o ponad 10 lat w stosunku do obietnic, jakie jeszcze niedawno składano górnikom. Na początku kadencji rządu Beaty Szydło mówiło się, że odejście od wykorzystywania węgla w energetyce i ciepłownictwie nastąpi dopiero w roku 2060. Nie przewidywano wtedy jednak, że polityka klimatyczna Unii Europejskiej, stawiająca na dekarbonizację, poprzez rosnące koszty uprawnień do emisji dwutlenku węgla wymusi zmianę tych planów. W tym samym czasie zapotrzebowanie na węgiel nie zmalało. Popyt był zaspokajany, jednak nie poprzez inwestycje w rodzime złoża, ale rosnący eksport węgla ze Wschodu. Jednocześnie ceny tego surowca już w 2021 r. zaczęły rosnąć, chociaż nic wtedy nie zapowiadało tego, co miało się wydarzyć w 2022 r.

Wojna zmieniła wszystko

Agresja Rosji na Ukrainę przekreśliła wszystkie rachuby i plany, nie tylko w polskiej energetyce. Okazało się, że Unia Europejska – a zwłaszcza Niemcy, które uzależniły się od rosyjskich dostaw gazu ziemnego oraz w mniejszym, ale także istotnym stopniu od dostaw ropy naftowej i węgla kamiennego – w istocie stała się sponsorem rosyjskiego imperializmu, którego najbardziej ohydne oblicze zdemaskowała wojna. Reakcją Brukseli na te wydarzenia były sankcje na rosyjskie węglowodory, co spowodowało radykalny wzrost cen na światowych rynkach. W Polsce węgiel podrożał o blisko 400 proc. Jeśli przed rokiem płaciło się 800–1000 zł za tonę, to obecnie kwota ta wynosi 3000–4000 zł i więcej. Na dodatek rząd, bez odpowiedniego przygotowania i wyprzedzając decyzje Brukseli, podjął już wiosną br. decyzję o nałożeniu embarga na węgiel z Rosji. Skutkiem było powstanie ogromnej luki na rynku, wynoszącej kilka milionów ton. Krajowa produkcja nie była w stanie jej wypełnić, gdyż kopalnie nie przygotowywały nowych frontów wydobywczych i nie były w stanie szybko zwiększyć wydobycia.

Wzrost cen węgla przełożył się na sytuację materialną znacznej części społeczeństwa, gdyż węgla do ogrzewania domów używa ponad 3 mln Polaków. W tej sytuacji konieczna była interwencja rządu. Dwie kontrolowane przez państwo spółki PGE Paliwa i Węglokoks mają kupić do końca roku blisko 8 mln ton węgla, a do końca sezonu grzewczego kolejne 2 mln ton. Jest to jednak węgiel znacznie droższy od krajowego, a często także gorszej jakości. Co więc należy robić, aby w przyszłym roku uniknąć podobnego, negatywnego scenariusza?

Czas na decyzję

Przede wszystkim trzeba sporządzić precyzyjny rachunek ekonomiczny i podjąć strategiczną decyzję, co dalej z górnictwem. Rachunek powinien uwzględniać wiele czynników, gdyż obecne wysokie ceny węgla z pewnością się zmienią. Nawet jeśli embargo na jego eksport z Rosji zostanie utrzymane, cena będzie mniejsza. Tanieć będzie także gaz ziemny, co również powinno być uwzględnione w tym bilansie, zwłaszcza że w roku przyszłym zostaną wykorzystane pełne moce gazociągu Baltic Pipe. Istnieje bowiem ścisła korelacja między cenami węgla i gazu. Na świecie węgiel jest traktowany jako alternatywne dla gazu źródło energii. Jego cena w tym roku wzrosła ośmiokrotnie z powodu embarga na dostawy z Rosji, ale z pewnością się zmieni, gdyż obecnie dostawy gazu są realizowane z innych kierunków niż Wschód. Embargo spowodowało więc wzrost cen wszystkich nośników energii, czego konsekwencją był wzrost inflacji w całej Europie, ale nie musi to być stała tendencja w światowej gospodarce.

Niewątpliwie jednak węgiel wraca do łask, nie tylko u nas, ale i na całym świecie. Zwiększone wydobycie w roku przyszłym planowane jest nie tylko w Chinach, Australii, Indiach czy Kolumbii, ale także w Stanach Zjednoczonych, gdzie do niedawna wydawało się, że przemysł górniczy nie ma przyszłości.

Ten sam problem występuje w Polsce. Górnicy odchodzili z pracy, gdyż zapewniono im jednorazową odprawę wynoszącą 120 tys. zł, bądź możliwość korzystania z urlopów górniczych. Spowodowało to, że w wielu kopalniach, nawet jeśli są środki na inwestycje, nie ma kto fedrować. Obecnie w Polsce wydobywa się ok. 55 mln ton węgla kamiennego rocznie. Z tego 12 mln ton to węgiel koksowy, przeznaczony głównie do produkcji hutniczej. Z pozostałych 43 mln ton jedynie 7 mln nadaje się dla gospodarstw domowych i mniejszych odbiorców. W górnictwie zatrudnionych jest około 80 tys. ludzi, ale jeśli do tego dodamy zakłady funkcjonujące w branżach okołogórniczych, okaże się, że w kręgu jego oddziaływania i zależności jest co najmniej 400 tys. pracowników. Jeśli weźmiemy pod uwagę także ich rodziny, to kwestia nabierze również ważnego wydźwięku politycznego. Bez głosów pracowników tego sektora oraz ich rodzin nie można w Polsce wygrać wyborów. To dodatkowo komplikuje cały proces restrukturyzacji, zwłaszcza w roku wyborczym. Dlatego żadna z dużych partii politycznych nie mówi obecnie jasno, jaki ma plan wobec górnictwa. Opozycja podkreśla rolę „zielonej transformacji”, PiS zastanawia się, czy nie zrewidować założeń polityki energetycznej i umowy społecznej z górnikami.

Jednak po doświadczeniach tego roku nie można już zwlekać z odpowiedzią na pytanie, czy stać nas na dalsze zamykanie kopalń oraz zakup brakującego węgla za granicą, skoro – jak wyliczył prezes PGG Tomasz Rogala – zamiana własnego węgla kamiennego na węgiel z importu będzie nas kosztowała około 30 mld zł rocznie. Trzeba podjąć strategiczne decyzje, które pozwolą w dłuższej perspektywie określić miejsce górnictwa w polskiej gospodarce. Żadna z istniejących u nas grup górniczych, mając przed sobą proces zwijania się, nie będzie inwestować w przygotowanie nowych ścian i szkolenie młodych górników, a bez tego znaczącego wzrostu wydobycia nie będzie. Ta prosta prawda powinna dotrzeć do polityków w Warszawie.

Wreszcie należy poważnie potraktować inwestycje w rozwój nowych technologii, pozwalających na produkcję wodoru, metanolu, gazu syntezowego, czy wszystkich tych produktów, które są nośnikami energii, a jednocześnie są nisko- bądź zeroemisyjne. Trzeba także pamiętać, że wszystkie te decyzje muszą być synchronizowane z polityką unijną. Dlatego niezbędne są rozmowy z Komisją Europejską na temat uznania węgla, zamiast drogiego i znacznie trudniej dostępnego gazu ziemnego, za paliwo przejściowe w procesie tworzenia gospodarki zeroemisyjnej. W Brukseli dawno nie było lepszego klimatu do takich rozmów niż dzisiaj, kiedy Unia Europejska w ograniczonym zakresie wraca do węgla, aby nie zamarznąć i „nie zarżnąć” własnej gospodarki. •

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.