Z koloratką w kieszeni

ks. Tomasz Horak, proboszcz wiejskiej parafii Nowy Świetów

|

GN 34/2007

publikacja 27.08.2007 10:15

Coś musi zdradzać duchownego. Ale jakiś zewnętrzny znak, jak koloratka, co by nie powiedzieć, też jest potrzebny

ks. Tomasz Horak ks. Tomasz Horak

Nie nadużywam księżowskiego stroju. Jednak na wakacyjnej wycieczce z ministrantami zawsze mam koszulę z koloratką. Jechaliśmy naszym autobusem, sami swoi, koloratkę miałem więc w kieszonce koszuli. Przy zabytkowym kościele parking. Kasa przy straganie, dwie nastolatki. Z uśmiechem nas witają, nie zdążyłem nic powiedzieć. „Jak grupa coś z pamiątek kupi, za parking się nie płaci”. Dzieciaki kupują, ja oglądam, żartuję, jest wesoło i swobodnie. Już ostatnie dzieci przechodzą pod kościół, ja ze słowami „trzeba się usłużbowić” założyłem koloratkę, tam gdzie powinna być. „O matko, ksiądz!”. Popłoch? Radość? Zdziwienie? Wszystkiego po trosze. Zażartowałem, że na matkę to ja nie wyglądam, jeśli już – to na ojca, i mam tyle dzieci.

Wróciły wspomnienia sprzed lat i postanowienia, że zawsze będę używał stroju kapłańskiego. Rzeczywistość okazała się inna. Z wielu względów. Gdy jechałem z młodymi w góry, musiałem udawać „wujka” – i nie ja to wymyśliłem. Parafialna grupa była obozem PTTK. Inny powód nieujawniania się to atmosfera tamtych lat, gdy wydawało się, że obecność księdza w różnych miejscach może być źle, nawet gorsząco odbierana. Inną zupełnie sprawą był wpływ, jaki wywarł na mnie ks. Blachnicki. Nie porównuję się z nim. Ale on sutanny ani koloratki nie potrzebował. W sutannie go nie pamiętam, z koloratką czasem. Tyle że z niego promieniowała duchowa energia. To koloratka nabierała duchowego znaczenia dzięki niemu, a nie odwrotnie.

Cóż, pamiętacie felieton o kolanach, które zdradziły mnicha. I to jest najważniejsze – coś musi zdradzać duchownego. Ale jakiś zewnętrzny znak, co by nie powiedzieć, jest potrzebny. W przedziwny sposób nieraz doświadczałem tego w Czechach. Nawet ostatnio, gdy przypadkiem spotkany młody człowiek o coś zapytał. Odpowiedziałem, podziękował i pożegnał mnie wypowiedzianymi z naciskiem słowami „S Pánem Bohem!”. To było wyznanie wiary młodego chrześcijanina – co w Czechach wcale oczywiste nie jest.

Kilkakrotnie wysłuchiwałem też całego curriculum vitae, które najczęściej bywało dziwnym usprawiedliwianiem swojej niewiary. Widocznie na dnie duszy ślad wiary pozostał. Jeśli nie zakładam koloratki, to chyba i dlatego, by uniknąć takich nieoczekiwanych „spowiedzi”. Bo bywają męczące. A może jesteśmy posłani właśnie na takie trudne chwile?

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.