Chronię się przed nienawiścią

GN 51-52/2022

publikacja 22.12.2022 00:00

O Bożym planie, zaręczynach i posłudze w ojczyźnie mówi abp Gintaras Grušas, metropolita wileński.

Chronię się przed nienawiścią Roman Koszowski /Foto Gość

Barbara Gruszka-Zych: Posługuje Ksiądz Arcybiskup na ziemi cudów, z której poszło w świat największe przesłanie miłosierdzia. Jak się czuje gospodarz tego miejsca?

Abp Gintaras Grušas:
Duszpasterzowanie tutaj postrzegam jako część Bożego planu. Przez lata obecność Boga objawiała się w moim życiu poprzez widoczne znaki. Choćby w ten sposób, że pierwszy raz zetknąłem się z Koronką do Bożego Miłosierdzia, kiedy poszedłem na kurs przygotowawczy do seminarium w Steubenville w stanie Ohio i właśnie tę modlitwę odmawiali tamtejsi franciszkanie. Pierwsze rekolekcje, w jakich wziąłem udział, traktowały o Bożym miłosierdziu i prowadził je ksiądz, który przetłumaczył „Dzienniczek” s. Faustyny na angielski. To nie wszystko – moje studia w Rzymie przypadły na czas, kiedy Jan Paweł II kanonizował s. Faustynę. Gdy podczas niedzielnego słowa na Anioł Pański powiedział, że szczególną misję mają miasta posiadające związek z s. Faustyną – Płock, Warszawa, Kraków i Wilno – zapaliła mi się w głowie czerwona lampka.

To brzmiało jak przypomnienie, że dla Księdza Wilno jest ważne także ze względu na pochodzenie.

Jeszcze wtedy nie wiedziałem, że zostanę skierowany tam na posługę, ale przy okazji muszę wspomnieć, jak wtedy doświadczyłem, że Pan Bóg ma poczucie humoru. Podczas długiej Mszy kanonizacyjnej s. Faustyny siedzieliśmy z kolegami na stopniach ołtarza oświetleni wędrującym po niebie słońcem. Wieczorem zobaczyłem, że połowa twarzy opaliła mi się na czerwono, a druga pozostała biała. Miałem biało-czerwoną twarz w kolorze promieni wychodzących z serca Jezusa Miłosiernego.

To dopiero słoneczny psikus! Ale na poważnie, jak radzi sobie Ksiądz z tym, by darzyć miłosierdziem wrogów? Tuż za granicą Rosjanie mordują Ukraińców. Jak ich traktować, bo to ludzie, ale przecież agresorzy?

Codziennie odmawiam w ich intencji Koronkę do Bożego Miłosierdzia, prosząc dla nich o miłosierdzie. Pamiętam przy tym, że przede wszystkim ta modlitwa chroni samego modlącego się przed nienawiścią. Wielki arcybiskup Światosław Szewczuk powtarza: „Za żadne skarby nie wpuszczajcie do swojego serca nienawiści”. Tymi słowami wyraża troskę o zdrowie duchowe swoich wiernych, a ja staram się go w tym nastawieniu naśladować. Niedawno w Wilnie odbył się pogrzeb Juozasa Jakavonisa – „Tygrysa”, jednego z partyzantów, którzy po II wojnie w podziemiu walczyli z Sowietami. W pozostawionych przez niego notatkach znalazło się bezcenne przesłanie, że niezależnie od tego, ile się doznało cierpienia, nie można żywić nienawiści nawet wobec oprawcy.

To trudne zadanie.

A jednak warto się tego trzymać. Niedawno powstał film dokumentalny „Juozas Jakavonis – Tigras”, pokazujący, jak wiara pozwoliła Jakavonisowi przejść przez więzienne udręki. Można z niego wnioskować, że zachował zdrowie ducha, bo nie pozwolił, by zamieszkała w nim nienawiść. Bo – muszę to powtórzyć – kiedy odmawiamy Koronkę do Bożego Miłosierdzia, chronimy przede wszystkim nas samych.

Rodzice Księdza też mogli żywić nienawiść do prześladowców, bo przecież rozłączyła ich II wojna i przez 12 lat nie wiedzieli, czy żyją.

