Ustawa to nie alibi

ks. Remigiusz Sobański, profesor prawa kanonicznego

|

GN 26/2005

publikacja 29.06.2005 01:30

Trzymając się dokładnie prawa, można wyrządzić krzywdę. Nikt i nic nie zwalnia nas od przewidywania skutków naszych czynów i odpowiedzialności za nie

ks. Remigiusz Sobański ks. Remigiusz Sobański

Do najbardziej bolesnych doświadczeń narodów należy zło popełniane w majestacie prawa. W historii prawa zdarzały się ustawy czy to wprost wymierzone przeciw określonym grupom ludzi (np. ustawy rasistowskie), czy też uchwalone w imię jakiejś – przeważnie wzniośle brzmiącej – idei, ale bez liczenia się z ofiarami, jakie „dla idei” mogą ponieść ludzie. Już starożytni Rzymianie dostrzegali, że trzymając się dokładnie prawa, można wyrządzić krzywdę. Znane jest ukute przez nich przysłowie: „Najwyższe prawo najwyższą krzywdą”. Nie wynika z tego, by wolno było lekce sobie ważyć prawo, ani by należało każdą ustawę poddawać własnemu osądowi i uzależniać jej przestrzeganie od swego osądu. Wynika natomiast, że żaden nakaz prawa nie zwalnia nas od odpowiedzialności etycznej za nasze czyny i ich skutki. Ustawa to nie alibi przydatne dla wykazywania własnej cnotliwości.

Zdarza się, że zachowanie cnoty i przyzwoitość wymaga postępowania dyktowanego przez sumienie, ale niezgodnego z nakazem prawa. Mówimy wtedy o sprzeciwie sumienia. Definiuje się go jako odmowę wobec nakazu prawnego motywowaną obecnością w sumieniu innego nakazu, sprzecznego z nakazem prawa. Prawo do zgłaszania takiego sprzeciwu zalicza się do podstawowych praw człowieka („czwartej generacji”), gdyż człowiek jest punktem odniesienia każdego prawa. Trzeba jednak podkreślić, że podstawą i źródłem tego sprzeciwu jest i może być tylko sumienie, a nie jakieś „ja uważam”, własne widzimisię czy skłonności buntownicze. Jego uzasadnieniem nie jest hołubiona opinia ani obiegowe hasło, lecz dobro, które wskutek stosowania się do nakazu prawa doznałoby uszczerbku.

Nic wspólnego z uzasadnionym sprzeciwem sumienia nie ma przekraczanie prawa dla prostego zaznaczenia, że jest się „przeciw”, czy też z chęcią dania upustu własnym skłonnościom: sprzeciw sumienia zmierza nie do podważenia porządku prawnego, lecz do jego wzmocnienia przez uwrażliwienie na etyczne aspekty prawa. Zgłaszający sprzeciw sumienia chce być wierny prawu, on je docenia i uznaje za ważne, a uznając konieczność zachowania się odmiennego, niż to nakazuje ustawa, nie czyni tego z błyskiem w oczach ani z gestem triumfu – on przeżywa osobisty dramat.

Musi bowiem wtedy wybierać między obowiązkiem prawnym i sumieniem, czyli między prawem i moralnością. To dramat o podłożu bardziej aksjologicznym niż psychologicznym. Człowiek sumienia w takich sytuacjach nie tłumaczy się prawem, lecz pozostaje wierny swemu sumieniu. Działa na własny rachunek, nie narzuca swego osądu innym, nie liczy na poklask – on daje świadectwo. Może ono sprowokować reformę prawa na takie, które nie będzie rodzić konfliktów sumienia. I uświadomi, że nikt i nic nie zwalnia nas od przewidywania skutków naszych czynów i odpowiedzialności za nie.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.