Sztuka poza prawem?

Szymon Babuchowski

|

GN 49/2022

publikacja 08.12.2022 00:00

Mamy prawo wpływać na to, co pokazywane jest w publicznych instytucjach kultury. Zdjęcie kiepskiej sztuki z afisza to jeszcze nie cenzura.

Sztuka poza prawem? Tomasz Urbanek /east news

Polowanie na czarownice, cenzura prewencyjna, ograniczanie wolności artystycznej, dyskryminacja czy wreszcie nieśmiertelna „skrajnie prawicowa i ultrakonserwatywna wizja świata” – to arsenał określeń, których zwykle używa się, gdy stanowisko traci ktoś z „oświeconej” strony świata sztuki albo gdy w teatralnym repertuarze zagrożone jest miejsce dla bluźnierczego spektaklu. I nieważne wówczas jest to, jakie merytoryczne względy stoją za decyzją o zablokowaniu czyichś działań „artystycznych”. Należy podnieść krzyk, zrobić z artysty męczennika, bo przecież jemu wolno więcej i nic tu jakimś urzędnikom do tego, co robimy u siebie w teatrze. No właśnie – czy na pewno u siebie?

Teatr dla mniejszości?

Teatr Dramatyczny m. st. Warszawy, którego dotyczy ostatnie tego typu zamieszanie w świecie polskiej kultury, nie jest przedsięwzięciem prywatnym, ale, jak sama nazwa wskazuje, instytucją podlegającą miastu. Dlatego też mieszkańcy miasta mogą czuć się jego prawowitymi właścicielami. Teoretycznie więc powinni mieć wpływ na jego repertuar czy nawet obsadę kluczowych stanowisk. W praktyce wygląda to tak, że ogłasza się konkurs, w którym dyrektora wyłaniają przedstawiciele miasta, ministra kultury, a także teatralnych związków i stowarzyszeń.

Konkurs na dyrektora Teatru Dramatycznego m. st. Warszawy wygrała w styczniu tego roku Monika Strzępka, reżyserka znana głównie z kontrowersyjnych, zaangażowanych społecznie inscenizacji. Teraz jednak wojewoda Konstanty Radziwiłł w trybie rozstrzygnięcia nadzorczego ów konkurs unieważnił. Dlaczego? Bo przedstawiona przez Strzępkę koncepcja programowa nie uwzględniała oczekiwań organizatora. „Zgodnie z wymaganiami Organizatora, Teatr Dramatyczny m. st. Warszawy miał kontynuować tradycje tej sceny, łącząc poszanowanie tradycji teatralnego rzemiosła z poszukiwaniem nowoczesnych form scenicznych, z dbałością o wysoki poziom artystyczny. Organizator jednoznacznie określił linię programową Teatru jako skierowanego do tzw. widzów środka. Wskazał wprost, że działalność Teatru powinna uwzględniać również stałą publiczność. Teatr powinien realizować ideę wspólnotowej niewykluczającej przestrzeni” – czytamy w uzasadnieniu.

Wojewoda wyjaśnia, że „intencją Organizatora było kontynuowanie ścieżki wytyczonej przez wcześniejszych dyrektorów Teatru, m.in. Gustawa Holoubka, Zbigniewa Zapasiewicza czy Piotra Cieślaka – należytego przygotowania i promocji warszawskiej sceny teatralnej m.in. na prestiżowym festiwalu Warszawskie Spotkania Teatralne”. Tymczasem nowa linia programowa zaprezentowana przez Strzępkę już na etapie składania oferty zakładała całkowite odejście od tradycji tej instytucji kultury. „Teatr miałby stać się »miejscem dla mniejszości, dla tożsamości nienormatywnych, dla queeru«” – zacytowano w uzasadnieniu.

Gadanie z demonami

O tym, że nowa dyrektorka zamierza promować tylko jedną linię światopoglądową, świadczyły już jej pierwsze działania. Przypomnijmy, że Monika Strzępka 31 sierpnia, w przeddzień rozpoczęcia swojej kadencji, zorganizowała w Warszawie przedziwny rytuał, nazwany „Sabatem dobrego początku”. Polegał on na uroczystym, procesyjnym wniesieniu do foyer Teatru Dramatycznego metrowej rzeźby... złotej waginy. Autorką tego posągu, nazywanego „wilgotną panią”, jest Iwona Demko, przedstawiająca się jako „artystka feministka waginistka”. „Pomyślałam, że zależy mi na tym, by kobiety pokochały tę część ciała i zaczęły o niej myśleć pozytywnie. I że muszę to zrobić ślicznie. Stąd cekiny, koraliki, miękkie materiały, błyskotki. Przenoszą nas w krainę radości, słodkości, przyjemności” – wyjaśniała ideę swojego dzieła Demko. Z kolei nowa dyrektorka tłumaczyła, że rzeźba jest „wyrazem uznania dla kobiecości, tajemnicy życia, seksualności i przyjemności”. Trafnie zostało to skomentowane w uzasadnieniu decyzji wojewody: że mamy tu do czynienia z „poniżającym dla kobiet redukowaniem kobiecości do jednej, seksualnej sfery życia ludzkiego”. „Godzi się zauważyć, że w podobny sposób postrzeganie kobiet zniekształca przemysł pornograficzny. Ignorując ogromne bogactwo ról społecznych, jakie może odgrywać kobieta, pornografia redukuje kobiecość do czysto biologicznego aspektu, który sprowadza się do zaspokajania potrzeb seksualnych” – czytamy w dokumencie.