Zaraz po jej wybuchu mój ojciec, oficer rezerwy, postanowił wstąpić do Litewskiej Armii Wolności, ale w drodze na miejsce zbiórki został aresztowany przez Niemców, skazany na roboty przymusowe i wywieziony do kopania okopów. Zostawił na Litwie żonę i półtoraroczną córeczkę. Zbiegł, ale zatrzymano go w obozie uchodźców w Niemczech, a potem udało mu się wyjechać do Stanów Zjednoczonych. Po wojnie, kiedy Litwa weszła w skład ZSRR, przez 12 lat nie miał żadnego kontaktu z pozostałymi w ojczyźnie najbliższymi. Kiedy wreszcie dowiedział się, że żyją, zaczął czynić starania, żeby ich sprowadzić do siebie. Udało się to dzięki tzw. akcji łączenia rodzin po podpisanym w 1959 r. porozumieniu prezydenta Nixona z Chruszczowem, którzy zdecydowali, by 200 rozdzielonych rodzin, przebywających na terenie ZSRR, mogło połączyć się z tymi, którzy emigrowali. W 1960 r., po 17 latach życia w rozłączeniu, mama i siostra przyjechały wreszcie do ojca.

Rok później przyszedł na świat Ksiądz Arcybiskup…

Moi rodzice przez 17 lat byli sobie wierni i czekali na siebie, choć dochodziły ich różne wieści na swój temat. Ich wzajemna miłość brała się z głębokiej wiary w to, że cokolwiek się zdarzy, Bóg wie, co robi. Mama nie straciła nadziei nawet wtedy, kiedy ktoś jej przekazał, że widziano ciało zabitego męża. Mój ojciec miał 7 lat, kiedy zmarli jego rodzice. Wychowywał go wujek, który był proboszczem. Kiedy przyjechał do USA, wiele kobiet myślało, że jest „skrytym” księdzem.

Czy w tamtych czasach za swoją ojczyznę uważał Ksiądz Stany czy Litwę?

Byłem pierwszy w rodzinie, który otrzymał obywatelstwo amerykańskie ze względu na miejsce przyjścia na świat. Powtarzano, że jako jedyny mogę zostać prezydentem USA. Ale moim pierwszym i do czasu przedszkola jedynym językiem był litewski, bo mama posługiwała się tylko nim. Oprócz litewskiego w domu była też litewska kuchnia.

Ojciec Księdza uczył matematyki. To po nim wybrał Ksiądz taki kierunek studiów?

Skończyłem matematykę i informatykę na Uniwersytecie Kalifornijskim w Los Angeles, ale po cichu postanowiłem, że nie pójdę, jak on, pracować w kompanii IBM. Jednak jego firma zwróciła się do mnie, bo potrzebowała siatkarzy, a ja wtedy trenowałem siatkówkę. Ostatecznie zostałem w niej specjalistą od marketingu.

Przed wstąpieniem do seminarium inaczej planował Ksiądz przyszłość…

Miałem dziewczynę, a nawet narzeczoną, bo zdążyłem się z nią zaręczyć. Byliśmy razem pięć lat i cały ten czas ona obserwowała, że wciąż waham się, jaką drogą pójść. Nie kryłem, że zastanawiam się, czy zostać księdzem, i nieraz rozmawiałem z nią o tym. Nasze narzeczeństwo trwało trzy miesiące… Rozstaliśmy się rok przed moim pójściem do seminarium.

Dość długo podejmował Ksiądz decyzję.

Bo wciąż mnie w coś angażowano. Dostałem wtedy w firmie propozycję pracy nad sztuczną inteligencją. Idąc na rozmowę kwalifikacyjną, zacząłem się zastanawiać, co chciałbym robić, i sporządziłem wykaz interesujących mnie aktywności. Chciałem pracować na stanowisku kierowniczym, zajmować się biznesem, komunikacją interpersonalną, konsultingiem. I kiedy jeszcze raz spojrzałem na tę listę, olśniło mnie, że wszystkimi tymi sprawami mogę zajmować się jako ksiądz. Ta refleksja stanowiła kropkę nad „i”. To był najintensywniejszy czas w moim życiu. Oprócz tego, że w pracy wdrażałem nowy system komputerowy, byłem też odpowiedzialny za zorganizowanie Światowego Kongresu Litwinów w Australii. Kiedy stamtąd wróciłem, zerwałem zaręczyny, ale postanowiłem nie spieszyć się ze składaniem papierów do seminarium i odczekałem jeszcze jeden rok.

Ma Ksiądz umysł ścisły, a wiara obejmuje inne obszary. Nie czuł Ksiądz, że to się może wykluczać?

Człowiek składa się z dwóch połówek – rozumu i wiary – i Bóg przemawia do nas przez nie obie. To tak, jakby pani stwierdziła, że ktoś zajmujący się naukami ścisłymi nie może się zakochać. Jak mówił Jan Paweł II w encyklice „Fides et ratio”, wiara i rozum są jak dwa skrzydła, na których duch ludzki unosi się ku kontemplacji prawdy.

W tamtych latach Litwa należała do Związku Sowieckiego, dlatego przygotowywał się Ksiądz do zostania kapłanem poza nią.

