Znicz na wigilijnym stole

GN 50/2022

publikacja 15.12.2022 00:00

– Mąż był ofiarą systemu covidowego, wszystko przez tę nieszczęsną dobę czekania – wspomina Mariola Szuła. Do dziś nie może się pogodzić z jego odejściem.

Powiedz córkom, że je bardzo kocham. Powiedz wnukom, jak bardzo je kocham, ale najbardziej kocham ciebie – to były ostatnie słowa, które mąż do mnie wypowiedział. Chyba czuł, że odchodzi. Był wieczór. Rano, kiedy niosłam mu do szpitala różaniec, dowiedziałam się, że zmarł. Mój Boże, to jest takie trudne. Minęło 2,5 roku, a człowiek ciągle bardzo cierpi.

Był takim dobrym mężem, ojcem i dziadkiem. Chyba udało nam się stworzyć ciepły dom, skoro nasi zięciowie chętnie spędzali u nas Wigilie. Później do naszego stołu zasiadały również ich mamy. Było wspólne kolędowanie, radosny gwar wnucząt. Podczas ostatniej Wigilii, którą spędziłam z mężem, dowiedzieliśmy się, że rodzina znów się powiększy. Wyczekiwaliśmy Antosia, miał być szóstym chłopakiem z dziewięciorga wnucząt. Mąż tak się cieszył, ale nie doczekał się. Tak żal…

Wszystko zaczęło się kilka dni wcześniej. Widziałam, że mąż zaczyna się źle czuć. Ale nie przyznawał się. Był silnym człowiekiem, nie lubił mówić o swoich dolegliwościach. Kiedy jednak wieczorem jego stan się pogarszał, wezwałam pogotowie. Oczywiście wtedy, dwa lata temu, na początku pandemii, było to pogotowie covidowe. Ponieważ mąż kaszlał, zaczęto podejrzewać zakażenie koronawirusem. Wtedy na wymaz czekało się dobę. Niestety, ta doba zaważyła na jego życiu. W oczekiwaniu na wynik stan zrobił się na tyle poważny, że gdy wreszcie trafił na koronarografię, okazało się, że było za późno. Miałam szczęście, że udało nam się jeszcze porozmawiać przez telefon, że powiedział mi o swojej miłości, ale najważniejsze, że przed samymi świętami wielkanocnymi był w spowiedzi. Odchodził po świętach, a ja miałam w sercu rozpacz, ale i spokój, bo był zaopatrzony. Przecież wtedy to nawet księdzu trudno było wejść na oddział. Wierzę, że jest już w niebie. Wierzę w to głęboko i czuję, że teraz jestem w czasie oczekiwania na przejście. To trudne. Najbardziej w czasie świąt. Dotąd nie zrobiłam wigilii w dawnym stylu, kiedy do stołu zasiadaliśmy w nawet 17 osób. Pierwsze święta spędziłam u tej córki, której dom jest najbliżej cmentarza, gdzie spoczywa mój mąż. Byłam na cmentarzu rano, potem wieczorem. Na wigilijnym stole położyliśmy pusty talerz, na nim stał zapalony znicz, była modlitwa wnuków za zmarłego dziadka, innych członków rodziny. Nie rozmawialiśmy o nim za dużo. Nie chciałam, bo trudno było zapanować nad wzruszeniem. Nie wiem, co zrobię w tym roku. Mówię jednak wszystkim: jeśli nawet w małżeństwie się kłócicie, jeśli przeżywacie trudne chwile, to nie rezygnujcie z walki o siebie, z okazywania sobie miłości, bo gdy tej drugiej osoby zabraknie, to serce już nigdy się nie zabliźni. Ta rana pozostanie na całe życie.•

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.