Mundial jak życie

Marek Jurek

|

GN 49/2022

Powtarzalność to klucz do sukcesów – w piłce i w życiu w ogóle.

Mundial jak życie

Z piłką nożną jest jak z naszą literaturą narodową. Jej czas wielkości zaczął się po utracie niepodległości. Do tej pory romantyzm stanowi główny nurt naszej tradycji, choć tworzyli go „urodzeni w niewoli, okuci w powiciu”. Tak samo z futbolem. Lata 1970–1986, ostatni okres PRL, to jednocześnie złoty wiek polskiej piłki. Ale przecież nie tylko piłki. To czasy pontyfikatu św. Jana Pawła II i Solidarności, od której zaczęło się zwycięstwo wolnego świata w zimnej wojnie. Historia narodu nigdy się nie zatrzymuje, a czasami, na przykład gdy trzeba stawiać czoła niedoli i depresji, biegnie znacznie szybciej. Tylko dlaczego w takich warunkach potrafimy dokonać najwięcej? W piłce najważniejsza jest powtarzalność wyników, to ona przynosi prawdziwe sukcesy. W życiu narodu też jest potrzebna „powtarzalność”, kontynuacja osiągnięć, ciągłość.

W czasach komunistycznego zniewolenia powstały dwie klasyczne szkoły mówienia o futbolu jako o przeżyciu zbiorowym. Pierwsza wywodzi się od Stanisława Barańczaka, który choć piłkę nożną bardzo lubił, w jej społecznym wymiarze widział głównie propagandę władzy, egzaltującej narodową próżność, by tym łatwiej rządzić Polakami. Założenia drugiej sformułował Gustaw Holoubek, który w piłce widział przede wszystkim „pokrzepienie serc” i wielki czynnik narodowej integracji i nadziei. Zawsze identyfikowałem się z podejściem Holoubka.

By oceniać kwestie społeczne, a futbol jest jedną z nich, trzeba stosować kryteria porównawcze. Z rozgrywanego w Katarze mundialu po fazie grupowej wyjechali Niemcy (czterokrotni mistrzowie świata), Urugwaj (mistrzowie dwukrotni), Belgia (trzecia drużyna poprzednich mistrzostw). Włosi (czterokrotni mistrzowie, jak Niemcy) w ogóle się nie zakwalifikowali, po porażce w barażu z Macedonią Północną, w meczu, w którym (u siebie!) nie strzelili bramki. Awansowaliśmy z grupy nie dzięki nieokreślonej „różnicy bramek”, ale dlatego że po remisie z Meksykiem po prostu wygraliśmy wyższym wynikiem z Arabią Saudyjską niż oni. Na mundialu słabi nie grają. Reprezentację Kataru możemy wziąć w nawias, bo jako gospodarz mistrzostw świata w eliminacjach grać nie musiała. Po raz pierwszy w tym wieku nie przegraliśmy inauguracji, po raz pierwszy po dwóch kolejkach mieliśmy cztery punkty (zwycięstwo bez porażki), po raz pierwszy awansowaliśmy do rundy play-off. I jak zauważył bohater tych mistrzostw Wojciech Szczęsny, stało się to po raz pierwszy za życia grających piłkarzy i za życia większości kibicujących Polaków. Słusznie więc apelował: „Nie odbierajcie tej radości!”.

Szczęsny mówił te słowa po meczu z Argentyną, który zagrał wspaniale, choć cała reprezentacja wypadła słabo. Takie mecze zdarzają się jednak każdemu. Na przykład właśnie Argentynie – na inaugurację. Z Arabią Saudyjską, z którą wygraliśmy 2:0 (podkreślając ten wynik jeszcze strzałami w słupek i poprzeczkę) – Argentyna przegrała. A potem my z nimi. I na tym polega urok piłki. Jest nieprzewidywalna jak życie i dlatego właśnie jest wspaniała. Kończąc wywiad, który już cytowałem, nasz znakomity bramkarz przyznaje, że jego praca „to 99 proc. cierpienia, by uchwycić ten jeden moment szczęścia”. Czyż nie jest to charakterystyka każdej misji, którą tak na serio, egzystencjalnie, podejmuje człowiek? Mecz z Francją wprawdzie wpisał się w to 99 proc. cierpienia, ale – łącznie z bramką Roberta Lewandowskiego w ostatniej minucie – miał swoją wzniosłość. Mistrzowie świata byli szczęśliwi, że potrafili go wygrać.

Naszym piłkarzom jesteśmy winni wdzięczność za emocje, wzruszenia, nadzieje. Te ostatnie w sercu kibica nigdy nie gasną. Większość komentatorów w internecie chce zmiany trenera, ja jestem przeciw. Czesław Michniewicz z marszu poprowadził kadrę do zwycięstwa ze Szwedami i awansu na mundial, wyprowadził Polskę z grupy, a wcześniej – przed absurdalnym zwolnieniem z Legii – wygrywał z Leicester City, Spartakiem Moskwa, Slavią Praga i Bodø Glimt (z którym teraz Lech Poznań zagra w fazie play-off Ligi Konferencji Europy). Ciągłe zmiany trenerów pozbawiają powtarzalności – jedynego klucza do sukcesów. A my musimy dążyć do kolejnych zwycięstw i stać przy naszych piłkarzach w chłodzie i – jak trzeba – w słocie. Co dziś jest zresztą prostsze, bo stadiony są kryte, nie tak jak wtedy, gdy ja zaczynałem kibicować. •

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.