Był mecz!

ks. Remigiusz Sobański, profesor prawa kanonicznego

|

GN 11/2008

publikacja 17.03.2008 14:49

Można przegrać i przyznać, że ten drugi był lepszy od nas!

Nie kryję, piszę pod wrażeniem meczu Ruch contra Górnik. W ten weekend szalała nad Polską orkan Emma. Mimo to na stadionie zgromadziło się ponad 40 tys. widzów. Takie tłumy, a obeszło się bez bójek, awantur, draki... Wiatr, przenikliwe zimno, zacinający deszcz – nic z tego nie przeszkodziło kibicom, a piłkarze też sobie nieźle radzili. Czyli można nawet w polskiej lidze zmobilizować się do dobrej gry, można przyciągnąć tłumy na stadion i stworzyć im okazję do dobrej zabawy; może to wszystko toczyć się w kulturalnej atmosferze, w pomysłowej rywalizacji bez napaści, używania pięści i ciskania kamieniami. I to po odpowiednim wprawdzie przygotowaniu, ale bez drakońskich asekuracji. Nie pisałbym o tym, gdybym nie oglądał wieczorem sprawozdania w jednej z TV. Rutynowe połączenie z jednym (zresztą chyba najlepszym) z zawodników drużyny pokonanej i utarte pytanie: czy wasza porażka była zasłużona? Ku zaskoczeniu dziennikarzy zawodnik odpowiada, że tak. Ruch wygrał zasłużenie.

Dziennikarz jakby nie chciał wierzyć: zasłużenie, dlaczego Pan tak mówi? A zawodnik Górnika: bo Ruch był lepszy. Dłużej utrzymywali się przy piłce, byli szybsi, bardziej konsekwentni... Żadnego doszukiwania się przyczyn w złych warunkach (mógł wszak powiedzieć: rozmokła murawa), żadne obarczanie odpowiedzialnością kogokolwiek (np. sędziego, zresztą doskonałego), żadne obciążanie winą okoliczności, warunków, układów – po prostu: byliśmy słabsi i nie podołaliśmy. Dziennikarz jakby zbity z pantałyku jednak drąży dalej: a może nieobecność obrońcy wpłynęła na wynik? Jednak piłkarz obstaje: z takimi sytuacjami trzeba się liczyć, drużyna musi sobie poradzić! Dziennikarze ustąpili, widocznie pogodzili się z postawą, do jakiej nie przywykli.

Było coś budującego w tych prostych zdaniach. Żadnego krętactwa, wybielania, żadnych insynuacji ani doszukiwania się krzywd czy działania złych, sprzysiężonych sił, lecz rzeczowa, chłodna, samokrytyczna analiza rzeczywistości, której samemu było się współautorem. Okazuje się, że wyrażenie – i to publiczne – takiej spokojnej, wyważonej opinii i oceny jest możliwe. Że można przegrać i przyznać, że ten drugi był lepszy od nas! I to w sporcie, a więc w dziedzinie życia, w której zazwyczaj bardzo trudno o obiektywizm (boć sportowi asystują kibice, czyli zapaleni, zaprzysięgli zwolennicy jednej ze stron). Bardzo to pocieszające.

Skoro sportowcy potrafią rzeczowo spojrzeć na rzeczywistość kreowaną z ich własnym udziałem, to może uda się też w innych dziedzinach życia, gdzie przecież bywają i wygrywający i przegrywający? Skoro możliwe są kulturalne (tzn. z respektem dla przeciwnika) zachowania w sporcie, to nie widać, dlaczego miałyby okazać się niemożliwe w polityce.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.