Czy piłkarze z Afryki dają reprezentacji Francji niesprawiedliwą przewagę?

Wojciech Teister

Takie sugestie pojawiają się po każdym sukcesie Trójkolorowych. Z rzeczywistością nie mają jednak wiele wspólnego.

Czy piłkarze z Afryki dają reprezentacji Francji niesprawiedliwą przewagę?

Niuanse mają znaczenie. Po finałowym zwycięstwie Argentyny nad Francją w polskim internecie sporą popularnością cieszy się mem przedstawiający wynik finału: pod flagą Argentyny podpis: "Argentyna", pod flagą Trójkolorowych - "Ferajna z Afryki". Grafika nawiązuje do pojawiającej się regularnie po każdym sukcesie reprezentacji Francji tezy, że kraj ten odnosi sukcesy w piłce nożnej przede wszystkim dzięki "importowi" piłkarzy z Afryki, a sama reprezentacja Francji niewiele ma wspólnego z reprezentacją narodową. Czy tak jest w rzeczywistości?

Otóż wszyscy zawodnicy podstawowego składu Trójkolorowych, który wyszedł do finałowego starcia, urodzili się w Europie, we Francji. Nawet jeśli ich rodziny pochodzą z dawnych kolonii francuskich, to oni sami, urodzili się już we Francji, mówią po francusku, śpiewają "Marsyliankę", gry w piłkę nauczyli się we francuskich klubach (poza Theo Hernandezem, który na świat przyszedł w Marsylii, ale sporą część piłkarskiej młodości spędził w Hiszpanii), a wielu z nich gra na co dzień w lidze francuskiej. W przeciwieństwie na przykład do reprezentacji Polski, w strojach której występowali m.in. Emmanuel Olisadebe czy Roger Guereiro, którzy ani po polsku nie mówili, ani nie mieli z naszym krajem nic wspólnego poza faktem wykonywania na jego terenie przez pewien czas pracy. 

Co ciekawe, autorowi wspomnianego mema przeszkadza afrykańskie pochodzenie niektórych reprezentantów Francji, ale już nie przeszkadza, że w podstawowej "11" Argentyny grają zawodnicy pochodzenia włoskiego (np. Messi, De Paul, Tagliafico), irlandzkiego (MacAllister) czy hiszpańskiego (zdecydowana większość),  i nie ma ani jednego rdzennego mieszkańca terytorium Argentyny. To prawda, że przodkowie Mbappe, Dembele czy Tchouameniego nie walczyli pod sztandarem Napoleona Bonaparte (podobnie zresztą jak przodkowie Griezmana, który ma pochodzenie niemiecko-portugalskie, ale, że jest biały, to nie przykuł uwagi twórcy mema). Tyle, że w drużynie argentyńskiej sytuacja jest podobna: w tym samym czasie przodkowie obecnych reprezentantów Albicelestes szli pod sztandarami królów i książąt włoskich, hiszpańskich czy niemieckich. Uczciwie więc byłoby pod flagą Argentyny umieścić podpis "Ferajna z  Europy", skoro pod francuską widnieje napis "Ferajna z Afryki", bo, jak się wydaje, w biało-błękitnej drużynie nie ma dziś ani jednego rdzennego mieszkańca Argentyny.

Tak, mówimy ciągle o reprezentacjach narodowych. Ale naród to pojęcie nieostre, na które składa się sporo elementów składowych. Wśród nich najważniejszą nie jest wcale kolor skóry, ale tożsamość. A kształtowanie tożsamości jest procesem, w którym pochodzenie etniczne jest tylko jednym z elementów "tożsamościotwórczych", niekoniecznie zresztą najważniejszym, czego doskonałym przykładem jest znany doskonale wszystkim kibicom Miroslav Klose.

Jednak co bardziej wnikliwi krytycy odpierają zarzuty o rasistowskie podłoże swoich antyfrancuskich fobii argumentem, że nie o kolor skóry tu chodzi, a o nieuczciwą przewagę, jaką daje Francji odmienność genetyczna (cokolwiek to znaczy) zawodników pochodzenia afrykańskiego od rdzennych europejczyków. Narodowa drużyna francuska podobno dostaje w ten sposób dodatkowy bonus. Regularnie podnoszony jest fakt, że Francja złote czasy swojej piłki zaczęła świętować po 1990 r., kiedy to do reprezentacji zaczęto wprowadzać czarnoskórych piłkarzy. Sugerowanie, że piłkarska Francja bez imigrantów jest drużyną nieudolną to już klasyczny mit. Przed 1990 r., w ciągu 32 lat (od 1958) reprezentacja Francji trzykrotnie dotarła do półfinału mistrzostw świata, dwukrotnie zdobywając brązowy medal (i wyraźnie odpuszczając przegrany w 1982 r. mecz z Polską, gdy na boisko nawet nie wyszedł Platini, a Francja była głównym faworytem do zwycięstwa w turnieju), zaś na mistrzostwach Europy zdobyła tytuł mistrzowski i czwarte miejsce. Żadna z afrykańskich drużyn (nie licząc tegorocznego sukcesu Maroka) w całej historii mundialu nie doszła dalej niż do ćwierćfinału. To pokazuje, że to nie tyle piłkarze pochodzenia afrykańskiego są głównym powodem sukcesów Trójkolorowych, co francuski system szkolenia oszlifował ich talenty, czyniąc z nich prawdziwe diamenty piłki nożnej. Co znacznie rzadziej zdarza się w przypadku piłkarzy afrykańskich szkolonych w swoich krajach. Zresztą, co ciekawe, to nie Thierry Henry ani David Trezeguet jest najlepszym strzelcem Trójkolorowych w historii, ale urodzony w Chamberry Olivier Giroud.

Wygląda więc na to, że cała dyskusja o "afrykańskim bonusie" reprezentacji Francji nie tylko ma słabo skrywane podłoże rasistowskie, ale również jest kiepską próbą leczenia naszych narodowych kompleksów piłkarskich: w ciągu trzydziestu lat, jeszcze zanim Francuzi pochodzenia afrykańskiego zaczęli grać w reprezentacyjnych koszulkach z kogutem na piersi, Trójkolorowi zdobyli w piłce nożnej więcej, niż my w całej historii polskiego footballu. I nie zmieniły tego ani reprezentacyjna gra Olisadebe, ani Guereiro. Może natomiast zmienić reforma systemu szkolenia i sportowej mentalności.