Piłkarska katarynka, czyli nic na temat Szczęsnego

Piotr Sacha

Wszystko od piłki się zaczyna, wszystko do piłki prowadzi. Taka teza zdawałaby się naiwna, gdyby współczesnym człowiekiem nie rządziły – nie zawsze poddane właściwej refleksji – siły codzienności. Cóż to za siły?

Piłkarska katarynka, czyli nic na temat Szczęsnego

Zacznę od ważnego zdania z eseju „Znikająca codzienność” prof. Rocha Sulimy: „Codzienność jest zawsze »czyjaś« lub przez »coś« się uobecnia”. Miesiąc przed Bożym Narodzeniem A.D. 2022 codzienność uobecnia się przez mundial. Tę opinię prawdopodobnie podzieli blisko 13 milionów Polaków, którzy w telewizji bądź w internecie śledzili na żywo „zwycięską porażkę” biało-czerwonych w meczu z Albiceleste. Wspomniany prof. Sulima zauważa też, że „codzienność przeniknięta jest doświadczeniem teraźniejszym, ale ta teraźniejszość wydaje się wychylona »w przód«”. W jego eseju, pisanym niedługo po pierwszym mundialu z udziałem Polaków w XXI wieku, nie ma ani słowa na temat piłki nożnej. Czy punkt ciężkości codzienności, jaką dziś żyjemy, nie wychyla się właśnie „w przód” do niedzielnego meczu z Les Tricolores?

Fenomen piłki nożnej (o czym szerzej piszę w tekście „Zakochać się na mecz i życie”, GN 46/2022) opiera się na głęboko zakorzenionej potrzebie uczestnictwa całych społeczeństw we wspólnym dramacie życia codziennego. Mówiąc inaczej: to, co dzieje się na stadionach piłkarskich, potrzebuje znacznie większej sceny niż mogą zapewnić najpotężniejsze sportowe obiekty czy strefy kibica. A nie ma lepszej sceny dla piłkarskich „dramatów” niż scena życia codziennego, którą – znów zacytuję prof. Sulimę – wiązać można ze „świętowaniem” człowieka kultury konsumpcyjnej.

Aby lepiej zrozumieć mechanizmy, dzięki którym mecz piłkarski staje się czymś więcej niż wydarzeniem sportowym, warto zwrócić się do języka. O piłkarskich mistrzostwach świata, a od 1970 r. o mundialu, mówi się jak o święcie czy festiwalu. Z kolei komentatorzy telewizyjnych transmisji podgrzewają atmosferę „święta”, budując wielkie narracje, rodem z pola bitwy czy wydarzeń religijnych. Tu dygresja. Tym razem wyjątkowo nie uczestniczymy w „meczu o honor”. Celowo piszę „nie uczestniczymy”, a nie np. „nie obserwujemy”. Bądź co bądź z Francją o ćwierćfinał zagramy wszyscy, my-Polacy, a nie tylko „husaria” Michniewicza. To m.in. wielkie narracje budzą u widza przekonanie o „naszej wspólnej sprawie”.

Język, który świetnie scala doświadczenie jednostkowe z poczuciem wspólnotowości, znalazł doskonałą – bo podręczną i natychmiastową – platformę w postaci mediów społecznościowych. I przyznajmy się wreszcie i do tego, że nowoczesnymi technologiami uprawiamy przednowoczesne plemienne rytuały. Pewien polski bramkarz (nazwiska nie podaję w zgodzie z tytułem tego tekstu) stał się jednego wieczoru świętym, orędownikiem, bohaterem wierszy, obrońcą narodu, obiektem miłosnych wyznań... Lecz bywa, że wahadło przechyla się w drugą stronę. A wtedy, czy to publicznie czy na prywatnym podwórku, ochoczo degradujemy jednego czy kilku naszych reprezentantów, odbierając im nawet i to, czego sami nie posiadamy, czyli podstawowe futbolowe umiejętności. Warto jeszcze wspomnieć ten najsłynniejszy rytuał, o jakim słyszała antropologia kulturowa. To obrzęd przejścia, czyli inicjacja. Tu każdy przypomni sobie pierwszy swój mundial. Ten moment, w którym futbolowa codzienność stała się i jego osobistym doświadczeniem. Będzie jeszcze musiał ten nowy świat przyswoić, odnaleźć się w zastanym porządku, gdzie o „kopiących południowcach” krążą legendy wirtuozów, ale i tak zawsze – tu ustalony porządek doznaje współcześnie tąpnięcia – wygrywają Niemcy.

Peter L. Berger i Thomas Luckmann to amerykańsko-niemiecki tandem myślicieli, próbujących socjologicznie rozgryźć zagadkę codzienności. Uprzedzam, że piłce nożnej nie poświęcają nawet akapitu w swoim dziele pt. „Społeczne tworzenie rzeczywistości”. Piszą za to o „świecie instytucjonalnym”. Lecz w poniższym cytacie te dwa słowa zastąpimy jednym słówkiem „futbol”. Czyż futbol to nie właśnie wielka instytucja, której sami – jako widzowie – jesteśmy częścią? „Futbol jest więc doświadczany jako rzeczywistość obiektywna. Ma on historię, która wyprzedza narodziny jednostki i wykracza poza wspomnienia biograficzne. Istniał on przed narodzinami jednostki i będzie istniał po jej śmierci”.

Ktoś zapyta: Jakie wnioski – do stu tysięcy nie strzelonych karnych! – płyną z tak sparafrazowanego fragmentu? Może jest tak, jak kiedyś miał stwierdzić genialny pisarz Albert Camus: „Ojczyzna jest reprezentacją piłkarską”? Do historii przeszły też słowa genialnego trenera Alexa Fergusona. Ten, oszołomiony zwycięstwem w końcówce finału Ligi Mistrzów, wyksztusił do kamery coś takiego: „Nie wierzę, nie wierzę. Futbol, jasna cholera”. Czasem myślę, że się przejęzyczył. A planował powiedzieć: „Wszystko od piłki się zaczyna, wszystko do piłki prowadzi”.

Czytaj też: