Czas leczy rany, pamięć zostaje

GN 50/2022

publikacja 15.12.2022 00:00

Zawsze ratowała tatę, zawsze była blisko. Prosił ją, by robiła wszystko, by mógł jeszcze pożyć. Wtedy jej nie było. Dziś Anna Piecha wie, że tak miało być, by tata mógł spokojnie odejść.

Miał zaawansowaną miażdżycę. Długo udawało się mu pomagać dzięki nowoczesnej medycynie. Ale kiedy kolejny raz pojawiły się problemy z nogami, trzeba było jedną amputować. Po jakimś czasie przestał czuć drugą. Pojechaliśmy do szpitala. Ordynator powiedział mi: „Pani Aniu, z tą nogą nie da się już nic zrobić”. To był dla mnie szok. Jak my sobie poradzimy? – myślałam wtedy. Przecież z jedną nogą da się jakoś funkcjonować, ale bez nóg? Byłam załamana. Kiedy powiedziałam tacie, że i tę nogę trzeba amputować, rozpłakał się. Zawsze mówił: „Ania, zrób coś, chcę jeszcze pożyć”. Po weekendzie mieliśmy pojechać do szpitala. W sobotę dostałam telefon od siostry, że coś dzieje się z tatą. Pamiętam, że jadąc do niego, modliłam się, by jak najszybciej się przy nim znaleźć. Z trasy zdążyłam zadzwonić po księdza, który udzielił Wiatyku. Kiedy dojechałam, tata nie żył. Już go umyto, ubrano. Nie umierał sam. Byli z nim mój brat, który pomagał reanimować, siostra, która zamknęła tacie oczy, i mama, kompletnie pogubiona.

Dlaczego mnie tam nie było? Jestem pielęgniarką, może mogłabym mu pomóc, dałabym radę przeciągnąć jeszcze trochę to jego życie. Dziś już wiem, że musiałam wyjechać, żeby tata mógł spokojnie odejść. Bogu dziękuję za to, że mnie nie było w domu. Nic nie wskazywało na to, kiedy wyjeżdżałam, że ostatni raz się z nim widzę, że ściskając go, robiąc mu znak krzyża na czole, robię to po raz ostatni, że się z nim żegnam na wieczność. Odjeżdżałam, a on stał w oknie, płakał i machał na pożegnanie.

Przeglądam dziś swoje zapiski, które robiłam pod okiem taty. Świetnie gotował, to on przygotowywał większość potraw na święta. Były wspaniałe. Był taki moment, gdy zrozumiałam, że te jego przepisy powinnam zanotować. I tak chodziłam do niego i mówiłam, jaką potrawę chcę teraz zapisać. Mówił: „Bier kartka i pisz”. I pisałam. Nigdy już tego nie przepiszę, korzystam z tamtych karteczek. Nie potrafiłam w pierwszą Wigilię po śmierci taty zostać w domu. Wiedziałam, że jeśli zostanę, zapłaczę się na śmierć, zamęczę tym płaczem całą rodzinę. Wzięłam dzienny dyżur w szpitalu. A ta wigilia w szpitalu jest taka jak w domu. Są stół, obrus, opłatek, życzenia, potrawy wigilijne. Zajęłam sobie głowę tymi przygotowaniami. O godz. 19 skończył się dyżur, wróciłam na wieczerzę do domu. Wszystko było już przygotowane. Siedliśmy do stołu. I to pierwsze symboliczne pożegnanie. Do tej pory jedno krzesło zawsze odsuwaliśmy, bo tam tato dojeżdżał na wózku. Teraz krzesło zostało na swoim miejscu. Taty nie było, nie trzeba było go odsuwać. Płakałam i zawsze płaczę, gdy wracam do niego myślami. Ból zostaje na całe życie. Czas leczy rany, ale pamięć zawsze zostaje. •

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.