Adwent z „Gościem”, część IV. Oko wiary, czyli nawyk oglądania Boga

ks. Adam Pawlaszczyk

|

GN 50/2022 Otwarte

publikacja 15.12.2022 00:00

Odwieczny spór o to, w jakiej kolejności zapalać adwentowe świece, nigdy nie znajdzie rozwiązania. „Bo go nie ma” – naburmuszony mruczę pod nosem, słysząc argumenty redaktorów, że trzeba je zapalać po kolei, tak by czwarta została zapalona dopiero w ostatnią niedzielę Adwentu.

Adwent z „Gościem”, część IV. Oko wiary, czyli nawyk oglądania Boga istockphoto

I nie, nie mam zamiaru się z tym zgadzać. Bo te świece to przecież kalendarz, zwykły odmierzacz czasu, światłem co prawda, którego ma być coraz więcej, żeby w końcu zobaczyć przychodzącego na ten świat Boga, ale nawet nie symbolem – po prostu sposobem na pocieszenie narodów, które mają ujrzeć światłość wielką. No cóż… Zdaje się jednak, że ten zabawny dylemat dotyczący kolejności zapalania knotów ma przełożenie na rozumienie Adwentu w ogóle. Bo czy ilość światła dawkowana kolejnymi świecami ma stanowić gwarancję, że człowiek („chodzący w ciemnościach”) nie przegapi Boga, który pojawił się w jego świecie w widzialnej postaci? Że w końcu Go zobaczy na własne oczy? Czy istnieje jakakolwiek gwarancja, że się Go ujrzy? Owszem, nawet pomimo zapewnienia świętego Jana, że „Boga nikt nigdy nie widział” i że to „Jednorodzony”, będący „w łonie”, o Bogu zaświadczył.

Oko dobre, oko złe

Od tego należy zacząć: oczy mają w naszej duchowości ogromne znaczenie. Łatwo jest popełnić grzech wzrokiem, choć mało kto chyba dzisiaj o tym pamięta. Poza okazjonalnym: „Patrzyłem pożądliwie na drugą (tzn. nie żonę) kobietę”. Tymczasem oczy są nie tylko zwierciadłem duszy i jej „oknem” na świat, ale również „drzwiami”, „bramą”, przez którą wpuszczamy najwięcej do swojego serca. Teoretycznie każdego dnia powinniśmy zadać sobie pytanie: „Czy moje oko dobre jest?” (w nawiązaniu do oczu robotnika winnicy, któremu pan zadał pytanie: „Czy twoje oko złe jest”, że patrzy zazdrośnie na tego, który również dostał tę samą zapłatę). Można patrzeć na bliźniego i nigdy nie dostrzec w nim Pana Jezusa, choć to z uczynków wobec bliźnich sądzeni będziemy w dniu ostatecznym. Można patrzeć na całą grupę ludzi, na przykład na wspólnotę Kościoła, i nigdy nie zobaczyć w niej działającego Ducha Świętego, jeżeli patrzeć się będzie jedynie w aspekcie jej dostrzegalnych braków. Można patrzeć na Boga… No właśnie, czy można?

„Bóg się ukrył dlatego by świat było widać” – napisał ksiądz Jan Twardowski, a dalej: „Gdyby się ukazał to sam byłby tylko/ kto by śmiał przy Nim zauważyć mrówkę/ piękną złą osę zabieganą w kółko… (…) cierpienie i rozkosz oba źródła wiedzy/ tajemnice nie mniejsze ale zawsze różne/ kamienie co podróżnym wskazują kierunek/ miłość której nie widać/ nie zasłania sobą”. No cóż, intuicja poetycka, piękna, ale niepraktyczna. Bo to, że „ukrył się”, wiemy, nie przestając pragnąć, żeby się pokazał. Chcesz? Wysil oczy.