Proces powstawania nowego programu Teatru Dramatycznego ciekawie opisuje Strzępka w wywiadzie dla „Dwutygodnika”, internetowego magazynu poświęconego kulturze: „Jak już sobie (…) pogadałam z demonami [sic! – przyp. Sz. B.] i wróciłam na powierzchnię, napisałam manifest, zaczęłam się nim dzielić, poczułam ogromne wsparcie. Ten program został napisany społeczną energią żądającą zmiany. Zrozumiałam, jak sprawczą moc ma wspólnota, zwłaszcza wspólnota kobiet. Otworzyłam się na to doświadczenie na oścież i zrozumiałam, co to znaczy żyć harmonijnie i harmonijnie działać. Każda przeszkoda transformowała się w moc, to nie są rzeczy, które jesteśmy w stanie objąć rozumem. To jest jak kosmiczny wir, to jest o czuciu, nie o racjonalnie podejmowanych decyzjach. Wiem, że ten język niepokoi wiele osób, ale nie mam lepszego do opisu tych zjawisk. Era Wodnika zobowiązuje…”.

Faktycznie, patrząc na ów „Sabat dobrego początku”, który otworzył z końcem sierpnia nowy etap Teatru Dramatycznego, trudno było oprzeć się wrażeniu, że korzenie tej wizji kultury, którą prezentuje Monika Strzępka, są demoniczne. Jednak kluczowe jest to, że mamy tu do czynienia z zawłaszczaniem ważnej instytucji kultury przez jedną opcję – skrajnie lewicową, feministyczną (w najgorszym rozumieniu tego wieloznacznego terminu), w dodatku hołdującą irracjonalizmowi. Dodajmy, że nieformalnym hymnem nowej odsłony teatru stała się piosenka Marii Peszek „Viva la vulva” (Niech żyje srom), ze znamiennym tekstem odwołującym się wprost do Strajku Kobiet: „Czarownice, chodźcie krzyczeć/ Nasze jest miasto, nasze są ulice/ Nasze jest jutro, a jutro jest dzisiaj/ Viva la vulva, wiwat błyskawica!”.

Kałasznikowem w kulturę

Jasne, każdemu wolno mieć poglądy i wyrażać je w dziwny sposób. Niekoniecznie jednak za pieniądze podatników. Szkoda, że nie rozumie tego wiceprezydent Warszawy Aldona Machnowska-Góra, która na Twitterze nazwała uzasadnienie wojewody Radziwiłła „kuriozalnym”. „(…) wskazano szereg opinii, które jasno wskazują na próbę cenzury zarówno wobec instytucji kultury, jak i działalności artystycznej. Krytyka dotyczy m.in. zapisów z koncepcji programowej, propozycji artystów współpracujących, dotychczasowych osiągnięć reżyserki, a nawet obiektywizmu członków komisji. Bez zaskoczenia: kobiety, mniejszości, społeczności LGBT, interpretacja dzieł klasycznych itd. Nie zgadzamy się z rozstrzygnięciem nadzorczym i będziemy je zaskarżać. Ciągłość działania instytucji będzie zachowana” – napisała zastępczyni Rafała Trzaskowskiego, pełnomocniczka ds. kobiet.

W jeszcze ciekawszy sposób bronią teatru Strzępki niektórzy koledzy po fachu. Stworzyli oni list protestacyjny, w którym piszą, że: „Tekst »Rozstrzygnięcia« jest jak kałasznikow wymierzony w wolność polskiej kultury, jej krytyczny aspekt i społeczne wartości. Gloryfikuje ultrakonserwatywną i skrajnie prawicową wizję świata, w której nie ma miejsca dla społeczności LGBTQ+, dla feministek i wszystkich tych, którzy się z nią nie zgadzają i w niej nie mieszczą. Uważamy, że Pan Wojewoda przekroczył w uzasadnieniu urzędnicze uprawnienia, dopuszczając się cenzury i aktu dyskryminacji”. Pod tą wywracającą kota ogonem petycją podpisały się zespoły trzech warszawskich teatrów: Komuny Warszawa, Nowego Teatru i Teatru Powszechnego, co zresztą nie powinno dziwić tych, którzy choć trochę znają profil tych instytucji. Przypomnijmy, że np. Teatr Powszechny ma do dziś w swoim repertuarze słynną „Klątwę” Olivera Frljića, w której znalazły się m.in. sceny symulowania seksu oralnego z figurą Jana Pawła II czy piłowania krzyża. Gdy twórców „Klątwy” podano do sądu za obrazę uczuć religijnych, też mówiono o „cenzurze”. Podobnych sytuacji mieliśmy w Polsce więcej. Kilka lat wcześniej nie doszło wprawdzie do procesu w sprawie spektaklu Rodrigo Garcíi „Golgota Picnic”, „dekonstruującego osobę i przesłanie Jezusa Chrystusa”, ale dzięki protestom udało się zablokować kilka pokazów. Zawsze jednak narracja obrońców podobnych wydarzeń jest ta sama – że to ograniczanie wolności artystycznej. Tak jakby wolność artystyczna z definicji była lepsza od innych rodzajów wolności i nie podlegała żadnym ograniczeniom, mieszcząc się poza jakimkolwiek systemem prawnym. Tak jednak nie jest. Mamy prawo reagować, gdy ktoś nas obraża, tak samo jak mamy prawo wpływać na to, co pokazywane jest w publicznych instytucjach kultury. Zdjęcie kiepskiej sztuki z afisza to jeszcze nie cenzura. •

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.