Kiedy wstąpiłem do seminarium, myślałem, że będę służył Litwinom za granicą. W tym czasie każdy litewski ksiądz, choć nie chciał pracować w okupowanej ojczyźnie, musiał wybrać diecezję, do której miałby być formalnie inkardynowany. Moja diecezja była w Wilnie. Najpierw studiowałem rok w Stanach, potem dwa lata w Rzymie. Kiedy 24 grudnia 1992 r. Jan Paweł II mianował metropolitą wileńskim znanego duszpasterza na uchodźstwie Audrysa Juozasa Bačkisa, w następnym roku poprosiłem go o przyjęcie mnie na praktykę w archidiecezji wileńskiej już w niepodległej Litwie. Wcześniej byłem tam dwa razy – pierwszy z mamą, drugi – z Młodzieżowym Związkiem Litwinów na uchodźstwie. Po tym, jak przyłączyłem się do protestu przeciw władzy sowieckiej, płynąc z innymi młodymi statkiem wzdłuż wybrzeży Litwy, Łotwy i Estonii, trafiłem na czarną listę z zakazem wjazdu do ojczyzny. Dlatego z nadzieją, że następne spotkanie młodzieży zaangażowanej w odzyskanie niepodległości odbędzie się na Litwie, zorganizowaliśmy w Niemczech zjazd Związku Młodzieży Litewskiej na uchodźstwie.

W 1992 r. przyjęto Księdza na praktykę w Wilnie?

Myślałem, że zostanę skierowany do jakiejś parafii, ale kard. Bačkis przeznaczył mnie do papierkowej roboty w kurii. Po trzech tygodniach zaprosił mnie na spacer i spytał, czy zgodzę się przerwać studia, zostać tu na rok i przyjąć święcenia diakonatu.

Uczynił też Księdza odpowiedzialnym za organizację pielgrzymki papieża Jana Pawła II na Litwę.

To było dość trudne, bo przygotowywałem jego pobyt w kraju, którego sam nie znałem. Po pielgrzymce wróciłem do Rzymu, żeby zrobić licencjat, ale po paru miesiącach przyjechał abp Bačkis i znów mi przeszkodził w studiowaniu. Został wtedy przewodniczącym Episkopatu Litwy i poprosił mnie, wtedy 33-letniego, żebym mu pomógł przenieść sekretariat episkopatu z Kowna do Wilna.

Niedługo potem został Ksiądz generalnym sekretarzem Konferencji Episkopatu Litwy. To był błyskawiczny awans.

No tak, jeszcze tylko wypuszczono mnie do Rzymu, żebym zrobił licencjat i doktorat. Po powrocie dodatkowo powierzono mi funkcję rektora seminarium. Chyba miałem tych zajęć za dużo, bo po roku wylądowałem w szpitalu z obustronnym zapaleniem płuc i wtedy przełożeni zrozumieli, że nie mogą mnie obarczać tyloma obowiązkami. Przestałem być rektorem, ale nadal piastowałem stanowisko sekretarza Konferencji Episkopatu Litwy, a później zostałem mianowany biskupem polowym. Na następnym posiedzeniu plenarnym konferencji już jako arcybiskup podałem się do dymisji ze stanowiska generalnego sekretarza episkopatu, ale na kolejnym wybrano mnie na przewodniczącego Konferencji Episkopatu Litwy.

Czy pośród tylu odpowiedzialności można być zwyczajnym księdzem?

Kiedy decydowałem się, że zostanę księdzem, uświadomiłem sobie, że ta posługa obejmuje ogromny aspekt obowiązków, ale cieszę się, że mogę je realizować.

Jak się Ksiądz odnajduje w zmieniającym się Kościele? Coraz mniej jest kleryków, księża odchodzą z kapłaństwa, stale słyszy się o jakichś ukrytych dotąd skandalach seksualnych.

Nikt z nas nie jest wolny od grzechu. Ile razy modlimy się o miłosierdzie dla siebie, tylekroć musimy być miłosierni wobec innych. Prawdziwe przesłanie naszej wiary zawiera się w słowach modlitwy „Ojcze nasz”: „Odpuść nam nasze winy, jako my odpuszczamy naszym winowajcom”.

A gdzie jest miejsce na sprawiedliwość?

Oskarżeni powinni stanąć przed sądem, ale trzeba pamiętać, że sprawiedliwość znajduje swoją prawdziwą realizację jedynie w miłosierdziu. Wszystko jest w rękach Boga i trzeba ufać, że On wyprowadzi nas na prostą.

Co jest dla Księdza najważniejsze?

Dążenie, bym mógł trafić do nieba i jak najlepiej pomagał w tym innym.•

Abp Gintaras Grušas

urodził się w 1961 roku w Waszyngtonie. Studiował matematykę i informatykę. Święcenia kapłańskie otrzymał 25 czerwca 1994 r. Od 2013 r. jest metropolitą wileńskim.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.