Totalne państwo prawa

ks. Remigiusz Sobański, profesor prawa kanonicznego

|

GN 09/2007

publikacja 06.03.2007 16:23

Rządzący dążą do perfekcji, co w ich mniemaniu oznacza poszerzenie zakresu władzy

ks. Remigiusz Sobański ks. Remigiusz Sobański

Przed dwudziestu laty ukazała się w Niemczech praca pod tytułem: „Totalne państwo prawa” (K. A. Bettermann). Tytuł zastanawiający, bo przecież wiadomo powszechnie, że państwo prawa i państwo totalne to przeciwieństwa. Państwo prawne to dojrzała forma demokracji, a państwo totalne to jej zaprzeczenie, gdyż uprawia ono ciągłą rewolucję, ciągle walczy z „wrogiem”, jego siła to centralnie sterowana propaganda: państwo ważniejsze niż człowiek, który zostaje mu całkowicie podporządkowany.

Po doświadczeniach z państwami totalnymi państwo prawne wydawało się ideałem. Tymczasem autor książki rozwija tezę, że tego państwa jest za dużo. Wskazuje na lawinowy rozrost prawa administracyjnego (a więc tego, za pomocą którego państwo „administruje”), na obejmujący coraz rozleglejsze obszary interwencjonizm państwowy, na tworzenie wciąż nowego prawa i majstrowanie przy dotychczasowym, na coraz bardziej zacieśniającą się sieć różnych kontroli...

Wspomniana książka ukazała się, gdyśmy o państwie prawa mogli tylko marzyć. Co znaczy, że demokratyczne państwo prawne, które podpatrywaliśmy jako wzorzec w naszych procesach transformacyjnych, już wtedy było państwem przerośniętym. Kiedy porównuje się państwo opisane przez wspomnianego autora z naszym państwem polskim współczesnym, to nasuwa się nieodparty wniosek, że rozrośniętemu państwu rysowanemu w jego książce daleko do naszego dziś. A przecież wciąż nie brak pomysłów dalszej i głębszej centralizacji, prawie dzień w dzień słyszymy o zakusach ograniczenia kompetencji organów lokalnych na rzecz władz centralnych.

Cóż, rządzący dążą do perfekcji, co w ich mniemaniu oznacza poszerzenie zakresu władzy. Jeśli na dodatek rządy sprawuje taki, co lubi rządzić, to ciężko mu znieść sfery, nad którymi nie może „panować”. Rządzących kusi absolutyzacja władzy. Właśnie koncepcja państwa prawa miała temu stać na zawadzie: rządzi prawo, a nie ludzie, co z kolei miało sprawić, że rządzenie to sprawowanie urzędu, a nie panowanie nad ludźmi. Rzecz w tym, że to rządzący stanowią prawo – na własne potrzeby, dla ułatwienia sobie rządzenia, zapewnienia skuteczności i możliwie rozległego władztwa. Prawo, a mówiąc ściśle: ustawy, to wtedy alibi dla rządzących: działamy zgodnie z prawem, naszym prawem – doraźnym, ale przecież prawem! Państwo prawne, owszem, tyle że totalne!

Wbrew pozorom, takie totalne państwo wcale nie jest państwem silnym, jest państwem słabym. Rządzący, pragnąc zapewnić sobie możliwość realnego wpływania „na świat”, sam obarcza się wciąż nowymi zadaniami. Tworzy się nowe instytucje i organa kontrolne, to zaś wymaga rosnącej liczby koordynatorów, aparat się rozrasta i jest pochłonięty sobą. Dlatego państwa totalne w końcu pękają. Ratunek państwa prawa w jego odchudzeniu.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.