Ostatni odcinek tegorocznego cyklu adwentowego „Gościa Niedzielnego” jest poświęcony patrzeniu. „Oko wiary, czyli nawyk oglądania Boga”, nie jest równie poetyckim co u Twardowskiego zabiegiem usprawiedliwiającym fakt, że „Boga nikt nigdy nie oglądał”. Raczej wezwaniem do tego, by Go w końcu zobaczyć. „Bycie świętym nie oznacza oczu jaśniejących w domniemanej ekstazie” – zauważył papież Franciszek w omawianej przez nas w tym roku adhortacji Gaudete et exsultate. „Domniemana” jest tu kluczowym pojęciem. Bo nasze oczy jaśnieć powinny naprawdę w ekstazie rzeczywistej. Franciszek kontynuuje: „Święty Jan Paweł II powiedział, że »jeśli nasze działania rzeczywiście mają początek w kontemplacji Chrystusa, to powinniśmy umieć Go dostrzegać przede wszystkim w twarzach tych, z którymi On sam zechciał się utożsamić«. Słowa z Ewangelii Mateusza (25,35-36) »nie są jedynie wezwaniem do miłosierdzia: zawierają one głęboki sens chrystologiczny, który ukazuje w pełnym blasku tajemnicę Chrystusa«. W tym wezwaniu do rozpoznania Go w ubogich i cierpiących objawia się samo serce Chrystusa, Jego uczucia i najgłębsze decyzje, do których każdy święty próbuje się dostosować” (GE 96).

Święty i otwarty

Zaryzykuję stwierdzenie, że cała adhortacja Franciszka jest o dziedzictwie błogosławieństw, które jest spadkiem wszystkich wierzących w Chrystusa, ale w dwojaki sposób. Z jednej strony jako Kościół: bracia i siostry, patrząc na siebie nawzajem, dostrzegają w sobie oblicze Jezusa Chrystusa, w praktycznym wymiarze rozumiejąc je jako słowa: „Cokolwiek uczyniliście jednemu z tych najmniejszych, Mnieście uczynili”. Z drugiej zaś jednocząc się ze sobą, umierając dla siebie samych i własnego egoizmu, są zalążkiem obecności pomiędzy nimi osobowego Boga: „Gdzie dwóch albo trzech zjednoczonych jest w imię Moje, tam jestem pośród nich”. Te pierwsze dwie możliwości spotkania Boga widzialnego istnieją właśnie w Kościele. Papież napisze o nim: „Jeśli jesteśmy wyizolowani, bardzo trudno nam walczyć z własną pożądliwością, z zasadzkami i pokusami diabła oraz egoistycznego świata. Uwodzi nas bombardowanie tak wielkie, że jeśli jesteśmy zbyt samotni, ulegamy mu, łatwo tracąc poczucie rzeczywistości i wewnętrzną jasność. Uświęcenie jest drogą wspólnotową, którą należy pokonywać we dwoje. W ten sposób realizują je niektóre święte wspólnoty. Przy różnych okazjach Kościół kanonizował całe grupy osób, które w sposób heroiczny żyły Ewangelią lub które ofiarowały Bogu życie wszystkich swoich członków. (…) Wspólnota jest powołana do stworzenia tej »przestrzeni teologalnej, w której można doświadczyć mistycznej obecności zmartwychwstałego Pana«. Dzielenie się Słowem i wspólne celebrowanie Eucharystii sprawia, że ​​jesteśmy bardziej braćmi, i przekształca nas we wspólnotę świętą i misyjną” (GE 140–142). „Święty i misyjny” Kościół znaczy: otwarty, nic przy tym nie tracący ze swojej świętości. Inny nie istnieje, taki zawsze był. I jeśli nazywany jest „mistycznym Ciałem Chrystusa”, to tej swojej świętości i otwartości nigdy nie powinien zatracić. To dzięki nim twarz Niewidzialnego może przynajmniej w części ukazać się „narodom” (czy nie o to chodziło dwa tysiące lat temu w Betlejem?).

To „widzenie” Boga wspólnie Franciszek opatruje przepięknym przykładem: „Stwarza to również przestrzeń dla autentycznych doświadczeń mistycznych we wspólnocie, jak to było w przypadku św. Benedykta i św. Scholastyki, albo tego subtelnego spotkania duchowego, które przeżywali wspólnie św. Augustyn wraz ze swoją matką, św. Moniką: »Gdy zbliżał się dzień, w którym miała odejść z tego życia – ów dzień Ty znałeś, a my nie wiedzieliśmy o nim – zdarzyło się, jak myślę, za tajemnym Twoim zrządzeniem, że staliśmy tylko we dwoje, oparci o okno, skąd roztaczał się widok na ogród wewnątrz domu, gdzieśmy mieszkali (…) W tęsknocie otwarliśmy nasze serca dla niebiańskiego strumienia płynącego z Twego zdroju, zdroju życia, który u Ciebie jest (…) I gdy tak w żarliwej tęsknocie mówiliśmy o niej [Mądrości], dotknęliśmy jej na krótkie mgnienie całym porywem serca (…) tak, że wieczne życie byłoby zupełnie tym samym, czym dla nas była owa chwila zrozumienia, za którą tak tęskniliśmy«” (GE 142).

