Hospicjum na Watykanie

ks. Tomasz Horak, proboszcz wiejskiej parafii Nowy Świętów

|

GN 26/2005

publikacja 29.06.2005 01:28

Kiedyś usłyszałem: "To wasze hospicjum to przecież taka umieralnia". Mało nie pobiłem mego rozmówcy

ks. Tomasz Horak ks. Tomasz Horak

Onegdaj wróciłem z zebrania stowarzyszenia, które założyło i opiekuje się niedużym, a bardzo potrzebnym hospicjum. Jestem członkiem-założycielem. Spotykamy się ze zrozumieniem wielu osób i wielu instytucji, także prywatnych firm. Tak, tak, chodzi o „zrozumienie” finansowe. Bo wszystko na tej ziemi musi się „z czegoś” utrzymywać, a kontrakt z Funduszem Zdrowia nie starcza. Kiedyś wszelako usłyszałem: „To wasze hospicjum to przecież taka umieralnia”.

Mało nie pobiłem mego rozmówcy. Owszem, w tym naszym szpitaliku śmiertelność wynosi równo 100 proc. Ale żeby tak lekceważąco powiedzieć „umieralnia”! Kilka tygodni po tej rozmowie cały świat zorientował się, że papież Jan Paweł II zamienił swoje apartamenty na hospicjum. Umierał. Działo się to w jego domu, którym był watykański pałac. Taka jest idea hospicjum: pomóc umierać w domu. Albo dosłownie w domu, gdzie znajomy jest każdy kąt, i dlatego człowiek czuje się bezpiecznie. Albo stworzyć takie warunki szpitalnego oddziału, który by zastąpił dom.

Umierał Jan Paweł II. Niektórzy dziennikarze od dawna posyłali go na emeryturę. A on uparcie trwał na tym swoim najwyższym piętrze apostolskiego pałacu. Dwa lata temu umierał Franek, mój kolega, kapelan hospicjum. Nowotwór – długie miesiące umierania. Terapia przedłużyła te miesiące, nie przynosząc ulgi. I wtedy postanowiłem sobie, że jeśli coś podobnego mnie spotka, nie będę walczył o kolejne tygodnie. Prosiłem też swoich Przyjaciół, by mi pomogli – jeśli będzie trzeba – zrozumieć i zaakceptować moją sytuację, gdy stanie się beznadziejna. Bym na własne życzenie nie przedłużał cierpienia sobie, a innym troski o mnie. Niebawem Watykan zamienił się w hospicjum.

Zaczęła się katecheza o życiu, którego tak ważną cząstką jest umieranie. Kilka dni po śmierci Papieża byłem na tym naszym zebraniu. Na koniec poproszono mnie, jak zawsze, o kilka słów i o błogosławieństwo. Powiedziałem wtedy, że umieranie i śmierć Papieża zmusiły mnie do rewizji moich osobistych poglądów na terminalną chorobę. Bo nawet wtedy nie jest się w sytuacji beznadziejnej. Nadzieją jest szansa dotrwania do końca ziemskiej wędrówki, choćby była najtrudniejsza. Dobrze, że hospicja zyskały szczególne papieskie, niepisane potwierdzenie. A moich Przyjaciół zwalniam teraz z obietnicy, którą na nich wymogłem.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.