Ustawią horyzonty....

ks. Remigiusz Sobański, profesor prawa kanoniczneg

|

GN 16/2005

publikacja 20.04.2005 19:18

Media przez kilka dni nie dostarczały żadnych wiadomości o ważnych sprawach tego świata,a przecież jego dzieje nie doznały żadnej przerwy

ks. Remigiusz Sobański ks. Remigiusz Sobański

Rozmowa w studiu telewizyjnym, jedna z wielu po śmierci Papieża. Ta odróżniała się od innych zestawem uczestników, zebrano bowiem ponad dziesięciu liderów partii politycznych działających w Polsce. Przyznajmy uczciwie, chociaż od kilku dni nie pojawiali się na ekranach telewizorów, wcale nie tęskniliśmy za ich widokiem, nie odczuwaliśmy ich braku.

Co więcej, media, zarówno te do słuchania, jak i te do czytania, przez kilka dni nie dostarczały żadnych wiadomości ze świata polityki, gospodarki czy innych ważnych spraw tego świata, a przecież jego dzieje nie doznały żadnej przerwy. To wcale nie było tak, że w dniach, kiedy media informowały nas prawie wyłącznie o chorobie i śmierci Papieża, nic na świecie się nie działo, przeciwnie „sprawy tego świata” toczyły się zwyczajnym tokiem. A my potrafiliśmy obejść się bez bieżących informacji.

Sądzę, że dzięki temu staliśmy się mądrzejsi. Uzmysłowiła się nam skala ważności. Okazało się, że sprawy pochłaniające na co dzień naszą uwagę, wcale nie są takie doniosłe, że to, co serwuje się w mediach jako sensację, bywa zazwyczaj po prostu błahe. A także, że zainteresowania, każące nam sięgać po ulubioną prasę czy oglądać wzięty program, dotyczą spraw, które można sobie darować bez poniesienia jakiejkolwiek szkody i bez których można dobrze żyć. Sądzę, że warto przemyśleć na własny użytek to doświadczenie „społeczeństwa medialnego” ostatnich dni. Może ten użytek zaowocuje duchowym pożytkiem?

Wróćmy jednak do wspomnianej rozmowy w przededniu pogrzebu Jana Pawła II. Politycy różnej orientacji, różnego kalibru i różnej jakości. Wszyscy odzywają się stosownie do chwili, choć niektórzy dość sprytnie próbują gładkimi zwrotami „upiec własną pieczeń”. Trudno ich wypowiedziom zarzucić cokolwiek, a jednak kiedy tak opowiadają o misji dla dobra narodu i Rzeczypospolitej, nie umiem oprzeć się wrażeniu, że mają poprzewracany ten wzajemny stosunek dobra własnego i dobra wspólnego. Boć chociaż odwołują się do nauki papieskiej o dobru wspólnym, toć przecież nie przestali być egoistami (osobistymi i politycznymi).

Nikt zresztą tego od nich nie wymaga. Chodzi tylko o właściwe ustawienie. Przypominam sobie z wykładów ks. dra Wojtyły, jak tłumaczył, na czym polega nadrzędność dobra wspólnego. Jest ono nadrzędne jako narzędzie, jako droga do dobra indywidualnego. Troska o dobro wspólne oznacza troskę o coś, w czym sami będziemy uczestniczyć. Dobro wspólne buduje się nie przeciw komuś, lecz dla tej całości, której cząstką my jesteśmy, przez dobro wspólne zabezpieczamy własne dobro.

Wszyscy stawiamy sobie pytanie, jak zaowocują przeżycia ostatnich dni. Jednym z takich owoców mogły być próby ustawiania własnych celów i interesów w horyzoncie dobra wspólnego: narodu – gdy chodzi o polityków, rodziny – gdy chodzi o małżonków, Kościoła – gdy chodzi o powołanych do służby w nim.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.