Przystosowaliśmy się

GN 50/2022

publikacja 15.12.2022 00:00

Dr Wołodymyr Fesenko opowiada o tym, jak żyje się w ciągłym zagrożeniu rosyjskim ostrzałem i atakami rakietowymi.

Mieszkańcy Chersonia ładują telefony w specjalnym namiocie przygotowanym  przez władze miasta.  Mogą tu też się ogrzać i zjeść ciepły posiłek. Mieszkańcy Chersonia ładują telefony w specjalnym namiocie przygotowanym przez władze miasta. Mogą tu też się ogrzać i zjeść ciepły posiłek.
Evgeniy Maloletka /ap photo/east news

Andrzej Grajewski: Rosja atakuje miasta i obiekty infrastruktury krytycznej na Ukrainie. Ta taktyka może przynieść powodzenie?

Wołodymyr Fesenko:
W moim przekonaniu jest to mało prawdopodobne. Oczywiście dla Ukrainy działanie agresora ma straszne skutki: powoduje zniszczenie wielu miast, śmierć cywilów, problemy związane z brakami dostaw energii elektrycznej czy wody pitnej, ale nie niszczy naszego ducha. Niewątpliwie jednak jest to trudne doświadczenie, nie tylko dla państwa, lecz także dla zwykłych ludzi. Znaczna część gospodarki naszego kraju jest zrujnowana. Dlatego Ukraina, aby stawiać dalej opór, musi mieć wsparcie zewnętrzne. Potrzebujemy zarówno dostaw broni, jak i pomocy ekonomicznej. Jesteśmy bardzo wdzięczni naszym partnerom, szczególnie Polsce, która, choć mniejsza i biedniejsza od wielu krajów Zachodu, jest w trójce krajów najbardziej wspierających Ukrainę.

Jak na ataki reagują Ukraińcy?

Przystosowują się do nowych warunków. Także do życia pod obstrzałem, co wiem z relacji moich znajomych w Charkowie, Zaporożu czy Mikołajowie.

A jak jest w Kijowie?

Miasto przez kilka miesięcy nie było ostrzeliwane. Dopiero w ciągu ostatnich dwóch nasiliły się ataki rakietowe. Ale i do tego przywykliśmy. Ludzie chodzą do pracy, młodzi do szkoły, biznesmeni starają się działać w nowych warunkach. Teraz największym wyzwaniem są czasowe wyłączenia prądu. Problemem jest nie tylko brak światła, lecz także ograniczenia w dostępie do internetu i sieci telefonii komórkowej. Brak prądu zagraża dostawom ciepła do mieszkań oraz powoduje wyłączanie z ruchu wind, co na wielu osiedlach, gdzie przeważają wieżowce, sprawia mnóstwo trudności.

Jak ludzie sobie z tym radzą?

Każdy według własnych możliwości. Ci, którzy mieszkają w domach, kupują generatory i produkują prąd. Jest wielki popyt na powerbanki, aby uniezależnić swoje komórki od prądu z sieci. Obserwuje się dużą solidarność między ludźmi i oznaki wzajemnej pomocy.

Jak pomaga państwo?

We wszystkich miastach powstały specjalne punkty przetrwania, gdzie ludzie pozbawieni prądu mogą się ogrzać, naładować telefon komórkowy, napić się czegoś ciepłego i coś zjeść. Ten system dobrze działa. Pomysł zrodził się w Chersoniu po wyzwoleniu miasta, kiedy nie było ani prądu, ani wody. Teraz ten model z sukcesem jest stosowany w całej Ukrainie.

WHO twierdzi, że od 2 do 3 mln Ukraińców może opuścić swoje domy zimą. Sytuacja rzeczywiście jest tak dramatyczna?

Takie zagrożenie mogłoby wystąpić, ale jedynie w sytuacji skrajnego kryzysu i pełnego blackoutu, czyli długotrwałego załamania się systemu elektroenergetycznego. Rosja do tego dąży, przeprowadzając zmasowane ataki rakietowe na infrastrukturę energetyczną. Jak dotąd największy blackout miał miejsce 23 listopada. W domu, w którym mieszkam, światła nie było wówczas przez 36 godzin. Na pewien czas odłączono także ogrzewanie. Nasze władze obawiają się, że jeśli Rosjanom uda się zniszczyć znaczną część systemu energetycznego i np. w Kijowie przez tydzień nie będzie prądu, i trzeba będzie odciąć dostawy ciepła, wówczas ludzie zaczną opuszczać miasta i szukać miejsc, gdzie łatwiej będzie przetrwać. Na razie masowych wyjazdów z Kijowa nie widać. Ludzie przyzwyczaili się i trwają. Otwarte są restauracje, a nawet teatry.

Gdzie jest najtrudniej?