Bóg, który patrzy

„Chwila zrozumienia”, o której napisał Augustyn w swoich „Wyznaniach”, jest rodzajem wewnętrznego dotknięcia Boga, zapowiedzią tego ostatecznego „zobaczenia twarzą w twarz”. I choć – jak skomentował papież – doświadczenia takie „nie należą do najczęstszych ani najważniejszych”, to jednak „życie wspólnotowe, czy to w rodzinie, w parafii, we wspólnocie zakonnej, czy w jakiejkolwiek innej”, które „składa się z wielu drobnych codziennych szczegółów”, jest dzięki temu „miejscem obecności Zmartwychwstałego”, gdzie „otrzymujemy w darze pocieszające doświadczenie Boga”.

Jest jeszcze jedna droga, dzięki której to „widzenie” się dokonuje, ostatnia na naszym adwentowym szlaku wyznaczonym promieniami świętości: droga nieustannej, jak to ujął Franciszek, modlitwy. „Nie wierzę w świętość bez modlitwy” – napisał, nawiązując do św. Bernarda: „Zatem odważę się zapytać: czy są chwile, kiedy stajesz w Jego obecności w milczeniu, pozostajesz z Nim bez pośpiechu i pozwalasz, by na ciebie patrzył? Czy pozwalasz, by Jego ogień rozpalał twoje serce? Jeśli nie pozwolisz, aby On podtrzymywał w twym sercu ciepło miłości i czułości, to nie będziesz miał owego ognia, a zatem jakże będziesz mógł rozpalać serca innych twoim świadectwem i słowami? A jeśli przed obliczem Chrystusa nadal nie potrafisz dać się wyleczyć i przemienić, to wówczas przeniknij do wnętrza Pana, wejdź w Jego rany, ponieważ tam ma swe mieszkanie Boże miłosierdzie” (GE 151).

Pozwolić Bogu, żeby na mnie patrzył – to jedna z bardzo wymownych definicji modlitwy. Jeśli Jemu pozwalasz patrzeć na siebie, bądź pewny, że i On pozwoli ci zobaczyć siebie. To prosta konsekwencja relacji miłości. Papież, pisząc o modlitwie, odniósł się do św. Karola de ­Foucauld: „Jeśli naprawdę twierdzimy, że Bóg istnieje, to nie możemy Go nie adorować, czasami w milczeniu pełnym podziwu, lub opiewać Go w świątecznym uwielbieniu. W ten sposób wyrażamy to, co przeżywał bł. Karol de Foucauld, kiedy powiedział: »Gdy tylko uwierzyłem, że Bóg istnieje, zrozumiałem, że nie mogę żyć inaczej jak tylko dla Niego«” (GE 155). To dobra formuła na zakończenie adwentowych ćwiczeń duchowych – widząc Boga w ludzkim ciele, nie można Go nie adorować. Ale i źle byłoby nie podjąć najważniejszej decyzji w życiu. Decyzji o tym, by odtąd nie żyć już inaczej jak dla Niego. •


Ćwiczenie duchowe

Nie wierzę w świętość bez modlitwy – stwierdził papież Franciszek w adhortacji Gaudete et exsultate. Korzystając z jego nawiązania do tekstu św. Bernarda, w Wigilię Bożego Narodzenia, czekając na spotkanie z nowo narodzonym Synem Boga, zrób sobie chwilę przerwy od przygotowań, pozwól swojej duszy na refleksję o tym, co ma się stać. Po chwili ciszy przeczytaj na głos pytania zawarte w papieskiej adhortacji:

  • Czy są chwile, kiedy stajesz w Jego obecności w milczeniu, pozostajesz z Nim bez pośpiechu i pozwalasz, by na ciebie patrzył?
  • Czy pozwalasz, by Jego ogień rozpalał twoje serce?

Święta Bożego Narodzenia to czas, w którym światło rozbłyska w ciemności naszej ludzkiej kondycji. Powtórz sobie słowa ostrzeżenia: „Jeśli nie pozwolisz, aby On podtrzymywał w twym sercu ciepło miłości i czułości, to nie będziesz miał owego ognia, a zatem jakże będziesz mógł rozpalać serca innych twoim świadectwem i słowami? A jeśli przed obliczem Chrystusa nadal nie potrafisz dać się wyleczyć i przemienić, to wówczas przeniknij do wnętrza Pana, wejdź w Jego rany, ponieważ tam ma swe mieszkanie Boże miłosierdzie”.