Kalendarzowy sezon trwa

ks. Tomasz Horak, proboszcz wiejskiej parafii Nowy Świętów

|

GN 02/2008

publikacja 14.01.2008 13:43

Ojczyzna jest czymś więcej niż to, co można zobaczyć z komina na swoim domu

Od dwóch prawie tygodni mamy już rok 2008. Trzeba się było postarać o aktualnych dwanaście miesięcy. Są w komputerze, są w telefonie. Ale dobrze, jeśli są dobrze widoczne na ścianie. Ilustracje ozdobią mieszkanie i o czymś jeszcze powiedzą. Może o koniach? Psach albo kotach? Albo o skąpo ubranych paniach? Może o górach? „Gość” dał nam prezencik w postaci kalendarza z cudownymi freskami Willmanna w Krzeszowie. Trudno zliczyć wszystkie pomysły.

A jeszcze strażackie, parafialne, Caritas. I nic w tym złego (chyba że owe panie kwalifikują się jako porno). Nie sztuka więc kalendarz kupić. Sztuka kalendarz zrobić. Otóż jeszcze w grudniu był u mnie taki człowiek, „pozytywnie zakręcony”, który własnym nakładem pracy, pieniędzy, czasu kalendarze tworzy. Zeszłego roku były to pielgrzymkowe miejsca metropolii górnośląskiej, tego roku kościoły i kaplice jej trzech diecezji. Znam trochę Śląsk, ale kilka z tych dwunastu zdjęć zaprowadziło mnie w nowe dla mnie miejsca. Spodobało mi się takie podejście do sprawy – nie tylko wielkie i znane świątynie pokazać, ale i te zwykłe, a przecie urodziwe.

Pytam pana Andrzeja, ile do tego dokłada. Mówi, że jakoś mu się wszystko bilansuje, strat nie ma. Z rozmowy wnoszę, że tu pieniądz jest tylko środkiem. Koniecznym – jak we wszystkich sprawach tej ziemi. Ale jest tyle innych celów, wartości, przeżyć, odniesień, które są dla niego ważniejsze od materialnych zysków czy strat. Zresztą rozmowa tylko w jakiejś części dotyczyła spraw technicznych i marketingowych. Mój rozmówca jest zafascynowany bogactwem krajobrazu swojej krainy, urokiem życia, czuwającą nad człowiekiem Opatrznością.

I wskazuje na zakorzenienie nawyku fotografowania w dzieciństwie, gdy rodzice jeździli z nim i pokazywali ciekawe miejsca. Jeździ dalej. „Wie ksiądz, dla jednego zdjęcia to kilka razy trzeba pojechać...”. Powiada, że ojczyzna jest czymś więcej niż to, co można zobaczyć z komina na swoim domu. Ubolewa, że dzieci i młodzież coraz bardziej zamykają się w świecie komórek, SMS-ów i komputera. Że rodzice już czasu (a pewnie i chęci) nie mają na to, by dom był rodziną, a nie hotelem. Kalendarze? One są tylko „ubocznym produktem” pasji człowieka, który wciąż potrafi być ciekaw Bożego świata. Kalendarzowy sezon trwa u niego cały rok. Tylko pozazdrościć.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.