Rosjanie atakują wszystkie rejony Ukrainy, ale najtrudniejsza sytuacja jest w miastach przyfrontowych, ostrzeliwanych praktycznie bez przerwy. Tak jest m.in. w Krzywym Rogu, wielkim centrum metalurgicznym, czy w Zaporożu, gdzie rakiety uderzają każdego dnia. Podobnie w Chersoniu, który został wyzwolony, ale nadal jest ostrzeliwany. W Charkowie w czasie walk wiosną i latem zostało zniszczonych ponad 4 tys. domów, 110 szkół, ponad 100 przedszkoli, ponad 50 placówek służby zdrowia i setki innych budynków administracyjnych i niemieszkalnych. To część rosyjskiej strategii zniszczenia narodu ukraińskiego. Celem jest doprowadzenie do katastrofy humanitarnej, gdyż na polach bitwy Rosjanie przegrywają.

Jakiej pomocy Ukraina potrzebuje teraz najbardziej?

Nowoczesnych systemów obrony przeciwlotniczej i przeciwrakietowej oraz urządzeń pozwalających odbudować zniszczoną infrastrukturę energetyczną. Konieczne jest także dalsze ekonomiczne wsparcie naszej gospodarki, gdyż wydatki na prowadzenie wojny są ogromne.

Czy można zauważyć różnicę w reakcjach na wojnę rosyjskojęzycznej części społeczeństwa?

Przez 30 lat niepodległości rozmawialiśmy o przeciwieństwach i różnicach między rosyjskojęzycznymi i ukraińskojęzycznymi regionami. Nie było dla nikogo tajemnicą, że w tych rosyjskojęzycznych wiele osób popierało prorosyjskie siły polityczne.

Co wojna zmieniła w tym obrazie?

Praktycznie wszystko. Absolutna większość Ukraińców, bez względu na używany język, zjednoczyła się i stanęła w obronie swego państwa. W dwóch największych rosyjskojęzycznych miastach: Charkowie i Odessie prorosyjskie siły polityczne zawsze miały silne wsparcie. Gdy zaczęła się wojna, rosyjskie wojska podeszły na odległość 15 km pod Charków, ale miasto nie poddało się. Absolutna większość mieszkańców stanęła do jego obrony. Merowie Charkowa i Odessy nie są przedstawicielami ukraińskich sił patriotycznych. Jednak obaj, razem z siłami zbrojnymi Ukrainy, organizowali obronę swych miast. Znane są przypadki, że liderzy prorosyjskich sił politycznych, niegdyś bliscy współpracownicy prezydenta Janukowycza, zwolennicy przyjaźni z Rosją, po agresji stanęli po stronie obrońców i publicznie potępili agresora. Wyniki badań potwierdzają, że zdecydowana większość Ukraińców popiera walkę w obronie suwerenności i nie zamierza kapitulować.

Kiedy jednak Ukraina odzyskuje okupowane terytoria, powstaje problem, jak rozliczyć się z tymi, którzy pomagali okupantom.

Mamy ustawę o kolaborantach, której zapisy są egzekwowane, gdy wojska ukraińskie odbijają część utraconego w poprzednich miesiącach terytorium. Na tym obszarze prowadzone są działania, zmierzające do ustalenia, jak miejscowa ludność zachowywała się podczas okupacji. Karani są tylko ci, którzy dopuścili się różnych przestępstw, pracowali w okupacyjnej administracji lub brali udział w prześladowaniu ukraińskich patriotów. Wdrożone jest wobec nich odpowiednie postępowanie, a o ich losie decydują sądy. Jeśli ktoś po prostu pracował, aby przeżyć, nie popełniał przestępstw, nie współpracował aktywnie z okupacyjną administracją, może spokojnie tam żyć. Jednak wielu ludzi o prorosyjskich sympatiach i wspierających działania władz okupacyjnych wyjechało wraz z rosyjską armią.

Co będzie z mieszkańcami Donbasu, gdzie w 2014 r. przy sporym poparciu miejscowej ludności powstały republiki ludowe?

Do 24 lutego br., czyli do rozpoczęcia tej „wielkiej” wojny, organizacje społeczne przygotowały programy mające na celu wypracowanie zasad polityki na utraconych w 2014 r. terytoriach. Dotyczyło to Donbasu, ale podobne zasady będą użyteczne na Krymie. Jest propozycja, aby w czasie przejściowym obowiązywały tam inne normy prawne niż w pozostałej części państwa. Proponuje się między innymi, aby nie przeprowadzać tam wyborów do centralnych organów władzy, dopóki nie nastąpi ich faktyczne przywrócenie Ukrainie. Kwestia organizacji pracy lokalnych samorządów na tych terenach jest ciągle przedmiotem dyskusji. Większość ludzi będzie tam jednak prowadzić normalne życie, tak jak wcześniej. Będą się cieszyć z tego, że skończyła się wojna. Oczywiście będą musieli przywyknąć do nowych warunków.

A co z tymi, którzy nie przywykną?

Wyjadą do Rosji. Wrócą natomiast ci, którzy po 2014 r. musieli opuścić te tereny. To są setki tysięcy ludzi. Myślę też, że wielu ukraińskich żołnierzy walczących o wyzwolenie tych ziem będzie chciało zostać tam po wojnie. Razem z naszymi wojskami muszą jednak w te miejsca wrócić ukraińska kultura i język. Rzecz nie w siłowej ukrainizacji, ale długotrwałym „miękkim” procesie społecznej, informacyjnej, kulturalnej i duchowej reintegracji z Ukrainą. •

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.