Imieniny cioci…

ks. Tomasz Horak proboszcz wiejskiej parafii Nowy Świętów

|

GN 31/2005

publikacja 05.08.2005 15:29

Księża powinni być dla siebie jak rodzina. Są radości, są bolączki, są kompleksy, są nawet fobie. Z kim o tym rozmawiać, jeśli nie ze swoimi?

ks. Tomasz Horak ks. Tomasz Horak

Mojej świętej pamięci cioci. No bo ja i jeden z moich kolegów księży mamy imieniny w nieporęcznym czasie świąteczno-kolędowym. A wypada zaprosić kolegów na te imieniny. Przed laty ustaliliśmy termin zastępczy. „Może w imieniny mojej cioci?” – zaproponowałem. Miała na imię Zofia. I choć termin jest ruchomy, prawie jak data Wielkanocy, została nazwa „imieniny cioci”.

Kilkunastu nas jest w dekanacie i okolicy – to jakieś imieniny właściwie co miesiąc. „Ci księża to tylko imprezy urządzają”. Powoli, powoli. Wcale nie jesteśmy w tym „lepsi” od innych profesji. No i były te imieniny. A że mamy blisko piękne okolice, wsiedliśmy w busa (taniej) i dwa samochody i pojechali. Niedaleko. Góry, słońce, malownicze czeskie miasteczko, spokojna restauracja. Piwo, woda mineralna, cola – wedle gustu. I nareszcie okazja, żeby sobie pogadać w swoim gronie. Swoim – zawodowym, ale i rodzinnym. Bo tak naprawdę to księża powinni być dla siebie jak rodzina. Są radości, są bolączki, są kompleksy, są nawet fobie. Z kim o tym rozmawiać, jeśli nie ze swoimi? A rozmawiać trzeba, bo inaczej wszystkie te trudne, czasem bolesne sprawy mogą człowieka – choćby był księdzem – rozsadzić od wewnątrz. A nasze towarzystwo, jak to w rodzinie, zróżnicowane wiekowo – od takich starszych już panów, po całkiem młodych. Różne epoki, inne spojrzenie na rzeczywistość, odmienne poglądy na metody duszpasterskie, nawet stosunek do wielu cywilizacyjnych nowinek niejednakowy. Wreszcie rozmowa „zeszła na psy” – niejeden z nas ma jakiegoś tam Burka na plebanii. To był sygnał, że trzeba wstać. Poszliśmy do kościoła – na wzgórzu za miastem jest tam sanktuarium maryjne. Mozolny spacer dobrze nam zrobił, a śpiew, różaniec, modlitwa były ważniejsze do spaceru.

Podejrzliwy Czytelnik zapyta, ile to wszystko kosztowało. Niedużo. Na pewno mniej niż przeciętne imieniny w niejednym towarzystwie. Jakeśmy to osiągnęli? Bardzo prosto. Nie było mocniejszych od piwa trunków – a wiadomo, te kosztują najwięcej, a że miarę łatwo w nich przebrać, to i koszty rosną lawinowo. W naszym towarzystwie jakoś potrafimy i to policzyć. Cieszę się, że byliśmy w komplecie. Bo najważniejsze, żeby ta nasza księżowska wspólnota trzymała się razem i gdy spowiadamy, i gdy urządzamy bierzmowanie, i gdy świętujemy imieniny cioci.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.